Star Wars: Battlefront Recenzja gry
Recenzja gry Star Wars: Battlefront - to nie jest Battlefield w kosmosie
Blastery? Są! Miecze świetlne? Są! Uwielbiani bohaterowie i złoczyńcy z filmowego uniwersum? Są! Niezapomniany klimat Gwiezdnych wojen? Jest! Rozrywka na setki godzin? Hmm...
Star Wars: Battlefront stało przed bardzo trudnym zadaniem – miała to być pierwsza gra w świecie Gwiezdnych wojen, która pojawi się po przejęciu praw do tego uniwersum przez Disneya. Nie da się ukryć, że Battlefront miał być również grą, która będzie towarzyszyć premierze nowego filmu i która na reklamie oraz ekscytacji Przebudzeniem Mocy miała sporo zyskać. Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne, ale po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z Battlefrontem muszę wyznać, że nie jest aż tak kolorowo.
Nowa nadzieja
- dynamiczna, zręcznościowa rozgrywka;
- obłędna oprawa graficzna;
- niesamowite udźwiękowienie;
- fantastyczny klimat;
- przemyślane nowe tryby i „wariacje na temat” tych znanych z innych gier;
- świetnie skonstruowane mapy...
- ...których tylko pozornie jest dużo i zaczynają się szybko nudzić;
- brak wyszukiwarki serwerów i możliwości adaptowania ich ustawień;
- pełna losowość w wyborze stron konfliktu;
- za dużo unlocków wyglądu postaci w porównaniu z innymi elementami;
- wrażenie otrzymania niepełnego tytułu, które jeszcze bardziej potęguje wszechobecna reklama przepustki sezonowej.
Star Wars: Battlefront miało być dla mnie spełnieniem marzeń – zarówno jako fana Gwiezdnych wojen, jak i gracza spędzającego dużo czasu ze strzelankami. Byłem spokojny o jakość tytułu, ponieważ podoba mi się kierunek, który DICE obrało w przypadku swojej flagowej serii Battlefield. Z czasem okazało się, że gra nie będzie po prostu gwiezdnowojennym Battlefieldem, tylko zręcznościową strzelanką, która celuje w dużo szersze grono odbiorców, ale koniec końców wyszło jej to tylko na dobre. Produkcja ta oferuje dynamiczną rozgrywkę, która sprawi mnóstwo frajdy każdemu, kto nie oczekuje od niej bycia symulatorem żołnierza. Dobór odpowiedniego uzbrojenia do preferowanego stylu toczenia starć (na dłuższy dystans lub w zwarciu) jest oczywisty, a z racji dość uproszczonego systemu odrzutu broni strzelanie bardziej wymaga od nas refleksu niż kompensacji. W pełnej wersji zmieniono trochę mechanikę latania w stosunku do bety – teraz ma się wrażenie, że sterowanie myśliwcem jest dużo bardziej „pływające” i pojazdy nie reagują natychmiastowym zwrotem na każdy ruch. Z drugiej strony ułatwiono namierzanie i strzelanie do wrogich statków, przez co trzeba się dużo bardziej nagimnastykować, by wymanewrować przeciwnika. Mechanika rozgrywki potrafi dostarczyć niemało zabawy, jeśli tylko zaakceptujemy fakt, że Battlefront jest prostą strzelanką i nie sili się na Battlefieldowy realizm.
Zręcznościowy model strzelania został świetnie zrealizowany i pozwala na zabawę nie tylko doświadczonym fanom strzelanek.
Zrobienie z Battlefronta dużo bardziej zręcznościowego niż taktycznego tytułu to świadoma decyzja twórców. Zbyt skomplikowana gra nie byłaby przystępna dla wszystkich fanów elektronicznej rozrywki, a nadchodzący film na pewno zachęcił do zakupu nawet te osoby, które od dawna nie mają czasu na hardkorowe granie. Nowe dzieło DICE idealnie nadaje się do grania „kanapowego” – masz chwilę czasu, odpalasz Battlefronta, zaliczasz 2–3 mecze i wracasz do swoich zajęć. Jeśli zastanawiacie się nad zakupem, ponieważ szukacie zastępstwa dla Battlefielda, to odradzam nabycie Battlefronta – skupia się na zupełnie innych elementach zabawy i stanowi raczej przyjemną odskocznię od pozycji z bardziej zaawansowaną mechaniką.
