Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 2 września 2013, 19:00

autor: Damian Pawlikowski

Kurs pilotażu (GTA: San Andreas). Najlepsze, najgorsze i najbardziej dziwaczne szkoły w grach komputerowych

Spis treści

Kurs pilotażu (GTA: San Andreas)

Ręka w górę, kto pamięta jedną z najbardziej frustrujących gier naszego dzieciństwa, Mafię: The City of Lost Heaven, która zmuszała nas, gangsterskich gołowąsów, do zabawy w mistrza kierownicy podczas wyścigu na złamanie karku diabelnie ciężkimi w okiełznaniu bolidami sportowymi. Niejedna łza skapnęła wówczas na klawiaturę, oj niejedna. Ale było pewne zadanie w innej grze sandboksowej, z powodu którego część graczy wywaliła komputery przez okna, rzuciła szkołę i wyprowadziła się do Tybetu w poszukiwaniu ukojenia dla zdruzgotanych dusz. Kojarzycie moment, w którym zmuszeni przez agenta rządowego, Michaela Toreno, chcąc nie chcąc, kupujemy zlokalizowane na pustyni lotnisko, od tamtej pory stające się dla nas koszmarem sennym na jawie? Natychmiast po wydaniu ciężko zarobionej gotówki odblokowuje się tzw. szkoła pilotażu, surowo oceniająca nasze podniebne akrobacje i przyznająca za nie punkty, potrzebne do zaliczenia misji z jednym z trzech medali. Już pal licho mordęgę na gamepadzie, gdyż to zestaw mysz i klawiatura sprawiały, że zdobycie choćby brązowego wyróżnienia dosłownie graniczyło z cudem... chyba że grający był jednym z potomków bogini Kali albo zainwestował w cybernetyczne macki doktora Octopusa. Kto dokonał niemożliwego i zaliczył przeklętą misję, cieszył się nie mniej, niż gdyby dostał się na wymarzony kierunek do Harvardu. W duchu liczymy na taryfę ulgową w nadciągającym Grand Theft Auto V.