filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 7 listopada 2003, 12:57

autor: Ania Jakimiec

Matrix Rewolucje - recenzja

Czy „Matrix” oraz dwie kolejne części, majce być jego kontynuacją, zostały nakręcone przez tych samych reżyserów? Takie pytanie zadaje sobie zapewne niejeden widz po obejrzeniu wszystkich trzech części. A jednak, tak!

Czy „Matrix” oraz dwie kolejne części, mające być jego kontynuacją, zostały nakręcone przez tych samych reżyserów? Takie pytanie zadaje sobie zapewne niejeden widz po obejrzeniu wszystkich trzech części. A jednak, tak!

W 1999 roku bracia Wachowscy zaproponowali nam arcydzieło, które można oglądać nawet kilkanaście razy. 136 min. niesamowitych efektów specjalnych, wspaniałej muzyki i aktorstwa. Oprawa muzyczna przygotowana przez Dona Davisa pasowała do filmu wręcz perfekcyjnie. Dynamiczne, ostre kawałki w wykonaniu Prodigy czy Marylina Mansona nadawały dynamikę i potęgowały napięcie. Muzyka w tej części „Matrixa” naprawdę „grała”. Dynamiczną akcję filmu przepleciono etapami powolnej narracji. O efektach specjalnych i scenach walki możnaby mówić godzinami. Studiem komputerowym kierował John Gaeta, wzorując się na animowanych produkcjach japońskiej sztuki anime – „Ghost in the Shell” oraz „Akira”.

Zagmatwana fabuła była jedynie tłem dla filmu. Zmuszała do myślenia (zwłaszcza po wyjściu z kina) ale nie odrywała od delektowania się niesamowitymi scenami walk i efektami specjalnymi. Poza tym, ciekawym rozwiązaniem było wykorzystanie w filmie motywów z literatury i podstawowych pojęć kultury: biały królik i inne elementy z „Alicji w krainie czarów”, czy ostatnie ludzkie miasto na Ziemi – Zion, czyli Syjon. Subtelna powłoczka mitotwórcza - imiona bohaterów, nazwy miejsc i przedmiotów (chociażby statek Nebuchodonozor) odwoływała się do potocznej świadomości kulturowej i ideologicznej a wspólnie z okularami Ray-Ban stworzyła podziwu godną i niepowtarzalną mieszaninę.

Teraz, po obejrzeniu trzeciej części cieszę się, że była druga część. Dalczego? Ponieważ „Reaktywacja” spowodowała, że „Rewolucja” wydaje się jakościowo lepsza, ciekawsza.

Faktem jest, że po obejrzeniu pierwszej części „Matrixa” widzowie ustawili przed drugą częścią bardzo wysoką poprzeczkę. Faktem jest również, że „Reaktywacja”, jak zwykle bywa w drugim akcie, nie zaskakuje nowością a jednocześnie nie przynosi rozwiązania. Ale podstawowy problem tej części polega przede wszystkim na tym, że jest ona nudna, zbyt patetyczna (przemówienia Mofeusza do ludzi zamieszkujących miasto Zion), a efekty specjalne przerysowane. Przypomnijmy sobie dwie dominujące sceny z tego filmu: pojedynek Neo z setką kopii agenta Smitha oraz szalony pościg autostradą. Czy przy tworzeniu obu tych sekwencji bracia Wachowscy postawili sobie za cel główny przeskoczenie wszystkiego, co dotychczas pokazano w kinie akcji? Jeśli tak, to im się udało.

Ale nie zawsze takie próby kończą się pomyślnie – tak jak w przypadku „Reaktywacji”. Nie tyle sam pościg (dla którego zbudowano na pustkowiu kilka kilometrów prawdziwej autostrady), ale raczej jego moment końcowy, w którym Neo prezentuje zdolności Supermana wywołuje uczucie żalu, że tak niesamowita w pierwszej części postać nagle staje się po prostu śmieszna. Czyżby bracia Wachowscy mieli problemy z budowaniem zakończeń? Niewykluczone, zwłaszcza, gdy zwrócimy uwagę (a trudno tego nie zauważyć) na zakończenie „Matrix – Rewolucja”. Ale po kolei.

Uważam, że każdy, kto widział pierwszą i drugą część „Matrixa” powinien również zobaczyć trzecią. Jeśli coś się zaczyna, należy to skończyć. Niestety, to zakończenie nosi imię „Rozczarowanie”. Pomimo, że mogliśmy się tego spodziewać (po obejrzeniu drugiej części) to jednak żal. Dobry pomysł, genialny początek i takie zakończenie!!! Idąc do kina miałam nadzieję, że tym razem Wachowscy zrobią film w stylu pierwszej części. Niestety.

Trzecia część zaczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym skończyła się druga (dlatego najlepiej przypomnieć sobie wcześniej „Reaktywację”). Nie będę streszczać filmu, ale odwołam się do kilku scen, aby zobrazować, co przemawia na korzyść lub nie korzyść „Rewolucji”.