Jednym z większych plusów Star Wars: Battlefront jest oprawa audiowizualna. Gra na PC przy ustawieniach ultra wygląda przepięknie i trzeba przyznać, że DICE dobrze wie, jak radzić sobie z silnikiem Frostbite 3 i jak wycisnąć z niego wszystko, co tylko się da. Na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje dbałość o detale i zastosowanie efektów świetlnych – nieraz zdarzyło się, że ktoś mnie dopadł, bo podziwiałem świetnie wykonane elementy otoczenia, próbując uchwycić je na screenshotach. Równie dobrze sprawdza się udźwiękowienie. Odgłosy tła budują atmosferę, a strzały z blasterów brzmią jak wyjęte z filmów. No i ten pomruk miecza świetlnego... Całości dopełnia wykorzystanie dobrze znanego soundtracku, a o klasie dzieł Johna Williamsa nie ma nawet co dyskutować.
To wszystko składa się na grę, której największym atutem jest odwzorowanie świata i klimatu Gwiezdnych wojen. Bezdyskusyjnie nie ma innego tytułu, który tak bardzo umożliwia wczucie się w pokochane przez miliony ludzi na całym świecie uniwersum. DICE jest znane również z tego, że w swoich grach umieszcza całą masę easter eggów i nawiązań. Stąd też w grze znajdziemy takie miejsca jak jaskinia na Hoth, do której zawleczony został pojmany w charakterze przekąski Luke, pokój ze zbiornikiem bacta, gdzie Skywalker dochodził do siebie, czy nawet aluzję do usuniętej z V epizodu sceny, w której pokazano zlokalizowane w Echo Base pomieszczenie ze schwytanymi wampa. Jest gniazdo Sarlacca, są przelatujące na skonstruowanych przez siebie skrzydłach Ewoki czy uciekający przed nami w popłochu Jawowie. Star Wars: Battlefront wygląda jak marzenie graczy kochających Gwiezdne wojny.
Tytuł oferuje dziewięć trybów rozgrywki. Część z nich to coś, co doskonale znamy z innych gier: potyczka to typowy team deathmatch, ładunek to doskonale znane capture the flag, a eskadra to obecne w Battlefieldach air superiority (i sposób na osłodzenie graczom braku bitew w kosmosie). Do gustu przypadła mi pogoń za droidami, która jest odmianą dominacji – na mapie znajdują się trzy ruchome roboty, które przejmujemy dla swojej drużyny; zwycięża ta, która jako pierwsza zdobędzie je wszystkie (a w przypadku upłynięcia czasu – dwa z trzech droidów). W supremacji, którą cechuje wiele podobieństw do trybu podboju, znajdziemy 5 punktów, przy czym aktywne do przejęcia są zawsze jedynie dwa. W ten sposób gra wymusza starcia w obrębie obu tych aktywnych lokacji, co przy dość sporych mapach i 40 graczach na serwerze stanowi idealne rozwiązanie stale angażujące wszystkich w walkę. Bohaterowie i złoczyńcy pozwalają wcielić się w postacie znane z filmów i... jest to chyba główny atut tego trybu. Gdy już nauczymy się dobrze posługiwać bohaterami, to zabawa może sprawić sporo satysfakcji, ale na razie większość graczy rzuca się bezmyślnie w wir walki, by wypróbować herosa, którego ciężko znaleźć w trybie supremacji czy ataku AT-AT. Będąc już przy tym ostatnim, dodam, że twórcy posłuchali opinii graczy i zmienili balans rozgrywki. Teraz machiny kroczące mają słaby punkt, a przy sporym wyborze ofensywnych gwiezdnych kart zniszczenie olbrzymów nie jest już tak trudne – powiedziałbym nawet, że jest zbyt łatwe i tym razem to Imperium musi mocno się postarać, żeby wygrać. DICE zaprojektowało tryby gry, dopasowując je jednocześnie do konstrukcji map i liczby graczy, dzięki czemu wszystko jest na swoim miejscu i – o ile drużyna współpracuje ze sobą – dostajemy możliwość rozegrania wciągających i wyrównanych meczów.
Zróżnicowane tryby dostępne w Star Wars: Battlefront pozwalają dobrze się bawić, zarówno podczas mniejszych, jak i większych meczów.
