filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 19 lutego 2022, 09:30

autor: Marek Jura

Uncharted szału nie robi, ale daje radę

Jeżeli baliście się, że Uncharted będzie kopią Indiany Jonesa albo Tomb Raider, możecie odetchnąć z ulgą. Hollandowego Drake’a ogląda się dobrze. Nie znaczy to jednak, że filmowi udało się uniknąć kilku błędów.

Naugty Dog stworzyło w 2007 Nathana Drake’a między innymi ze względu na wciąż cieszące się ogromną popularnością gry o przygodach Lary Croft. Z czasem Uncharted wyrosło na wyrazistą, niezależną od wzorców markę, niepróbującą być jedynie odpowiedzią na sukces Tomb Raider. Nie znaczy to, że studio nie czerpało zeń inspiracji. Podobnie jak z kolejnych części serii przygód Indiany Jonesa. Historia zadziornego Drake’a, jego rodziny oraz Sully’ego i Chloe Frazer to dziś jedna z wizytówek Naughty Dog.

Film w reżyserii Rubena Fleishera stara się podążąć tą samą drogą, z jednej strony otwarcie czerpiąc z dorobku kina popularnego ostatnich lat (wspomnianego już Indiany, Tomb Raider, a nawet Piratów z Karaibów), z drugiej – budując podwaliny niezależnego uniwersum. W gruncie rzeczy to produkcja bardzo bezpieczna, próbująca balansować pomiędzy oczekiwaniami fanów gry i widowni niezaznajomionej (przynajmniej jak do tej pory) z tytułami Naughty Dog.

Holland przypakował, Banderas stracił ekranową charyzmę

Tom Holland sprawdza się w roli Drake’a świetnie. Przed seansem miałem obawy, czy tak bardzo kojarzący się ze Spider-Manem aktor będzie w stanie udźwignąć ciężar zupełnie innego wcielenia. Na szczęście Spider-Mana widać w Drake’u tylko przez kilka chwil. Większość ekranowego czasu zajmuje mu prezentowanie całkiem imponującej muskulatury (choć z pewnością ustępującej temu, co na siłowni wypracował jego filmowy partner – Mark Wahlberg) i robienie wszystkiego tego, czym zachwycał nas awanturnik z gier. Czyli efektownych akrobacji, efektowniejszej walki i najefektowniejszej zadziorności. Bo Holland jest tu po prostu diabelnie charyzmatyczny, nawet kiedy rozlewa drinki czy przeszukuje opuszczone podziemia.

Na uwagę zasługuje również Tati Gabrielle, znana chociażby z Chilling Adventures of Sabrina. Młoda aktorka wcieliła się w napisaną specjalnie na potrzeby fimu Braddock. W Uncharted dostała naprawdę dużo ekranowego czasu i świetnie go wykorzystała. Naturalnie wyszły jej zarówno sceny walki wręcz, jak i potyczki słowne. Szkoda, że bezbawrnie zaprezentowała się jedna z największych gwiazd produkcji – Antonio Banderas.

W czasie promocji filmu wydawało się, że będzie on jednym z motorów napędowych Uncharted. Niestety, w Banderasie mało było... Banderasa. Trudno mi osądzać, czy wynikało to z błędów samego aktora, czy też nie był on w stanie wycisnąć z tej roli niczego więcej. Dość jednak powiedzieć, że prezentowali się od niego lepiej nie tylko Holland, Wahlberg, czy Gabrielle, ale też dopiero rozpoczynająca swoją blockbusterową karierę Sophia Ali (Chloe Frazer) i wyróżniający się na drugim planie Steven Waddington (Szkot).

Młodsi, silniejsi, bardziej efektowni

Niektórych z bohaterów wymyślono na potrzeby filmu, biografie innych zmieniono, a niemal wszystkich, w stosunku do pierwszej części cyklu gier, odmłodzono. Nathan skończył dopiero 25 lat (w grze ma 30), nie jest więc jeszcze tym Drakiem, którego znamy z Uncharted: Drake’s Fortune. Holland za kilka lat bez problemu może w jego buty wejść. Widać, że Columbia Pictures i Naughty Dog nie spieszą się z budowaniem marki i nie rzucają franczyzy od razu na szeroką wodę (tak jak działo się to w przypadku kinowego Tomb Raider), ale przyzwyczają widzów do bohaterów stopniowo.

Wiecie, kto miał grać Drake’a na początku? Otóż obecny Sully, czyli Mark Wahlberg. Wówczas w rolę mentora głównego bohatera wcieliby się Robert de Niro, a poza tym na ekranie zobaczylibyśmy też Joe Pesciego! Ostatecznie projekt Dawida O. Russella (bo to on byłby reżyserem widowiska) przepadł na etapie preprodukcji, a z pierwotnej obsady ostał się jedynie Wahlberg.

