Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 28 września 2006, 13:17

autor: Artur Falkowski

Def Jam: Fight for NY: The Takeover - recenzja gry

Grze Def Jam: Fight for NY: The Takeover wydanej przez Electronics Arts bliżej jest raczej do konwersji niż oryginalności. Na szczęście nie wszystkie przeniesienia ze stacjonarnych konsol są robione na odczepnego.

Recenzja powstała na bazie wersji PSP.

Konwersje są zmorą przenośnej konsoli Sony. Większość wydanych do tej pory na PSP gier to jedynie okrojone porty hitów ze stacjonarnych platform. Na szczęście w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej oryginalnych produkcji uwzględniających nieco inną specyfikę przenośnej rozrywki (krótsze misje, możliwość przerwania gry w dowolnym momencie itp.)

Grze Def Jam: Fight for NY: The Takeover wydanej przez Electronics Arts bliżej jest raczej do konwersji niż oryginalności. Na szczęście nie wszystkie przeniesienia ze stacjonarnych konsol są robione na odczepnego. Przypomnę tutaj recenzowaną niedawno na łamach naszego serwisu produkcję Tekken: Dark Ressurection. Jest to konwersja ulepszonej wersji Tekkena 5, znanej dotychczas tylko z automatów. Na całym świecie recenzenci rozpływają się w zachwytach nad wykonaniem tej gry na PSP. W większości serwisów i czasopism branżowych produkcja otrzymała oceny bliskie maksymalnym. Niestety jest rysa na tym diamencie i to dość poważna. Jest nią nieprzystosowanie układu sterowania przenośnej konsolki do wymogów dynamicznej bijatyki, wymagającej szybkości i precyzji. Jest to jednak zarzut nie tyle wobec twórców gry, co raczej wobec producenta urządzenia.

W podobny sposób można napisać o produkcji EA. Nie jest to bezpośrednia konwersja gry Def Jam: Fight for NY z konsol stacjonarnych. Raczej można określić ją mianem Def Jamu na sterydach. Sporo elementów uległo poprawie, system walki poddano delikatnemu liftingowi, a na dokładkę dorzucono parę nowych lokacji. Seria Def Jam (opisywana gra jest trzecią z kolei) nigdy nie aspirowała do tego, by równać się ze stworzonym przez Namco hitem. Autorzy nie ukrywali, że chodzi im przede wszystkim o efektowną, brutalną walkę pozbawioną charakterystycznego dla Tekkena wyrafinowania. Nic w tym dziwnego, skoro korzeni gry należy szukać nie w bijatykach, ale we wrestlingu. Co za tym idzie, gra nie wymaga precyzyjnego kontrolera do dobrej, niczym nie skrępowanej zabawy. W wydanej na PSP odsłonie Def Jama prostota sterowania niewątpliwie musi zostać zaliczona na plus.

Zacznijmy jednak od początku. Czym jest Def Jam? Ogólnie rzecz biorąc, jest to połączenie wrestlingu i walk ulicznych, w których mierzą się ze sobą znane postacie ze świata hip-hopu. Jeżeli przyszła wam na myśl pokraczna, groteskowa i zrobiona z przymrużeniem oka gra Celebrity Deathmatch, to jesteście w błędzie. Tutaj walki przedstawione zostały na poważnie: są brutalne, brudne, leje się krew, a co chwila rozlega się chrupot łamanych kości. Jest tylko jedna zasada – wygrać za wszelką cenę. Zdecydowanie nie jest to gra dla ludzi o słabszych nerwach.

To nie Mortal Kombat, tu krew nie leje się strumieniami, ale i tak jest brutalnie.

Większość występujących w grze postaci (w sumie jest ich 68) używa swoich scenicznych pseudonimów: Busta Rhymes, Ice-T, LiL’Flip, Ludacris, N.O.R.E, Xzibit itd. Niektórzy, jak na przykład Snoop Dogg, wcielają się w fikcyjne postacie. W świecie gry wszyscy zamieszkują różne dzielnice Nowego Jorku i należą do gangów, które walczą miedzy sobą o dominację i o tak istotny w tym środowisku szacunek.