Właśnie za wspomnianą wyżej konstrukcję map należy pochwalić twórców. DICE jest studiem od lat tworzącym pola walki, czasem nawet zgodnie z sugestiami graczy (vide Operacje Społecznościowe w Battlefieldzie), toteż lokacje w Star Wars: Battlefront zostały pomyślane w taki sposób, by wymusić na uczestnikach zabawy wszechstronność i elastyczność. Jest wiele dróg i możliwości przerwania linii obrony jednej ze stron, w związku z czym jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, by bitwa utknęła w miejscu i nie dało się przesunąć frontu w jedną lub drugą stronę. Duży wpływ mają na to przejścia, korytarze lub elementy otoczenia, które mogą służyć za dobre osłony. Tego typu wrażliwe punkty da się zablokować za pomocą stacjonarnych działek, otrzymanych z podniesionego wzmocnienia, ale w świecie gry nie ma żadnego przyczółka, którego nie można by zniszczyć dobrze rzuconym granatem termicznym. Podkreślić należy również, że choć dostępne są jedynie cztery planety, mapy w ramach nich różnią się zależnie od trybu i nie spotkamy się z sytuacją, że trzeba biegać w poszukiwaniu przeciwnika po zbyt dużym obszarze lub że giniemy zaraz po respawnie, ponieważ graczy w lokacji jest zbyt wielu. Nie wszystko jednak okazuje się tak idealne, jak mogłoby się wydawać.
Imperium kontratakuje
Dla osób, które siądą do Battlefronta raz na jakiś czas, nie będzie to problemem, ale dla tych, które kupują multiplayerową strzelankę, ponieważ chcą spędzić z nią kilkadziesiąt lub kilkaset godzin, natychmiast stanie się to oczywiste – map jest zbyt mało, by utrzymać zainteresowanie gracza na dłużej. Na samym początku nie było to zauważalne, ale po kilkudziesięciu godzinach zabawy wszystko widać jak na dłoni. Cztery planety oznaczają cztery mapy dla każdego trybu rozgrywki, toteż przy intensywnym graniu zaczyna męczyć powtarzalność i popadamy w rutynę – mankamentów tych nie jest w stanie przykryć cała lista pozytywów. Co więcej, brak wyszukiwarki serwerów i możliwości adaptowania ich ustawień generuje kolejny problem – po przejściu całej rotacji czterech map w danym trybie cykl zaczyna się od początku i znowu gramy na tej samej mapie... po tej samej stronie barykady. Najbardziej uciążliwe jest to podczas ataku AT-AT, kiedy mamy już serdecznie dość bronienia naszej machiny kroczącej na, przykładowo, Endorze i dla odmiany chcielibyśmy spróbować ją tam zniszczyć. Jedyne, co możemy zrobić, to wyjść do głównego menu i rozpocząć wyszukiwanie meczu na danej mapie, licząc na łut szczęścia, że tym razem zostaniemy przydzieleni do innej drużyny. O ile można to przeboleć, grając samemu, o tyle pozostając z kilkoma osobami w zespole, dużo trudniej trafić na odpowiednią rozgrywkę drugą z frakcji.
Postrzelałbym do Imperialnych na planecie Sullust, ale rzadko kiedy udaje mi się zagrać po stronie Rebelii, a friendly fire nie działa.
Wyjątkowo słabo wypada również liczba możliwych do odblokowania typów broni i gwiezdnych kart, kiedy porównamy to z ilością dostępnych opcji zmian wyglądu postaci i emotek. Wciąż podtrzymuję twierdzenie, że jedenaście rodzajów broni to wcale nie za mało – miałem okazję postrzelać każdą z nich i mam już swoich faworytów w zależności od mapy i trybu – a liczba dostępnych gwiezdnych kart jest wystarczająca, by stworzyć swego rodzaju własne klasy postaci (warto przypomnieć, że w Battlefroncie predefiniowanych klas postaci nie ma). Niech mi ktoś jednak wyjaśni, po co komu do szczęścia 125 wariantów modyfikacji wyglądu bohaterów, z których i tak wszystkie sprowadzają się do 12 identycznych modeli dla każdej ze stron, w 5 wersjach dla postaci kobiecych i 7 dla męskich, plus kilka indywidualnych skórek. Gra została tak pomyślana, by dać uczestnikom zabawy możliwość wydawania zarobionych kredytów, kiedy odblokują już wszystkie typy broni i gwiezdne karty, ale zamiast robić to w sensowny sposób, serwuje masę nikomu niepotrzebnych dodatków, które bezczelnie powielono i za które trzeba płacić dwukrotnie, o ile chcemy odblokować je wszystkie, zarówno po stronie Rebelii, jak i Imperium.
