autor: Maciej Kurowiak
X-Men Legends II: Rise of Apocalypse - recenzja gry
X-Men Legends II: Rise of the Apocalypse nie jest bynajmniej związana z drugą częścią filmu, ale za to bardzo silnie nawiązuje do tradycji komiksu. I nie ma żadnych wątpliwości, że druga część jest bardzo podobna do jedynki.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Lata 60-te. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Elvismanię wypiera Beatlemania. McDonald’s zaczyna podbijać jankeskie żołądki, a pustynia w Nevadzie jest nagminnie dziurawiona przez coraz mocniejsze ładunki nuklearne. Jakby tego było mało, to czarna mniejszość zaczyna dopominać się swoich praw, no i niejaki Lee Harvey Oswald uwiecznia się w podręcznikach strzelając w Dallas do prezydenta Kennedy’ego. W takim właśnie okolicznościach zrodził się nowy komiks Stana Lee opowiadający o grupie młodych mutantów uczących się panować nad swymi mocami dzięki pomocy profesora Charles’a Xaviera. Trudno w to uwierzyć, ale seria X-Men ukazuje się niemal nieprzerwanie od 1963 aż do dziś, a jej popularność zdaje się wcale nie gasnąć.
Przez te wszystkie lata w komiksach z tej serii doszukiwano się licznych przesłań, począwszy od wspierania mniejszości (mutanci), piętnowanie niegodziwych polityków (senator Kelly) czy też nawet stawianie oporu antysemityzmowi czy fali terroryzmu. Nic dziwnego, że przygody mutantów wziął w końcu na muszkę Hollywood realizując dwie wysoko budżetowe ekranizacje. Oczywiście X-Men wielokrotnie obijali się też o rozmaite gry komputerowe i video, ale trudno tu właściwie mówić o jakichś wielkich tytułach, może z wyjątkiem X-Men vs. Street Fighter. W końcu jednak producenci na fali popularności filmu zdecydowali się stworzyć rasowy RPG akcji, w którym mutanci profesora Xaviera będą grać główne role. Tak doszło do powstania pierwszej części X-Men Legends, która na rynku amerykańskim okazała się hitem. Nic dziwnego, że natychmiast ruszono do pracy nad dwójką, a jej efekty możemy właśnie oglądać zarówno na ekranach komputerów, jak i wszystkich trzech platform video.
X-Men Legends II: Rise of the Apocalypse nie jest bynajmniej związana z drugą częścią filmu, ale za to bardzo silnie nawiązuje do tradycji komiksu. Nie chodzi tutaj wcale o styl graficzny, ale właśnie o historię i klimat. Nie ma żadnych wątpliwości, że druga część jest bardzo podobna do jedynki i jeśli komuś X-Men: Legends nie przypadło do gustu, nie ma praktycznie żadnych szans, by dokonało tego Rise of the Apocalypse. Nie napotkamy tu jednak zbyt wielu nawiązań do poprzedniej części – nie jest to typowa kontynuacja i jeśli gracz orientuje się jako tako w wydarzeniach z komiksu, szybko załapie who is who w grze.
Niestety w przeciwieństwie do filmu, gdzie X-Men zdają się być po prostu niezwykłymi ludźmi uwikłanymi w świat złych mutantów i wszystko jest w miarę proste i klarowne, w grze jesteśmy co chwila zarzucani faktami z wersji drukowanej. Powoduje to pewien mętlik i ktoś słabo zorientowany w świecie z komiksów i w serialu, może aż do końcowych napisów odczuwać duży dyskomfort. Każdy kij ma dwa końce i wśród polskich graczy zapewne znajdą się tacy, którzy znają marvelowskie uniwersum od podszewki lub też orientują się w nim na tyle, by rozpoznać przewijające się przez grę postaci. Autorzy zresztą nie kryją, że właśnie do takich odbiorców skierowani są X-Men i to oni będą mieli z gry szczególną uciechę.