W Def Jam: Fight for NY wydanym na stacjonarne konsole największe wrażenie robił tryb fabularny. Opowieść była ciekawa i wciągająca, a liczne animowane wstawki tworzyły niepowtarzalny klimat walk ulicznych. Niestety wersja na PSP została pozbawiona fabularnych wstawek. Zamiast tego kolejne wydarzenia poznajemy poprzez statyczne obrazki (przyznać trzeba, że bardzo stylowe), dodatkowo wspierane czytanym komentarzem. Takich scenek nie ma jednak w ciągu gry zbyt wiele. Sama fabuła również została stworzona od nowa, choć obeznani z poprzednimi częściami doszukają się wielu znajomych motywów. Moim zdaniem przedstawiona w przenośnym Def Jamie opowieść jest dużo gorsza od poprzedniczki, choć mimo to posiada swój urok. Czekają nas między innymi spotkania z paskudnymi gliniarzami, walki w turniejach, porwania i zdrady.

Na początku rozgrywki musimy stworzyć naszego bohatera. Przyznać muszę, że kreator postaci jest oryginalny i bardzo przypadł mi do gustu. Przedstawiony został w formie policyjnego rysopisu. Wybieramy budowę ciała, kształt głowy, oczu, brwi, nosa i ust. Jeszcze tylko trzeba dobrać sobie odpowiednią fryzurę i ewentualny zarost. Następnie oglądamy szkic sporządzony przez rysownika, a po chwili podziwiamy naszą postać w całej swej okazałości.

Nasza przygoda rozpoczyna się, kiedy pewnej nocy napotykamy gliniarza znęcającego się nad jakimś nieznajomym człowiekiem. Nie namyślając się długo, pomagamy mężczyźnie. W zamian dostajemy ofertę współpracy, pragnąc jednak pozostać w zgodzie z prawem, nie okazujemy zainteresowania. Wkrótce jednak okazuje się, że pokonany przez nas gliniarz jest bardzo mściwy. Wykorzystuje swoje kontakty, by pozbawić nas pracy i dachu nad głową. Zrozpaczeni zmuszeni jesteśmy zwrócić się o pomoc do mężczyzny, którego wcześniej uratowaliśmy.

Szybko dostajemy schronienie i poznajemy szefa lokalnego gangu, który zgadza się nam pomóc. Nie ma jednak nic za darmo. U ludzi, wśród których się znaleźliśmy, szacunek jest najważniejszy, a zdobyć go można tylko w jeden sposób – udowadniając, kto jest największym twardzielem w okolicy. Jednym słowem: walcząc.

W późniejszej części rozgrywki stajemy na czele własnej drużyny i wraz ze swoimi kumplami ruszamy na podbój kolejnych nowojorskich dzielnic. To pozwala nam w końcu zrozumieć podtytuł gry: „takeover”. Po udowodnieniu okolicznym mieszkańcom, kto tu rządzi, mamy możliwość rekrutowania nowych towarzyszy. Pamiętajmy, że raz podjęta decyzja jest niezmienna, a liczebność naszego gangu nie może przekroczyć piętnastu osób. Lepiej więc zastanowić się nad wyborem i pozostawić sobie miejsce na mających później dołączyć wojowników.

Od tej pory do większości walk możemy wystawić dowolną postać spośród naszej paczki. Przydaje się to szczególnie po bardziej wyczerpujących starciach, w których nasz bohater poniósł większe obrażenia (złamana ręka, noga, niski stan zdrowia itp.). Dzięki temu pozwalamy mu na powrót do sił, a do potyczki z przeciwnikiem wysyłamy w pełni sprawnego wojownika.

Przyznać muszę, że jest to dość ciekawe rozwiązanie. Jeżeli bowiem weźmiemy pod uwagę, że do ukończenia trybu fabularnego musimy wziąć udział w kilkudziesięciu starciach, to wprowadzona co pewien czas odmiana w postaci walki inną postacią, odznaczającą się innymi umiejętnościami, ciosami i stylem walki, jest miłym urozmaiceniem.

Najwyższy czas przystąpić do najważniejszego elementu gry, czyli walki. Każda z występujących w grze postaci potrafi posługiwać się jednym, dwoma lub trzema stylami walki. Do wyboru mamy stawiający na uderzenia pięścią streetfighting, oparty na kopniakach kickboxing, wykorzystujący przeróżne rzuty wrestling, akrobatyczny martial arts oraz coś wymarzonego dla dusicieli i łamaczy kości – submissions. Podczas kreowania postaci wybieramy styl podstawowy, a za doświadczenie zdobyte podczas walk będziemy mogli zakupić nowy bądź ulepszyć już posiadany (w poprzednich wersjach gry nie było takiej możliwości). Jak już wspominałem, maksymalnie można nauczyć się trzech stylów. Mogą to być trzy dowolne, jeden na trzecim poziomie zaawansowania lub też dwa, z czego jeden ulepszony. Daje to bardzo dużo możliwości kombinacji, a co za tym idzie, ma spory wpływ na sposób walki naszą postacią. Możemy stworzyć na przykład szybkiego wojownika łączącego siłę pięści i kopniaków albo powolnego człowieka-czołg miażdżącego swoich przeciwników potężnym uściskiem czy gruchoczącymi kości rzutami.