Koniecznie muszę poruszyć również kwestię największego zarzut w stosunku do Battlefronta: nastawienia na dwukrotne zarabianie na produkcji w postaci przepustki sezonowej. Normalnie tego tematu w ogóle bym nie podjął, ale gra świeci w oczy informacjami o przepustce sezonowej w dwóch miejscach w menu głównym, więc traktuję to jako coś, co twórcy chcieli zaserwować od samego początku. Patrząc na ideę season passa w tytułach DICE, nie jestem nastawiony z góry negatywnie na tego typu ofertę. Dostawaliśmy przecież pakiety premium do Battlefieldów, które – choć na samym początku wcale nie były tanie – dawały konkretną zawartość: 5 dużych rozszerzeń, w których mogliśmy spodziewać się kilku dodatkowych map, broni i modyfikacji. Przepustka sezonowa w Battlefroncie oferuje coś podobnego: 4 rozszerzenia, w ramach których mamy dostać 16 nowych map, 4 nowe tryby, nowych bohaterów i trochę rzeczy do odblokowania. Tak, możemy być spokojni o zawartość dodatkową i nie musimy się obawiać, że twórcy pójdą za przykładem Evolve i za rok zapowiedzą kolejnego season passa. O ile jednak Battlefield jako podstawka był grą, która wystarczyła na długie godziny bez jakichkolwiek rozszerzeń, o tyle Battlefront sprawia wrażenie produkcji okrojonej i nastawionej właśnie na rozszerzenia od samego początku. Z Battlefieldem 3 spędziłem około 150 godzin, zanim kupiłem pakiet premium i uzyskałem dostęp do oferowanych (już wtedy wszystkich) dodatków, a jestem pewien, że w Battlefroncie nawet nie zbliżę się do tej liczby, bo powtarzalność rozgrywki jest zbyt duża. I tu dochodzimy do sedna problemu – Star Wars: Battlefront będzie świetną grą pełną zawartości, ale dopiero kiedy otrzymamy już wszystkie rozszerzenia. Oznacza to jednak, że dzisiaj trzeba wydać 179 zł na przepustkę sezonową i poczekać 18 miesięcy na ukazanie się ostatniego z dodatków. Wychodząca dla wszystkich za darmo Bitwa o Jakku, którą mamy dostać już za dwa tygodnie, ma dorzucić do rozgrywki dwie dodatkowe mapy i była to zawartość zapowiadana od samego początku, więc pewnie można potraktować ją jako integralną część gry, która zostaje wydana z opóźnieniem z powodu nadchodzącego filmu. Mimo wszystko to wciąż za mało, by powiedzieć, że z podstawką można spędzić kilkaset godzin.
Stosunkowo niewiele zawartości w podstawce i wszechobecna reklama przepustki sezonowej to oczywisty skok na kasę.
W związku z przepustką sezonową i decyzją o takim, a nie innym matchmakingu w Star Wars: Battlefront zastanawiam się również nad nieuniknionym podzieleniem społeczności na tych, którzy season passa mają, i na tych, którzy go nie kupili. W tej chwili gra wrzuca nas na serwer, na którym ustawiony jest powtarzający się w kółko cykl map. Czy twórcy w takim razie przygotują osobne serwery dla tych, którzy mają rozszerzenia, czy też gracz bez przepustki sezonowej będzie po prostu wyrzucany z serwera, w momencie gdy zacznie ładować się mapa z dodatku? Odpowiedź na to pytanie oraz całą serię kolejnych z niego wynikających poznamy już niebawem, ponieważ pierwszy dodatek pojawi się na początku 2016 roku.
