Captain Blood. Prague-n-Play 2010, czyli inwazja gier ze Wschodu
Spis treści
Captain Blood
Cykl produkcyjny gry Captain Blood można spokojnie określić mianem katastrofalnego. Tytuł po raz pierwszy pokazano światu sześć lat temu. Od tego czasu przeszedł on kilka metamorfoz oraz zmienił wydawcę i konsolę docelową. Ponadto dwukrotnie całkowicie przerobiono oprawę graficzną. Teraz ludzie z 1C zapowiadają premierę na końcówkę tego roku i to, co pokazano na konferencji, pozwala mieć nadzieję, że tym razem termin ten zostanie utrzymany. Pozwólcie, że osobom, które nie miały cierpliwości śledzić wyboistych losów tej produkcji, przypomnę, o co w niej chodzi. Captain Blood to piracka zręcznościówka w konwencji slashera osadzona w siedemnastym wieku. Gra pełnymi garściami czerpie z produkcji typu God of War czy Devil May Cry i opracowywana jest z myślą o pecetach i Xboksie 360.
Twórcy udostępnili grywalne dema obu wersji, choć – prawdę mówiąc – jakichkolwiek istotnych różnic między nimi nie zauważyłem. Grafika raczej żadnych nagród za poziom technologiczny nie otrzyma, ale całość prezentuje się całkiem urokliwie. Postawiono na kreskówkowy styl, który dobrze maskuje niedoskonałości silnika. Sama rozgrywka jest dosyć standardowa – repertuar ruchów składa się z dynamicznych uników i zestawu kilku rodzajów ciosów, które można łączyć w combosy. Drewniane elementy otoczenia wywracają się przy dotknięciu i zamieniają w drzazgi po uderzeniu. Korzystamy zarówno z broni białej, jak i pistoletów. Co pewien czas raczeni jesteśmy zręcznościowymi minigierkami różnego rodzaju, od tych najprostszych, polegających na szybkim klepaniu przycisku, by otworzyć zablokowane drzwi, po bardziej rozbudowane bitwy morskie. Te ostatnie są bardzo sympatycznie opracowane, przypominając to, co oferowało Sid Meier’s Pirates! Na przemian korzystamy z dział, zatapiając wrogie okręty, i biegamy po pokładzie, walcząc z dokonującymi abordaży przeciwnikami. W trakcie rozgrywki zbieramy złote monety, za które potem kupujemy nowe umiejętności i uzbrojenie. Słowem – standard dla gier tego typu. Pomimo braku jakiejkolwiek oryginalności gra się w to przyjemnie. Denerwuje jedynie trochę mały zakres ruchowy naszego kapitana (drewniana barierka jest dla niego przeszkodą nie do pokonania) i nie do końca przemyślany poziom trudności. W demie dostępna była m.in. scena obrony miasta. Większość zwykłych przeciwników dało się zabić poprzez złapanie i odpalenie sekwencji dobijania. Nawet bardziej przypakowanym wrogom wystarczyło delikatnie obić facjatę i już możną było z nimi zrobić dokładnie to samo. Przebijałem się więc przez tłumy oponentów jak gorący nóż przez masło, aż do czasu pojawienia się minibossa, który stanowił bardzo duże wyzwanie i jego pokonanie wymagało kilku prób. Kontrast w poziomie trudności między zwykłymi wrogami, a minibossami był olbrzymi i – szczerze mówiąc – po prostu przesadzony. Pomimo tych narzekań trzeba uczciwie przyznać, że gra zapowiada się na przyjemną siekankę. Zwłaszcza dla pecetowców może być to interesująca propozycja, gdyż wydawcy raczej nie rozpieszczają graczy komputerowych nadmiarem tego typu gier.
Najbardziej intrygującym elementem całego dema był jednak dla mnie tryb multi. Oczywiście gry takie zawsze zyskują, gdy w przygodzie towarzyszą nam inne osoby, ale twórcy przygotowali również lokacje mające postać aren. Wygląda to tak, że kamera z oddalenia pokazuje cały poziom, do którego regularnie napływają kolejne fale wrogów. Dodatkowego smaczku dodają elementy otoczenia. Przykładowo, w centrum areny może znajdować się coś w rodzaju miotacza ognia plującego gorącym płomieniem, który powoli robi koło po całej arenie, raniąc każdego (nas i wrogów), kto nie da rady wykonać na czas uniku. Zapowiedziano, niestety, że tryb multi nie będzie zbyt imponujący w pełnej wersji gry. Ot, po prostu wrzucono go jako ciekawe urozmaicenie. Wielka szkoda, bo rozgrywka była naprawdę miodna, choć nie dziwię się, że twórcy nie mają ochoty po raz kolejny opóźniać premiery z powodu rozbudowywania tego elementu. Wydawca poinformował, że rozważana jest możliwość rozszerzenia tego aspektu zabawy w wypuszczanych po premierze materiałach DLC i pozostaje mieć nadzieję, że tak właśnie się stanie.