Walka najwięcej ma wspólnego z pozycjami spod znaku wrestlingu. Trójkąt odpowiada za ciosy pięścią, kwadrat za kopniaki, krzyżykiem łapiemy przeciwnika, a wciskając kółko zmuszamy naszą postać do biegu. Tylne przyciski również znalazły swoje zastosowanie. Lewy wraz z dowolnym atakiem pozwala na wyprowadzenie silniejszego ciosu albo wykonanie bardziej niszczycielskiego rzutu. Prawy służy za blok. Wciśnięte naraz pozwalają nam zablokować atak przeciwnika i wykonać reversal. Poruszamy się za pomocą gałki analogowej, a d-pad wykorzystujemy do obrażania wrogów i wykonywania blazing moves, o których za chwilę.

Sterowanie nie nastręcza żadnego kłopotu, jest bardzo intuicyjne i pozwala szybko przeprowadzać bardziej zaawansowane akcje. Tych natomiast jest niemało. Na samych ciosach i rzutach walka w Def Jam się nie kończy. Kluczem do sukcesu jest odpowiednie wykorzystanie otoczenia: ścian, stołów bilardowych, barierek, okien itp. Wrzucając na nie przeciwnika, bardzo szybko możemy zmniejszyć jego pasek energii. Ponadto istotnym elementem jest tłum, którego roli nie można nie doceniać. Co rusz ktoś spośród publiczności wystawia w naszym kierunku jakąś broń: a to metalowy pręt, a to butelkę, deskę, kij do baseballa czy choćby miotłę. Za ich pomocą bardzo szybko sprowadzimy naszego przeciwnika do parteru. Jeżeli wskutek mocniejszego uderzenia albo rzutu nasz oponent wyląduje pośród publiczności, możemy liczyć na to, że ktoś życzliwy przytrzyma go, umożliwiając nam wykonanie efektownej serii ciosów. Uważajmy jednak na to, w jakiej okolicy toczy się walka. Jeżeli gapie nie są do nas dobrze nastawieni, to zbytnie zbliżenie się do tłumu może skończyć się dla nas tragicznie.

Walki nie kończymy poprzez zupełne pozbawienie energii przeciwnika. Żeby nasze zwycięstwo zostało uznane, należy po uprzednim zredukowaniu poziomu zdrowia przeciwnika dobić go, wykorzystując element otoczenia (na przykład przygważdżając go do ściany) albo wykonując jeden z ciosów charakterystycznych dla reprezentowanego przez bohatera stylu walki. I tak na przykład street fighter wykańcza silnym ciosem pięścią, kickboxer załatwia przeciwnika szybką serią kopniaków, podczas gdy od wrestlera wymagane jest wykonanie rzutu.

Osoba, która wybierze dla swojej postaci styl walki „submissions” ma jeszcze inną możliwość rozprawienia się z oponentem. Wykorzystując różnorodne dźwignie i zmyślne chwyty w znacznym stopniu osłabia poszczególne części ciała przeciwnika (głowę, ręce, nogi). Jeżeli uda się całkowicie obniżyć stan zdrowia danej kończyny (bądź głowy), wróg poddaje się. Warto przy tym zaznaczyć, że taka taktyka ma dodatkowy atut w postaci stopniowego ograniczania repertuaru ciosów przeciwnika. Jeżeli uszkodzimy mu nogi, to nie będzie biegał, ze złamaną ręką niezbyt dobrze się spisze jako pięściarz itp.

Dobijanie leżącego na ziemi przeciwnika jest nowością w stosunku do poprzednich odsłon serii.

Wszyscy mogą również ostatecznie załatwić oponenta poprzez rzucenie go na ziemię, a następnie wykonanie na nim serii zabójczych ciosów. Ponadto, na niektórych planszach możemy w szybki sposób pozbyć się przeciwnika poprzez wyrzucenie go przez okno albo do wody. Ciekawie wygląda też pojedynek na stacji metra, podczas którego możemy posłać go prosto pod koła nadjeżdżającego pociągu.

