autor: Borys Zajączkowski
Kolorowy Rajd - recenzja gry
Kolorowy rajd to dynamiczne, zabawne i kolorowe wyścigi przygotowane przez firmę Disney specjalnie dla najmłodszych użytkowników komputerów. Gracz dostaje do wyboru trzynastu różniących się wyglądem kierowców znanych ze świata bajek Disney’a.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Nie wiem, jak zacząć, nie wiem, co napisać. To dlatego, że gierka, którą przyszło mi poddać ocenie ma już dwa lata, odkąd padła ofiarą dzieła stworzenia i chociaż nadal nie najgorzej się prezentuje, to jednak dwa lata stanowią w światku gier komputerowych epokę. Przynajmniej generację. Tyle dobrego, że gierka jest prosta a fajna zarazem. Najbardziej poddającą się starczym zmarszczkom grafikę nieco ratuje jej bajkowy, disney’owski styl, który dowiódł już, że jest wieczny (no, prawie wiekowy). Zresztą disney’owską kreskę rzesze przeważnie rysowników krytykują od zawsze za jej archaiczność i zbytnią prostotę – co nijak nie ujmuje jej popularności. Podobnie też będzie w niniejszej recenzji – mimo paru uwag krytycznych, które się w niej znajdą, nie zmieni to faktu, że „Kolorowy rajd” jest ścigałką sympatyczną i stworzoną dla dzieciaków oraz dla dzieciaków stworzoną. Gdyby był rok dwutysięczny, to doprawdy nie byłoby się do czego przyczepić.
No, może niezupełnie, gdyż pierwsze wrażenie po odpaleniu gry jest mało przyjemne. Kamera towarzysząca wlatującej do Disneylandu gwiazdeczce, stworki witające to wirtualne oko gracza radosnym machaniem i uśmiechami – to wszystko jest sympatyczne i super – dźwięk zaś jest koszmarny. W zasadzie w ogóle dźwięku nie ma – w zamian niego jest trzeszczący ni to szum ni dzwonienie gwiazdeczki. W samej grze jest wprawdzie lepiej, lecz również tam cudów nie uświadczymy i o żadnym pieszczeniu uszu mowy być nie może. Jest to trochę dziwne, zarówno w „Kolorowym rajdzie” jak i w przypadku wielu innych stosunkowo dopracowanych gier, w których trafia się taki zgrzyt. Koniec końców zaopatrzenie gry w dobrej jakości dźwięki stanowi bodaj najmniejszy problem w całym procesie jej produkcji. Zwłaszcza gdy mają to być odgłosy tak proste jak w „Kolorowym rajdzie”, a towarzyszące grze firmowanej tak ciężkim nazwiskiem jak Disney.
Inna rzecz, że jak wielkiej wagi by to nazwisko nie miało, widnieje ono na produktach z założenia jak najlżejszych. Ale jest i inny aspekt tej lekkości – wytwórnia Disney’a nie dokonuje odkryć. Zarówno filmy animowane, jak również filmy fabularne i podobnież gry komputerowe z niej się wywodzące – wszystkie opierają się na sprawdzonych schematach, nie podejmują żadnych większych prób stworzenia czegoś, czego jeszcze nie było. Przyjętą zasadą jest: wziąć produkt, który się dobrze sprzedaje, oprawić go w disney’owską, wypracowaną przez lata baśniowość i dodać rozpoznawalne twarzyczki animowanych stworzeń, a wówczas produkt ów sprzedawać się będzie jeszcze lepiej. Może mają na to wpływ doświadczenia samego Walta Disney’a, który bedąc jeszcze na etapie nowatorstwa zdążył kilkanaście razy zbankrutować? Piszę o tym dlatego, iż mam przed oczami inną ścigałkę przeznaczoną dla młodego odbiorcy – „Stunt GP” – której recenzję pisałem nie dalej jak rok temu. Porównanie tych obu gier pod względem możliwości, jakie daje graczowi, wypada na korzyść „Stunt GP”, która na dodatek w obecnej chwili kosztuje dwukrotnie mniej. Jednak po pierwsze w „Stunt GP” całkiem małe dziecko sobie nie pogra, gdyż gierka może się okazać dla niego za trudna, a po drugie nie jest grą Disney’a. Przywodzi mi to na myśl pluszowe zabawki, które od dobrych dwóch lat wypada mi jak czasem nabywać – jeżeli pluszowy miś kosztuje dwadzieścia złotych, to jeśli tym misiem jest Miś Puchatek (ach, jak go pięknie Talar czytał!), wówczas kosztować będzie pięćdziesiąt. Także w przypadku „Kolorowego rajdu” przyjdzie zapłacić trochę więcej za przyjemność oglądania w akcji Chipa, Dale’a i kilkunastu innych postaci Disney’a, mniej lub bardziej znanych.
Abstrahując od powyższego wywodu o roli marki tudzież znaków firmowych w życiu konsumenta, trzeba gierce przyznać, że grywalność w niej ma się dobrze. Większość soków z komputerowych wyścigów dla najmłodszych została wyciśnięta i w „Kolorowy rajd” wstrzyknięta. Wprawdzie mam tu na myśli soki o smaku nieprzesadnie wyrafinowanym, gdyż żadnego zróżnicowania pomiędzy odmiennymi rodzajami nawierzchni czy pojazdów nie uświadczymy – tak samo daje się prowadzić futurystyczne autko, skuter śnieżny, jak i płynąca z nurtem rzeki kłoda. Niemniej jednak gracz dostaje do wyboru kilkunastu kierowców (nie różniących się między sobą techniką jazdy) oraz kilkanaście tras rajdowych. Poszczególne trasy podobnie nie stawiają przed dzieckiem szczególnie odmiennych wymagań, lecz na ich graficzne zróżnicowanie narzekać nie można. Przebiegają one przez: dziki zachód, ośnieżoną plażę, studio disney’owskie, nawiedzoną posesję, dżunglę tropikalną, karaibski port piracki, wesołe miasteczko, przenoszą w czasie do: epoki dinozaurów lub na przyszłościowe tory w mieście czy przestrzeni kosmicznej. Jest z czego wybierać.
