autor: Szymon Liebert
Sprawdź to!. Prosto z indie #4 - emocjonalna walka o przetrwanie
Spis treści
Sprawdź to!
Lone Survivor
- Premiera: już jest
- Cena: 10 dolarów
- Dostępność: oficjalna strona
- Producent: Superflat World
Istnieje przekonanie, że survival horrory wyginęły. Mówię o tych prawdziwych przerażaczach, w których najważniejszy jest klimat, a nie akcja czy widowiskowe urywanie głów przeciwnikom. Jasper Byrne ze studia Superflat World ratuje sprawę za pomocą garstki pikseli. Na obrazkach jego gra Lone Survivor wygląda niepozornie. Kiedy jednak odpaliłem ją wieczorem i pograłem parę godzin, miałem tylko jedno skojarzenie. Oto współczesne Silent Hill 2. Czy może być lepsza rekomendacja dla reprezentanta tego gatunku, który – o ironio – walczy o przetrwanie?
W Lone Survivor wcielamy się w samotnego ocalałego mężczyznę, który błąka się po tajemniczym kompleksie mieszkalnym, opanowanym przez przerażające potwory (powstałe w wyniku wybuchu epidemii). Gra nie wyjaśnia, kim jest bohater, skąd wziął się w tym miejscu i co stało się z otaczającą go rzeczywistością. Rzeczywistością, która płata figle, częstując irracjonalnymi i przy okazji niepokojącymi zdarzeniami. Tak sugestywnej przeprawy – zrealizowanej przy pomocy zaledwie kilku pikseli – jeszcze nie widziałem w swojej „karierze” gracza.
Produkcja Jaspera Byrne’a to świetnie poprowadzona fabuła pełna psychodelicznych wycieczek w mroczne rejony ludzkiej psychiki. Ten deweloper ma też pomysły na to, jak prostymi metodami zbudować survival horror. Zacznijmy od tego, że w Lone Survivor można zapisać stan gry, tylko nocując w bezpiecznym mieszkaniu o numerze 206. Po drugie – gracz musi radzić sobie w ramach systemu ograniczonych zasobów: oszczędzać baterię do latarki, szukać żywności i uparcie zbierać wszelkie strzępki porad i informacji.
Jeśli lubisz się bać, tęsknisz za dobrymi, psychodelicznymi historiami, a Twoja umiejętność abstrakcyjnego myślenia jest na tyle rozbudowana, że nie wymagasz od gier realistycznej grafiki, Lone Survivor zrobi Ci w mózgu prawdziwą kołomyję. Niepozorna zbitka ciemnych pikseli potrafi przerazić bardziej od obrazów wykreowanych przez zaawansowany silnik graficzny. Przyczyna jest prosta: ktoś nadał jej znaczenie. Doskonale wiedział, co i jak można z nią zrobić. Dzięki temu otrzymaliśmy grę o klimacie tak gęstym, że współczesne wyprawy do Silent Hill wydają się wycieczką turystyczną.
Journey
- Premiera: już jest
- Cena: 47 złotych
- Dostępność: oficjalna strona
- Producent: thatgamecompany
Kilka miesięcy temu miałem okazję zagrać w betę Journey, nowego dzieła autorów flOw i Flower, którzy konsekwentnie podążają wytyczoną wcześniej drogą. Nie było wątpliwości, że dostaniemy pozycję nietypową i artystycznie nienaganną. Pytanie brzmiało, czy Jenovie Chen oraz Kellee Santiago uda się uniknąć niebezpieczeństwa stworzenia przeintelektualizowanej gry dla wąskiego grona odbiorców. Podróż, bo taki tytuł nosi ta propozycja w polskim PlayStation Store, bez problemu omija tę pułapkę i jawi się jako twór niemal doskonały. Produkcja z jednej strony zachwyca prostotą i minimalizmem, a z drugiej budzi ogromny respekt rozmachem wizualnym i otwartością interpretacyjną.
Studio thatgamecompany podejmuje w Journey temat powracający w kulturze tak często, że mamy go już trochę dość. „Nie liczy się cel, ale droga do niego” – głosi znana „prawda”. Czy jednak kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad tym poprzez medium gier? Po kontakcie z Podróżą okazuje się, że nie bardzo, bo gra wzbudza zupełnie inne emocje czy refleksje niż większość dotychczasowych tytułów. Perfekcyjnie skomponowana przeprawa naznacza przygodę gracza kilkoma akcentami, z których bodaj najważniejszym jest obecność innych osób. Ukryty tryb kooperacji automatycznie łączy podróżników znajdujących się w podobnym miejscu i pozwala im na współpracę. Nic nie jest tu jednak narzucane, co tylko wzmacnia ostateczny efekt.
Długość tej gry to prawdopodobnie jej jedyny potencjalny minus w oczach przeciętnego gracza. Prawie pięćdziesiąt złotych za przygodę, którą można przejść w dwie godziny, to dla wielu rzecz nie do pomyślenia. Paradoksalnie Journey, ta dwugodzinna miniaturka, to produkcja, o której można napisać znacznie więcej niż o większości innych, nawet dziesięć razy dłuższych dzieł. To nie tylko dobra gra thatgamecompany. To także krok naprzód po świetnym, a jednak zbyt naiwnym i bezpośrednim Flower. Być może tak samo będę określał Podróż za rok, ale wtedy studio to pewnie będzie miało nową propozycję i pomysł na to, jak pokazać, że gry mogą być wypadkową między sztuką a rozrywką.