ARASZ O BATTLEFRONCIE – 7.5/10
Star Wars: Battlefront jest grą, którą oceniam z trzech punktów widzenia: fana Gwiezdnych Wojen, gracza oraz konsumenta. Jako fan, jestem tą grą po prostu zachwycony. Jest to, moim zdaniem, produkcja, która oddaje klimat starej trylogii w sposób wręcz idealny. Lokacje, dźwięk, postaci, broń, pojazdy – wszystko zostało odwzorowane perfekcyjnie. Podczas rozgrywki czuję się oczarowany ilością detali oraz serca, które zostało włożone w ich stworzenie. Trochę tak, jakby Darth Vader wyciągnął z monitora swoją mechaniczną łapę i wciągnął mnie prosto w sam środek filmowych bitew. Pod tym względem najnowsza produkcja DICE to ideał.
Z punktu widzenia gracza też źle nie jest. Nowy Battlefront w bardzo dużym stopniu nawiązuje do swoich poprzedników. Strzelanina nastawiona jest na akcję oraz szybkie i intensywne starcia, do których często wkrada się też chaos. Taktyki oraz planowania nie znajdziemy tu zbyt dużo, a mechanika gry jest bardzo zręcznościowa. Nie mam z tym problemu, nawet mi się to podoba, ale zdaję sobie sprawę, że takie rozwiązania nie przypadną wielu osobom do gustu. Jest to produkt zaprojektowany dla niezbyt wymagających użytkowników – wchodzisz na pół godziny, rozgrywasz dwa lub trzy mecze i wychodzisz. Co prawda potrafiłem spędzić w Battlefroncie kilka godzin bez przerwy i dobrze się bawić, ale wiem, że w dłuższej perspektywie, moje posiedzenia stawałyby się coraz krótsze.
W tym miejscu wchodzi konsument patrzący na zawartość, którą gra ma do zaoferowania. Pod tym względem jest niestety biednie. Każdy z trybów, w który możemy zagrać jest, w mniejszym lub większym stopniu, zabawny i daje radochę, ale jest ich stosunkowo niewiele. Podobnie jest z mapami – po trzech godzinach gry wszystkie już znamy (trzeba jednak przyznać, że są bardzo dobrze zaprojektowane). Za każdy mecz zdobywamy kredyty, które możemy wydać na broń, Gwiezdne Karty oraz wygląd wojaków. jednak wkrótce zorientujemy się, że tak naprawdę nie mamy już na co ich wydawać. Jedenaście broni, ponad 20 kart, a wygląd postaci tak naprawdę jest mi zupełnie obojętny. Star Wars: Battlefront jest niestety produkcją zaprojektowaną pod kolejne DLC, a treści w podstawowej wersji jest za mało, by mogła ona długo przetrwać. Gdyby nie to, że zawartość jest uboga, mielibyśmy do czynienia z jedną z najlepszych sieciowych strzelanek najnowszej generacji.
Powrót Jedi?
Star Wars: Battlefront to jeden z tych tytułów, na które czekałem z ekscytacją godną lepszej sprawy. Choć zabawa jest satysfakcjonująca i pozwala spełnić nerdowskie marzenia o wzięciu udziału w widowiskowych bitwach między Imperium a Rebelią, dość szybko okazuje się, że wojny są, ale gwiazd tak jakby trochę zabrakło. Battlefront wygląda i brzmi niesamowicie, zręcznościowy model strzelania potrafi sprawić wiele frajdy, a DICE pokazało klasę przy tworzeniu lokacji, jednak produkcję tę nęka kilka problemów, wśród których najbardziej dotkliwe to brak możliwości adaptowania ustawień serwerów oraz wszechobecne poczucie braku znaczącej zawartości i sztuczne pompowanie gry nikomu niepotrzebnymi unlockami. Jeśli jesteście fanami tego uniwersum i nie przeszkadza Wam (świetnie zrealizowana!) zręcznościowość tytułu, jest to dla Was pozycja obowiązkowa. Jeśli jednak nie macie parcia na kupienie Battlefronta już teraz, wstrzymajcie się z tym do momentu, kiedy gra razem z przepustką sezonową stanieje o jakąś połowę. Nie zrozumcie mnie źle – do gwiezdnowojennej strzelanki będę wracać bardzo często, ale trochę rzadziej, niż na początku zakładałem, żeby nie wynudzić się w tej dość okrojonej produkcji. Patrząc z dzisiejszej perspektywy na to, co oferuje, nota 6,5 to wszystko, na co zasługuje Battlefront. Z przyjemnością wystawię grze „ósemkę” kiedy już dostanę wszystkie dodatki.