Akcja rozgrywa się po wydarzeniach z części pierwszej, miasto mutantów dowodzonych przez Magneto zostaje zniszczone przez flotę supermutanta imieniem Apocalypse. Niedługo potem cały świat stoi w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, gdyż Apocalypse, zgodnie z tradycją idącą za jego imieniem, postanawia ostatecznie rozwiązać wszystkie problemy gatunku homo sapiens według swoich reguł. Mutanci nie mają innego wyjścia, jak tylko zakopać topór wojenny i połączyć siły przeciwko potężnemu wrogowi. Bractwo Złych Mutantów i X-Men, wcześniej śmiertelni wrogowie, zawierają historyczny sojusz przeciwko najstarszemu i najsilniejszemu z mutantów. Apocalypse nie tylko niszczy siedzibę Magneto, ale także porywa profesora Xaviera, a wraz z jego odbiciem losy dalszej walki przechodzą w ręce gracza.
Rise of the Apocalypse to typowy RPG akcji, podobny nieco pod względem mechaniki do wielu innych gier tego typu jak Dungeon Siege czy chociażby Baldur’s Gate: Dark Alliance. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Dzięki rozbudowanemu uniwersum i dużej ilości postaci, gra nie ogranicza się tylko do chodzenia i rozwalania wszystkiego, co się nawinie, ale także daje możliwość dobierania drużyny z rzeszy mutantów z rozmaitych grup. Dla miłośników komiksu gratką będzie możliwość stworzenia ekipy, w której współpracują ze sobą Storm i Toad, czy Wolverine z Magneto. Oczywiście rdzeń rozgrywki to chodzenie po korytarzach i zamiatanie rozmaitych potworów czy też mutantów nasłanych przez nieprzyjaciela. Od czasu do czasu gra raczy nas smaczkami, takimi jak chociażby spotkanie Wolverine’a (o ile oczywiście mamy go w drużynie) z jego zaciekłym wrogiem – piękną Lady Deathstrike. Fani przeszukujący wszystkie zakątki etapów znajdą dziesiątki bonusów w postaci rozmaitych szkiców i galerii.
Grę podzielono na pięć aktów, a rozgrywająca się historia jest zupełnie liniowa. Większość czasu spędzamy chodząc po labiryntach, szukając nowych przedmiotów, lepszych zbroi, broni, gromadząc gotówkę i punkty doświadczenia. Jeśli ktoś lubi tego typu gry i świetnie bawił się przy części pierwszej, to będzie zachwycony bardzo rozbudowanym systemem umiejętności (każda postać ma ich szesnaście) i dużą ilością bohaterów do formowania drużyny. Efekt jest taki, że Rise of the Apocalypse nie przyprawia nas o ziewanie, a wręcz przeciwnie, rozbudowywanie postaci i ich dobieranie stanowi zabawę samą w sobie. Jest to jeden z tych tytułów, które nie powinny być ukończone jak najszybciej, tylko po to, by zaliczyć kolejną wstawką filmową. Żeby w pełni się nim cieszyć, należy zagłębić się niuanse komiksowego świata, wykonywać misje treningowe, znajdować ukryte przedmioty i postaci.
Niestety nawet fani zauważą, że gra z czasem popada w pewne uproszczenia. Ma to związek z podziałem na poszczególne akty, z których każdy realizuje ten sam schemat. Mamy więc bazę wypadową, gdzie kupujemy ekwipunek i dostajemy misję. Wychodzimy na zewnątrz, by wyrąbać sobie drogę do głównego bossa. Wracamy, oglądamy przerywnik filmowy i przechodzimy do aktu następnego. Razi to wszystko mocno i psuje nieco atmosferę, powodując rozprężenie, co nie sprzyja budowaniu napięcia. Drugą sprawą jest fakt, że nagromadzenie mutantów, których w świecie Marvel’a jest tak dużo, że starczyłoby ich na wypełnienie dużego RTS-a, powoduje liczne niekonsekwencje podczas gry. Zdarza się, że kierując np. Magneto prowadzimy z kimś dialog, gdy nagle nasz rozmówca zaczyna mówić o Magneto w trzeciej osobie, jakby go w okolicy nigdy nie było.