Zagadki rozwiązywane przez bohaterów nie należą do najtrudniejszych i czasami można się zastanawiać, jakim cudem nikt nie wpadł na tak proste rozwiązanie od kilku stuleci. Plot twisty, może poza jednym, da się bez trudu przewidzieć. Podobnie jak nagłe olśnienia i fatalne w skutkach pomyłki awanturników. Pierwsza część filmu obfituje w logiczne głupotki, i to jest chyba największa wada całego widowiska. Mimo to, jeżeli przymkniemy oko na daleko idące fabularne uproszczenia, możemy i na początku seansu bawić się dobrze.

Pościg, dla którego warto wybrać się do kina

W drugiej części filmu da się przyzwyczaić do konwencji tak bardzo, że na mało skomplikowane zagadki nawet nie zwraca się już uwagi. Zresztą i pod tym względem Uncharted prezentuje się wówczas trochę lepiej. Mamy tu przed momentem kulminacyjnym trochę suspensu, po nim zaś – krótki epilog. Całość nie trwa nawet pełnych dwóch godzin, więc nudzić się zwyczajnie nie ma kiedy.

Najbardziej unchartedowe widowsko dzieje się pod koniec. Scena pościgu powietrzno-morskiego zapiera dech w piersiach. I piszę to bez cienia ironii. Nie chcąc Wam zdradzać więcej, mogę tylko dodać, że zachwyceni nim będą zarówno fani gier, jak i miłośnicy wyrazistego CGI. Efekty specjalne to zresztą jeden z największych atutów Uncharted. Jednocześnie bowiem nie rażą sztucznością i pozwalają na kręcenie scen tak widowiskowych, że starcie z Thanosem na Tytanie to przy nich średniak. A easter eggów w ostatnich kilkunastu minutach filmu upchano tyle, że można by nimi obdzielić kilka filmów. Kultowe sceny z gier zaś wpleciono jednocześnie w fabułę tak sprawnie, że ci, którzy nigdy nie mieli do czynienia z produkcjami Naughty Dog, nie poczują, by cokolwiek im umykało.

Drake z gier to (jeszcze) nie Drake z filmów

Fani gier mogą jednak narzekać, że tworcy nie zawsze korzystali ze scenariuszowego szkieletu Amy Hennig. W trochę innych okolicznościach Nathan poznaje tu więc Drake’a, inne motywacje zdaje się też mieć młoda Chloe. Elena Fisher, ukochana głównego bohatera z serii gier, nie pojawiła się tu zaś wcale. Ale choć w kontekście samodzielnego filmu braki te mogą się wydawać rozczarowujące, w perspektywie wspomianej już przeze mnie budowy długofalowego projektu może się to okazać bardzo mądrym posunięciem.

Potencjał tkwiący we franczyzie jest ogromny. Sequel, o ile tylko wyniki w box office nie rozczarują producentów (a z tym może być różnie, pierwsze reakcje wyglądają na mniej optymistyczne niż moja), wydaje się tylko kwestią czasu. Ostatnia scena zasugerowała zresztą, wokół jakiego wątku może się on skupić. Akcja drugiej części franczyzy wciąż rozgrywać by się mogła przed wydarzeniami znanymi z pierwszej gry. A kto wie, czy uniwersum filmowe nie pójdzie z czasem zupełnie inną, po prostu swoją drogą, karmiąc graczy jedynie co bardziej soczystymi easter eggami. Wszystko zależy od wyników w box office i reakcji fanów.

Jeżeli zastanawiacie się, czy w ten albo następny weekend ruszyć do kina na Uncharted, mogę Wam najnowsze widowisko Rubena Fleischera z czystym sumieniem polecić. O ile oczywiście jest Wam w smak niezobowiązujące, ale wartkie kino akcji. Kinowe Uncharted nie jest z pewnością żadną rewolucją – to produkcja pod wieloma bezwzględami po prostu bezpieczna. Dość śmieszna, dość ładna i przede wszystkim efektowna wizualnie. Zagadki rozwiązywane przez Drake’a i spółkę pewnie mogłyby być przynajmniej trochę bardziej skomplikowane, ale prawdopodobnie twórcy będą mieli okazję poprawić się w sequelu. Bo liczę na to, że Uncharted zarobi wystarczająco dużo, by kontynuacji się doczekać.

Ocena: 7/10

OD AUTORA

Na Uncharted bawiłem się dobrze może dlatego, że przed seansem nie miałem wielkich oczekiwań. Od dobrych dziesięciu lat zastanawiałem się wprawdzie, jak wyglądać będzie ekranizacja przygód Nathana Drake’a, ale sądziłem, że jeśli kiedyś do jej realizacji dojdzie, otrzymamy raczej kilkuodcinkowy serial niż film pełnometrażowy. Darowanemu koniowi w zęby się jednak nie zagląda, prawda?

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

więcej