autor: Mateusz Kowalczyk
Kontrowersyjny wczesny dostęp. Od survivalu do postapokalipsy - trendy w grach w 2013 roku
Spis treści
Kontrowersyjny wczesny dostęp
W 2013 roku rozwinęło się także zjawisko wczesnego dostępu. Na Steamie, w zakładce „early access”, można znaleźć około setki tytułów. Kwestią, nad którą warto się zastanowić, jest jednak to, kto tak naprawdę na tym korzysta – gracze czy deweloperzy?
Największą zaletą wczesnego dostępu jest z pewnością możliwość wpływania przez graczy na ostateczny kształt wspomaganej przez nich produkcji. Grając, są w stanie wyłapać wiele różnego rodzaju błędów, problemów z balansem i innych niedociągnięć. Z drugiej jednak strony, wygląda to nieco nieuczciwie. Deweloper otrzymuje bowiem dostęp do grupy beta-testerów, którzy nie dość, że wykonują za niego kawał niewdzięcznej roboty, to jeszcze za to płacą. Czasami, jak w przypadku Doty 2, kupują wyłącznie możliwość wcześniejszego dostępu do gry, która po premierze staje się bezpłatna.
{tvgry}3747|Być może, gdyby Takedown: Red Sabre udostępniony został we wczesnym etapie prac, nie otrzymalibyśmy takiej kaszany.{/tvgry}
Pomimo powyższych zastrzeżeń wczesny dostęp wydaje się i tak o wiele uczciwszy niż zbiórki pieniędzy przeprowadzane na platformie Kickstarter. Przede wszystkim gracze mogą nadzorować na bieżąco proces twórczy i kontrolować, czy deweloperzy faktycznie wprowadzają do swojego produktu to, co obiecali. Niesławy Takedown: Red Sabre zapewne wyglądałby inaczej, gdyby dano ludziom, którzy go wspierali, możliwość zagrania weń przed oficjalną premierą. Z tego punktu widzenia wczesny dostęp wydaje się lepszą alternatywą, ponieważ pozwala „patrzeć na ręce” twórcom. Niestety, nadal nie można mieć pewności, że potraktują oni uwagi graczy poważnie.
Podstawowym zagrożeniem dla graczy jest inwestowanie ciężko zarobionych pieniędzy w projekty, które znajdują się gdzieś w fazie alfa. Dodajmy, że często chodzi tu o kwoty sięgające nawet 50 euro. Co jeśli gra nie wypali, a studio nagle odpuści sobie dalsze prace? Na zwrot pieniędzy od Valve Corporation, właściciela platformy Steam, nie ma raczej co liczyć, a zwijający żagle producent również ich nie odda. Wprawdzie taka sytuacja nie miała jeszcze miejsca, ale ryzyko jednak istnieje.