autor: Adam Kaczmarek
Mroczny Rycerz - recenzja filmu
Mroczny Rycerz to kontynuacja przygód człowieka-nietoperza z filmu Batman: Początek. Tym razem przeciwnikiem superbohatera jest Joker, w którego wcielił się nieżyjący już Heath Ledger.
Wyreżyserowany przez Christophera Nolana Batman: Początek przed premierą był wielką zagadką. Utalentowany autor słynnego Memento miał pomysł, aby przygody człowieka-nietoperza wzbogacić o sporą dawkę ekranowego realizmu. Do pracy nad obrazem zaprosił plejadę uznanych aktorów, a scenariusz oparł na serii komiksów Year One. W rezultacie udało mu się stworzyć jedną z dojrzalszych pozycji z superbohaterem w roli głównej. Udany powrót zaowocował znakomitymi wynikami finansowymi. To z pewnością zachęciło studio Warner Bros do obdarowania Nolana zaufaniem po raz kolejny, dzięki czemu na ekrany kin zawitała druga część historii Batmana o tytule Mroczny Rycerz (warto w tym miejscu zauważyć, że jest to pierwszy film z obrońcą Gotham w roli głównej, bez słowa Batman w nazwie).
Od momentu założenia po raz pierwszy kostiumu przez Bruce’a Wayne’a minęły 3 lata. W międzyczasie sporo się zmieniło. Mieszkańcy poczuli rozpostarty parasol bezpieczeństwa, miasto z niszczejącej rudery przeistoczyło się w prężną metropolię, a sam Bruce zainwestował nieco kasy w swoją bazę wypadową, pozostając nadal w przekonaniu o słuszności zwalczania zła.
Rozbijający kolejne mafijne siatki gacek doczekał się godnego konkurenta w postaci prokuratora okręgowego – Harveya Denta. Różnica między nimi jest taka, iż ten drugi maski nie nosi. Dent zyskuje sympatię obywateli nie bez powodu. To odważny człowiek, jednostka nie znająca strachu przed przestępczym światkiem. Harvey jest niebywale skuteczny w tym, co robi. I widzą to też mieszkańcy Gotham. W ich oczach czarny mściciel jawi się jako protagonista działający ponad prawem. Konsekwencją sukcesów Denta jest podupadający wizerunek Batmana. Na szczęście może on liczyć na wsparcie ze strony porucznika miejskiej policji Jima Gordona. Obaj starają się walczyć z ostatnim bastionem zorganizowanej przestępczości w mieście. Nie wiedzą jednak, że do akcji wkroczy niebawem kolejny wróg, który nie dość, że zmobilizuje mafijnych przywódców, to jeszcze wprowadzi w życie całej trójki niemałe zamieszanie.
Od pierwszych sekund filmu Nolan zaskakuje. Zamiast podążyć typową dla sequeli ścieżką (czyli „jeszcze raz to samo, tylko więcej, szybciej i intensywniej”) reżyser postanowił poeksperymentować. Gotham nie przypomina w żaden sposób miasta znanego z poprzedniej części. Akcja nie toczy się w zapyziałej dzielnicy Narrows, a wśród drapaczy chmur, biurowców i głównych ulic. A wszystko to podane w chłodnych, stonowanych barwach. Przyznam, że zabieg ten sprawdził się obłędnie. Szerokie kadry Gotham, a zwłaszcza Hong-Kongu wywołują u widza opad szczęki. Dzięki zmianom w stylu prowadzenia kamery oglądanie filmu sprawia ogromną przyjemność. Ujęcia są długie, odpowiednio szybkie i nie przyprawiają o zawrót głowy. Nolan w wywiadach podkreślał, iż za inspirację do kręcenia poszczególnych scen posłużyła mu Gorączka Michaela Manna. Patrząc na prolog Mrocznego Rycerza, trudno się z tym nie zgodzić.
Silną stroną produkcji jest bogaty w zwroty akcji, błyskotliwy scenariusz. Reżyser przez pierwszą godzinę projekcji doskonale zaznajamia widza z bohaterami. Fabuła idealnie waży wątki i przy okazji w ciekawy sposób zawiązuje intrygę. Doprowadza to do pewnego paradoksu. Otóż główną osią historii Mrocznego Rycerza nie są działania Batmana, a koleje losu Harveya Denta. Wynika to przede wszystkim z kierunku, jaki obrał Nolan. Nie chcąc tracić czasu na kopiowanie pomysłów z poprzedniej części, zdecydował się na wprowadzenie nowych postaci, mających znaczący wpływ na opowiadaną historię. I dlatego wybór padł na Denta. To w nim dokonuje się największa przemiana (nie tylko wizualna). Rozumnemu z początku prokuratorowi zacierają się granice między uczciwym postępowaniem, a przesadnym heroizmem.