autor: Piotr Stasiak
Matrix: Reaktywacja - recenzja filmu
Jedna z najważniejszych produkcji kina science-fiction powraca w nowej odsłonie. Pierwszy Matrix był genialny. Drugi jest najbardziej irytującym filmem roku. Dlaczego? Bo zadaje mnóstwo pytań i na odpowiedź każe czekać do listopada.
Matrix Reaktywacja – recenzja filmu
Jedna z najważniejszych produkcji kina science-fiction powraca w nowej odsłonie. Pierwszy Matrix był genialny. Drugi jest najbardziej irytującym filmem roku. Dlaczego? Bo zadaje mnóstwo pytań i na odpowiedź każe czekać do listopada.
Cóż ja wam mogę napisać, czego jeszcze nie wiecie o „Reaktywacji”? I co gorsza – jak napisać tak, aby nie zepsuć zabawy zdradzając coś, co nie powinno zostać zdradzone. „Matrix” jest wszędzie dookoła nas. I nie mówię tu bynajmniej o ciągach zielonych znaków, z których podobno zbudowany jest nasz świat. Mówię o tym, że film „Matrix” atakuje nas ze wszystkich stron, uparcie wciska się w świadomość. Jeżeli postanowiłeś nie przeczytać nic o „Reaktywacji” przed obejrzeniem filmu, czekały cię ciężkie wyrzeczenia. Musiałeś zrezygnować z oglądania połowy fajnych stron w internecie i lektury większości gazet. Jeżeli nawet profilaktycznie omijałeś w TV programy filmowe, na „Matrixa” z pewnością natknąłeś się w Wiadomościach. Czarne postacie w okularkach zaskakiwały cię w reklamach Samsunga, napojów Powerade, dezodorantów, szamponu (te dwie ostatnie to istna profanacja). Chodząc po ulicach musiałeś zapewne mieć zamknięte oczy, aby nie widzieć plakatów na każdym słupie. A – gdy mając już serdecznie dość tego marketingowego Matrixowego bełkotu - postanowiłeś ukoić nerwy w pobliskim pubie, zapewne zaatakowała cię przebrana za Trinity hostessa, proponując promocję piwa Heineken. Istny horror.