Ostatnim i jednocześnie najbardziej widowiskowym sposobem wykończenia naszego adwersarza jest wspomniany już przeze mnie blazing move. Jest to niesamowicie wyglądający ultrabrutalny cios specjalny, który wykonać możemy dopiero poprzez załadowanie specjalnego wskaźnika. W grze dostępnych jest ponad osiemdziesiąt takich ataków, spośród których jednorazowo możemy przypisać naszemu bohaterowi cztery. Oczywiście na początku znamy tylko jeden, właściwy dla naszego stylu walki, jednak wraz z kolejnymi zwycięstwami odkrywamy kolejne, które możemy zakupić za punkty doświadczenia. Następnie przypisujemy je do jednego z kierunków na d-padzie. Kiedy będziemy mogli już wykorzystać blazing move, wystarczy chwycić przeciwnika i wcisnąć na krzyżaku wybrany kierunek. Pozostaje nam tylko oglądać rezultat, a jest na co patrzeć.

Po wygranej walce zdobywamy różnorodne nagrody. Zawsze jest to jakaś kwota pieniędzy (uzależniona od tego, w jaki sposób nasza walka została oceniona) oraz zazwyczaj pewna liczba punktów doświadczenia. Możemy je wykorzystać w sali treningowej, gdzie zwiększymy charakterystyki naszej postaci. Składają się na nie następujące współczynniki: pięści, kopniaki, szybkość, siła rzutów, wytrzymałość (dosłownie: twardość) oraz zdrowie. Ponadto możemy tam dokupić nowe blazing moves.

Pieniądze też się nie zmarnują, ponieważ pomogą nam podnieść poziom charyzmy – współczynnika odpowiedzialnego za prędkość zwiększania się wskaźnika blazing moves. Nie możemy jednak poprawić go na sali gimnastycznej. Zamiast tego musimy udać się na zakupy. Tam przebieramy naszego bohatera, zmieniamy mu zarost, fryzurę, robimy tatuaże oraz zakupujemy drogą biżuterię. Wszystko po to, żeby móc się pokazać i zyskać poparcie tłumu. Przyznać trzeba, że liczba możliwych kombinacji robi wrażenie.

W bijatykach grafika ma bardzo duże znaczenie. Twórcy z EA odwalili kawał dobrej roboty, sprawiając, że gra wygląda niemal jak na PS2. Oczywiście na większych zbliżeniach widać rozmyte tekstury i liczne uproszczenia, ale i tak gra potrafi zrobić wrażenie. Tła są zróżnicowane, walczący dopracowani, a animacja płynniutka. Postacie po otrzymaniu silniejszych ciosów krwawią, a po skończonej walce możemy na zbliżeniu zobaczyć, w jaki sposób starcie wpłynęło na ich facjatę. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to potwornie oddany wygląd publiczności oraz brak różnicy we wzroście poszczególnych zawodników.

Patrząc na stojących z tyłu ludzi stwierdzenie „tłum bez twarzy” nabiera nowego znaczenia.

Ciekawą nowością w stosunku do pierwowzoru jest wprowadzenie różnorodnych scenek otwierających walkę. O ile w odsłonie na stacjonarne konsole na początku każdego starcia walczący obrzucali się obelgami, a następnie przystępowali do ataku, to tutaj występuje o wiele więcej zachowań, które w większym stopniu pomagają oddać atmosferę walk ulicznych. Mamy więc potyczki rozpoczynające się tym, jak jeden z walczących pluje na drugiego, w innych przypadkach bez uprzedzenia atakowani jesteśmy metalowym prętem, czasami starcie rozpoczyna też chwilowa szarpanina itp. Bardzo przypadło mi do gustu takie urozmaicenie.

Oprawa dźwiękowa stoi również na wysokim poziomie. Składają się na nią hip-hopowe utwory, co chyba nikogo nie dziwi. O ile sam nie jestem fanem tego rodzaju muzyki, to przyznać muszę, że w tym wypadku świetnie wpasowuje się w klimat i podkreśla atmosferę nielegalnych walk. Głosy postaci zostały częściowo nagrane przez artystów, których wizerunki wykorzystano w grze, a częściowo przez profesjonalnych aktorów. Ponadto klimatu dodaje wrzeszczący tłum, odgłosy jadących w oddali samochodów oraz przerywające nocną ciszę wycie policyjnych syren.

Jeżeli chodzi o samą walkę, to towarzyszą jej krzyki, westchnienia, różnorodne odgłosy uderzeń i chrzęst łamanych kości. Podczas wykonywania blazing move rozlega się charakterystyczny dźwięk, który podkreśla niezwykłość mającego właśnie nastąpić ciosu. Ogólnie mówiąc, udźwiękowienie gry stoi na bardzo wysokim poziomie i o ile za pośrednictwem głośniczków wmontowanych w PSP nie jesteśmy w pełni go docenić, to już przy wykorzystaniu słuchawek możemy świetnie wczuć się w atmosferę nowojorskich walk.