Ale nie tylko bogactwo wizualne mają powyższe trasy do zaoferowania. Praktycznie każda z nich posiada ukryte przejazdy, które kryją dodatkowe bonusy, a w przygodowym trybie gry ich odnalezienie może mieć kluczowe znaczenie dla odniesienia zwycięstwa. Do tego dochodzą rozsiane po torach wspomagające drobiazgi w postaci przyspieszaczy lub zabawnych broni doskonale się nadających do spowalniania nadgorliwych przeciwników. Można w nich bowiem strzelać rakietami (takimi, które rozsiewają snopy kolorowych iskierek – krew się tu nie leje), rzucać orzeszkami, zamieniać rywali w żaby albo ich pojazdy oprawiać w chybotliwe i ślizgające się filiżanki. Wszystko to wygląda dość śmiesznie, tym bardziej że uczciwe wygranie wyścigu – czyli bez uciekania się do ustawicznego faulowania wszystkich wokoło – jest niemożliwe. Może nie lansuje to u dzieci rycerskich wartości, ale za to dużo i wesoło się dzieje.
Generalnie „Kolorowy rajd” jest grą bardzo dynamiczną, ale na tyle dobrze wyważoną, że pomimo często dramatycznie szybkiego tempa wyścigów poradzenie sobie ze swoim pojazdem przychodzi nadspodziewanie łatwo. Tym zaś gracz może sterować zarówno z klawiatury jak i z gamepada, aczkolwiek ten drugi wydaje się być rozwiązaniem bardziej naturalnym. Konieczność ciągłego odbywania skoków na przewidzianych do tego skoczniach, unikania zastawianych przez rywali pułapek, zastawiania ich samemu, rzucania orzeszkami, unikania zderzeń z budynkami, drzewami i mnóstwem innych dających się rozbić fragmentów tras – to wszystko wymaga nie lada zręczności i raczej klawiatura może się wydać dziecku urządzeniem nadto topornym do tak finezyjnej rozgrywki...
A czy o coś w tym wszystkim chodzi? Oczywiście autorzy gry zadbali o zarys fabuły będący w stanie od biedy usprawiedliwić całe to ganianie się w bajecznych sceneriach, co nijak nie zmienia faktu, że chodzi tu wyłącznie o ganianie się. Otóż Chip i Dale zepsuli maszynę do fajerwerków, która wybuchła, a jej części rozleciały się po całej okolicy i teraz zmuszeni są poskładać ją do kupy na wieczorną zabawę. Aby jednak się podczas poszukiwań nie nudzić, wpadli na pomysł, by się po bajkowych krainach pościgać i w ten oto sposób zdobyć brakujące fragmenty. Można i tak, chociaż źle by się nie stało, gdyby historyjka lepiej tłumaczyła konieczność ścigania się po bajkowych torach. Może trochę niepotrzebnie się czepiam. W każdym razie gracz staje przed koniecznością uczestnictwa w kilkunastu-kilkudziesięciu (zależeć to będzie od jego umiejętności) rajdach. W każdym z nich towarzyszyć mu będzie piątka współzawodników, z których każdy za wszelką cenę stara się wygrać, a każda chwila nieuwagi mści się okrutnie – zamianą w żabę, ślizganiem się w filiżance lub zwyczajną wywrotką.
Osobną zabawę i nieco inne wyzwania oferuje tryb rajdu na czas, w którym gracz pędzi po torze sam i jedynym jego rywalem jest upływający czas. Nie pojawia się tu wprawdzie żaden (standardowy już dziś w grach dla starszego odbiorcy) duszek będący zapisem najlepszego przejazdu na danej trasie, ale za to grający zyskuje swobodny dostęp do niemal wszystkich tras, które w przygodowym trybie rozgrywki są z początku zablokowane.
W Polsce „Kolorowy rajd” ukazał się nakładem CD Projektu, który jak wielu lepszych lub gorszych lokalizacji nie miałby na koncie, w tym przypadku pokusił się jedynie o polskojęzyczną instrukcję – nie to, żeby przetłumaczenie tych kilku słów w menu było takie znowu ważne... To zaś, co jest ważne to odpowiedź na pytanie: dla kogo taka gierka sprzed dwóch lat się nada? Oczywiście dla każdego dziecka, dla którego niekwestiowanymi idolami są właśnie postaci z kreskówek Disney’a, a nie dajmy na to Schwarzenegger. Jeśli jednak dziecko miewa już nieco wyższe wymagania („Kolorowy rajd” wycelowany jest w pociechy minimum sześcioletnie), lubi odrobinę realizmu, względnie ma za sobą wiele gier o młodszej grafice, garściami czerpiącej z dobrodziejstw nowoczesnych kart 3D, wówczas „Kolorowy rajd” może go nie zachwycić. Dwa lata temu „Kolorowy rajd” był gierką strasznie śliczną – nadal jest ładniutki, ale czas płynie nieubłaganie i postaci Chipa i Dale’a, za które przede wszystkim przyjdzie zapłacić wydają się dziś cokolwiek kanciaste.
Shuck