Oczywiście, jak w dwóch poprzednich częściach, tak i tutaj zarówno zdjęcia, jak i muzyka są bardzo dobre. Może jedynie w jednej z początkowych scen walki muzyka mogłaby być trochę głośniejsza, ale to szczegół. Na pewno za to perfekcyjnie wykorzystano ją w ostatniej walce Neo i Smitha. W starciu tym mamy także niesamowite ujęcie momentu zadawania ciosu, gdy ręka przechodzi poprzez kropelki wody. Tyle, że cała walka jest zdecydowanie za długa.

Co się tyczy największej sceny batalistycznej trylogii, czyli ataku na Zion, to podobnie jak cały film, składa się ona z ciekawych. ale i zupełnie niepotrzebnych elementów. Dla przykładu: przelot Młotem poprzez kanał techniczny i sympatyczna postać kapitan Niobe - niewątpliwie na plus. Na minus - nieśmiertelny motyw kina amerykańskiego, czyli młody i niedoświadczony żołnierz, który aktem ponadprzeciętnej odwagi ratuje zagrożoną placówkę (aż dziwne, że przy tym nie ginie). Poza tym scena ataku na Zion jest przeciągnięta do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać czy nie oglądamy wciąż tych samych kilu ujęć. Można zasnąć.

W pierwszej części „Matrixa” rola szczególna, nacechowana pewnym uświęceniem przypada Wyroczni. Co więc stalo się z tą postacią w „Rewolucji”? Teraz prowadzi jedynie irytujące dialogi w stylu:

- Musisz zrobić to co masz zrobić.

- Ale co mam zrobić?

- Ty wiesz co.

Nie mam pojęcia jaki cel, za wyjątkiem zapychania czasu, mają pełnić tego typu konwersacje. Albo rozmowa Neo i Trinity:

On: Boję się!

Ona: Ja też. Dziesięć minut wiązałam buta.

Czy to miało na celu rozładowanie napięcia? I tak było go w filmie niewiele.

W „Rewolucji” Neo jest już wybawcą świata w czystym wydaniu. Przyjmuje z pokorą swoją misję i podąża do miasta maszyn. Dzięki temu zyskaliśmy jeszcze jedną ciekawą, a w końcowej fazie wręcz symboliczną scenę zawarcia paktu między Neo a systemem. I to rozkrzyżowane ciało....

A co na sam koniec? Prawdopodobnie interpretacje, które sami dorabialiśmy do „Matriksa” były ciekawsze i miały w sobie więcej głębi niż zakończenie wymyślone przez Wachowskich: pokój, radość i słoneczko... A to wszystko razem porażająco kiczowate!

„Matrix” stał się przebojem kasowym. Pierwsza część sprzedała się rewelacyjnie bo po prostu była rewelacyjna; druga, bo każdy, kto widział pierwszą część czuł silną potrzebę zobaczenia kontynuacji arcydzieła. A trzecia będzie najprawdopodobniej przebojem kasowym dlatego, że każdy, kto widział pierwszą i drugą część zechce zobaczyć, jak to wszystko się skończy.

Ale czy tak się kończy, tego nie wiemy. Twórcy filmu pozostawili sobie furtkę i nie jest wykluczone, że jeszcze kiedyś Neo powróci. Dla wszystkich, którzy chcą pozostać w wirtualnym świecie przygotowano m.in. „Enter the Matrix” – przygodową grę akcji osadzoną w realiach filmu. W Polsce ukazała się ona z półrocznym opóźnieniem, ale za to została wydana w polskiej wersji językowej i w porównaniu z wcześniejszymi planami w całkiem atrakcyjnej cenie. Na dodatek dystrybutor gry dokonał sprytnego posunięcia i wstawił grę na półki sklepowe zaledwie dzień po premierze „Rewolucji”. Z punktu widzenia konsumenta jest to o tyle sensowne, że gra oparta została na scenariuszu napisanym przez braci Wachowskich i stanowi dopełnienie zarówno drugiej, jak i trzeciej części filmu. Zapewne wiele osób będzie potrzebować tego dopełnienia po wyjściu z kina.

Na tym jednak nie koniec. Najprawdopodobniej w przyszłym roku ukaże się Matrix Online – gra z gatunku MMOcRPG stworzona przy ścisłej współpracy z autorami filmu. I właśnie ta gra ma szansę najdobitniej zaświadczyć o tym, że Matrix się nie skończył. Zwłaszcza, że jej akcja, według wszystkich informacji prasowych, ma rozgrywać się po wydarzeniach przedstawionych w filmowej trylogii.

Fenomenem jest to, że świat Matrixa nie musi kończyć się po wyjściu z kina. A jakby ktoś miał ochotę, to może się też zastanawiać nad sensem naszego istnienia, nad rolą cywilizacji i obowiązującym systemem wartości. Ale najpierw trzeba stwierdzić, czy film ten ma jakieś przesłanie.

Ania „Moonaj” Jakimiec