Kończąc tryb fabularny odkrywamy nowych zawodników, nowe lokacje (jest kilka dodatkowych w porównaniu z pierwowzorem) oraz artworki poszczególnych postaci. To jednak nie wszystko. W celu uzyskania dostępu do wszystkiego, co Def Jam ma nam do zaoferowania, musimy wziąć udział w licznych bójkach trybu battle. Wybieramy w nich dowolną (spośród dotychczas odkrytych) postać, typ meczu, lokację oraz warunki zwycięstwa. Po wygraniu walki otrzymujemy punkty, za które możemy odkrywać dodatkowych zawodników i nowe miejsca starć. Poza zwykłym meczem możemy walczyć w walkach o ściśle określonych warunkach zwycięstwa, w których wygrana należy do tego, kto na przykład zrzuci swojego adwersarza z okna albo wrzuci pod pociąg. Ciekawa jest też walka na parkingu, w której zwycięża ten, kto szybciej zniszczy samochód przeciwnika. Nie jest to jednak żadna nowość w porównaniu ze stacjonarną odsłoną Def Jam FFNY.

Walka na parkingu. Przegrany będzie musiał wyklepać blachy (bądź wymienić karoserię) w swoim samochodzie.

Niestety ograniczone możliwości przenośnej konsolki i niewielki rozmiar ekranu sprawiły, że nie uświadczymy w grze walk drużynowych albo bitw pokroju last man standing. Wszystkie potyczki toczymy jeden na jednego i o ile nie przywykliśmy do poprzedniej wersji gry, brak większej liczby postaci jednocześnie nie będzie stanowić większego problemu.

Możemy również zaprosić do walki znajomego – pod warunkiem, że posiada własną konsolkę z własnym egzemplarzem gry. Z przyczyn oczywistych nie było mi dane przetestowanie tego trybu. Wątpię jednak, by proponował więcej niż tryb battle.

Def Jam BFNY: Takeover spełnił moje oczekiwania. Twórcy z Electronics Arts dostarczyli produkt bardzo dobry, wciągający i świetnie nadający się do przenośnej rozrywki (częstokroć walka trwa poniżej minuty). Grafika robi wrażenie, ścieżka dźwiękowa stoi na wysokim poziomie, a system walki przeszedł modyfikacje wprowadzając dodatkowe możliwości i zagrania.

Niestety w dalszym ciągu gra pozostaje konwersją. Co za tym idzie, osoby, które miały styczność z pierwowzorem, nie znajdą w niej zbyt wielu nowości. Zmiany są, owszem, ale nie na tyle duże, by móc określić grę kontynuacją serii – najwyżej wersją 2,5.

Pamiętajmy o tym, że gra została stworzona z myślą o graczach chcących wyładować nieco złości, a przy okazji dobrze się bawić. Bardziej zaawansowani i wymagający nie znajdą w niej większego wyzwania. Pozostali przyjemnie spędzą czas.

Artur „Metatron” Falkowski

PLUSY:

  • grafika;
  • dźwięk;
  • blazing moves;
  • kreator postaci.

MINUSY:

  • brak starć drużynowych;
  • mała ilość nowości w porównaniu z pierwowzorem;
  • brak animowanych wstawek.
Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u
Recenzja gry Dragon Ball Sparking! ZERO - czysta, niezobowiązująca frajda z masą fanservice’u

Recenzja gry

Im bliżej premiery Dragon Balla Sparking! ZERO, tym gra coraz bardziej sprawia wrażenie produkcji, do której fani Goku będą wzdychać przez lata. Ogromna liczba postaci, świetnie wystylizowana grafika oraz klasyczna rozgrywka - sprawdźmy, czy to wystarczy.

Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły
Recenzja gry Tekken 8 - żarty się skończyły

Recenzja gry

Tekken 8 zaprasza na ring, a sam walczy o miano najlepszej bijatyki obecnej generacji. Ma duże szanse na zwycięstwo – twórcy nie idą na żadne kompromisy. Pora więc kolejny raz stanąć do rywalizacji o tytuł Króla Żelaznej Pięści – tym razem naprawdę warto.

Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset
Recenzja Mortal Kombat 1 - przyjemny, ale zachowawczy reset

Recenzja gry

Mortal Kombat 1 rozpoczyna nowa erę smoczej serii i wkracza w świeżą linię czasową, gdzie historia przebiega niby nieco inaczej, a mimo wszystko wiele rzeczy pozostało po staremu. Pora rozpocząć kolejną edycję krwawego turnieju.