Pierwsza przygoda w wielkim świecie. Obóz przetrwania DayZ: poradnik instalacji moda i cenne porady dla ocalałych
Spis treści
Pierwsza przygoda w wielkim świecie
To, co wypada mieć na uwadze przez cały czas obcowania z DayZ, to stan moda – testujemy wersję alfa, wiele się zmienia i błędy są powszechne. Gdy zaczynałem grać, każdy „nowy” startował z pistoletem, teraz tylko z latarką. Kiedyś toporkiem można było wyłącznie rąbać drewno, teraz da się nim zabijać zombie. Wszyscy jesteśmy mrówkami na farmie „Rocketa”, twórca wprowadza zmiany, a gracze się adaptują. Zarówno rozwiązania udane, jak i te chybione często są usuwane.
Każdy gracz zaczyna podróż na południowym wybrzeżu Czarnorusi wyposażony w latarkę, bandaż i niewiele więcej. Pierwsza instynktowna decyzja to zdobyć broń, jedzenie i picie. Takie skarby najłatwiej znaleźć w szopach, kołchozach lub innych otwartych dla uczestników zabawy budynkach. Tu trzeba podjąć decyzję, iść do dużego miasta czy uciekać na północ przez wsie? Miasta to mnóstwo zombie, wielu graczy i przyzwoity sprzęt, bezdroża, lasy i wsie oferują większe bezpieczeństwo, ale trudniej tam o ekwipunek.
Niezależnie gdzie ruszymy, warto nauczyć się skradać. Czołgając się, będziemy widoczni tylko dla zombie, które podeszło do nas naprawdę blisko. Biegając hałasujemy i rzucamy się w oczy, czyli prosimy się o kłopoty.
Moje pierwsze „życie” w DayZ trwało zaledwie 15 minut. Po pojawieniu się na plaży rzuciłem się w stronę dziwnego dźwięku dochodzącego zza kamienia. Leżał tam trup byłego ocalałego, uradowany wziąłem jego wodę, puszki fasoli i magazynki do pistoletu Makarow. Zaciekawiony pobliską latarnią i tym, co można w niej znaleźć, pobiegłem na wschód. W latarni nic nie było, wspiąłem się więc po drabinie, złamałem nogę, a następnie spadłem z wysokości. To nie była chwalebna śmierć, większość zgonów taka nie jest.
Czynnik ludzki, czyli kto jest przyjazny w Czerno?
„Anyone in Cherno?” – jedno z najpopularniejszych haseł rzucanych na czacie DayZ, a zarazem kultowy internetowy mem. Odnosi się do graczy szukających przyjaciół lub naiwnych ofiar w największym mieście na Czarnorusi.
DayZ z racji swego sieciowego charakteru i osadzenia na silniku militarnego symulatora oferuje zupełnie inne spojrzenie na postapokalipsę niż np. Left 4 Dead. Zombie są tu tylko jednym z wielu zagrożeń, a największym są obcy ludzie. Paradoksalnie mogą też stać się oni naszymi największymi sprzymierzeńcami.
Kiedy widzimy innego gracza, rodzi się pytanie: „Czy jest przyjaźnie nastawiony, czy też zastrzeli nas dla puszki fasoli i amunicji do karabinu?”. Pewności nie ma nigdy, możemy zaryzykować i spróbować porozmawiać. Nie mamy jednak żadnej gwarancji, że nowy przyjaciel nie strzeli nam później w plecy, gdy będzie miał po temu okazję. Jeśli jednak myślimy o długim życiu, trzeba mieć na uwadze, że w DayZ więcej zdziałamy drużyną. Kolega może nas uratować, robiąc transfuzję krwi, pomoże zebrać części do naprawy samochodu czy też wspomoże światłem w nocy.
To był może 8 dzień mojej egzystencji na Czarnorusi. Zmierzałem z dwójką przyjaciół do Starego Soboru, gdy zobaczyliśmy na polu przed nami ambonę myśliwską. Takie miejsca słyną z dobrych znalezisk i obecności zombie. Kilka strzałów i „zedy” już nie żyją, jednak nagle kolega krzyczy: „Bandyta w lasku przed nami!”. Padliśmy na trawę i zamarliśmy, każdy wypatrywał potencjalnego przeciwnika. Nagle jest! Otworzyliśmy ogień ze wszystkich luf, ale nikt nie mógł powiedzieć, czy trafił. Idziemy na zbliżenie żądni krwi. Nagle na czacie pojawia się tekst francuskiego gracza „Hej wy! Jeden z AK, drugi z M4, nie strzelajcie!”. Powiedziałem: „Nie próbuj żadnych sztuczek” i Francuz wyszedł z opuszczoną bronią. Okazało się, że był ranny, więc go opatrzyłem. Wymieniliśmy uprzejmości, po czym nasz nowy kolega dał mi swoją mapę i życzył powodzenia. „Oto pokój poprzez przeważającą siłę ognia” – odparłem.