Gra posiada też opcję rozgrywki sieciowej przez Internet. Co ciekawe, nie jest ona tym razem ograniczona do Xbox Live, ale grać mogą wszyscy posiadacze zarówno PS2 jak i PC. Do wyboru mamy dwie opcje: Story i Skirmish. Pierwsza polega na rozgrywaniu kampanii zespołowo – gracze mogą w dowolnym momencie wejść lub wyjść. Druga opcja polega na walce wszystkich ze wszystkimi. Jeśli posiadamy większą ilość padów, możemy zaprosić kolegę lub dziewczynę do pomocy w rozwałce. Sterowanie jest intuicyjne, więc nie będzie problemów szybkim włączeniem się do akcji.
Oprawa graficzna Rise of the Apocalypse prezentuje się bardzo przyzwoicie, aczkolwiek jak na rzut izometryczny, jest być może troszkę zbyt oszczędna. Najważniejsze jest jednak to, że właściwie wszystko jesteśmy w stanie zniszczyć. Znaki drogowe, samochody, płoty, barierki – nic nie jest bezpieczne. Można nawet odłupać tynk ze ścian, a więc w tym względzie jest dobrze. Środowisko i efekty związane z użyciem umiejętności także opracowano z dużą dbałością, choć można się nieco przyczepić do postaci bohaterów. Cell-shadingowi mutanci mogliby wyglądać troszkę bardziej szczegółowo, co odnosi się w głównie do bohaterek płci żeńskiej, których kobiecość w komiksie jest przecież podkreślana na miliony sposobów.
Jeśli chodzi o optymalizację kodu, to autorzy spisali się na piątkę z plusem. Gra nie chrupie i wszystko działa płynnie nawet przy dużej ilości przeciwników na ekranie. Ogólnie wrażenie jest bardzo przyzwoite, chociaż bez rewelacji. Jeśli chodzi o muzykę i dźwięk, to można narzekać jedynie na brak głównego tematu muzycznego, który zapadałby w pamięć. Mamy tu do czynienia z typową muzyką ilustracyjną, ściśle powiązaną z miejscem, w którym aktualnie się znajdujemy i jako taka, spełnia swoje zadanie bardzo dobrze. Dźwięk jest opracowany na wysokim poziomie i wcale nie trzeba znakomitego zestawu Dolby Digital, by go docenić. Niestety nie wszystkie dialogi są dubbingowane, a szkoda, bo nie ma ich wcale tak dużo.
Druga część X-Menów, podobnie jak pierwsza, jest kierowana głównie do fanów serii i miłośników marvelowskich komiksów. Gracze spoza kręgu zaciekłych fanów mogą poczuć się nieco zagubieni w gąszczu relacji pomiędzy mutantami. Nie każdy wie, czyim synem był Quicksilver, czy też z kim romansowała dawniej Mystique i dlaczego teraz już się nie lubią. Tacy gracze mogą co najwyżej cieszyć się sprawnie zrobionym, bardzo rozbudowanym action-RPG. Szkoda, że fabuła jest nieco zbyt sucha, mało jest tu emocji, znanych chociażby z produkcji japońskich. Ogólne wrażenie jest jednak dobre, na co wpływa jeszcze fakt, iż na normalnym poziomie trudności ukończenie gry zajmie co najmniej dwadzieścia godzin. Dla miłośników uniwersum Marvel’a pozycja obowiązkowa, a dla wszystkich innych godne polecenia, rozbudowane RPG akcji.
Maciej „Shinobix” Kurowiak
PLUSY:
- gra dopracowana technicznie;
- rozbudowany system umiejętności;
- przebogate uniwersum.
MINUS:
- bez podstawowej wiedzy o świecie mutantów ani rusz.