Max Payne - recenzja filmu
Max Payne w kategorii „film na podstawie gry komputerowej” plasuje się wysoko. Czy jednak mroczne przygody nowojorskiego detektywa bronią się po prostu jako obraz filmowy?
Co kojarzy się z grą Max Payne? Wydany w 2001 tytuł ma z pewnością kilka cech charakterystycznych: gęsty, mroczny klimat, narracja zza kadru w wykonaniu głównego bohatera, mnóstwo efektownych strzelanin w zwolnionym tempie, a całość przyprawiona lekką dawką autoironii. Co natomiast pokazuje film Max Payne? Mroczny klimat – owszem, choć nosi on znamiona nieco wymuszonego. Narracja zza kadru – obecna, niestety w ilościach szczątkowych. Strzelaniny w zwolnionym tempie? Mało, ale są. Ironia? Ani grama.
Załóżmy, że absolutnie nikt nie zna gry, na której oparty jest film Johna Moore'a (reżyser ten dwa lata temu zreanimował oryginalny Omen). Jak się w takim wypadku prezentuje Max Payne? Film opowiada historię nowojorskiego gliniarza, który jakiś czas temu stracił żonę i córeczkę – trójka naćpanych niegodziwców włamała się do jego domu i nie poprzestała tylko na demolce oraz kradzieży. Teraz zamknięty w sobie detektyw szuka winnych śmierci najbliższych. Nie jest specjalnie lubiany przez kolegów po fachu i w zasadzie ma tylko jednego przyjaciela – byłego policjanta, który pracował z jego ojcem – niejakiego B.B. Hensleya. W tle całego zamieszania przewija się groźny narkotyk Valkyr, skrzydlate stwory i – jak to bywa w przypadku mrocznych kryminałów – drugie dno, które szukający zemsty bohater musi odkryć. Jaki związek ma ów narkotyk z farmaceutyczną korporacją Aesir, w której pracowała żona Maxa? Kim jest tajemnicza Mona Sax? Co kryje się za pojawiającymi się w ciemnościach skrzydlatymi postaciami? Odpowiedzi na w zasadzie wszystkie pytania poznajemy w ciągu ponad dziewięćdziesięciu minut trwania filmu.
Max Payne jest filmem, którego nie można nazwać dynamicznym. A przynajmniej nie w trakcie grubo ponad pierwszej połowy trwania seansu. Fabuła jest prosta, opowiedziana w sposób jasny i klarowny (choć miejscami narracja się gubi). W przeszłości stało się coś złego i teraz główny poszkodowany chce dociec prawdy, pokonując wszystkie przeszkody z miną nie znoszącego słowa sprzeciwu i nie mającego niczego do stracenia twardziela. Akcja rozwija się stopniowo, wprowadzając (nieco na siłę) kolejne postacie – np. obecność Olgi Kurylenko (w listopadzie zobaczycie ją jako nową dziewczynę Bonda) można wytłumaczyć tylko jej niesamowicie długimi nogami i wyjątkowo atrakcyjną sylwetką. Max z mozołem poszukuje jakiegokolwiek śladu mogącego naprowadzić go na trop ostatniego z zabójców żony. Nie straszne mu obskurne stacje metra, bandy ćpunów, opowieści o czarnych skrzydłach aniołów. Nie powstrzymuje go nawet śmierć kolegi, o spowodowanie której jest zresztą podejrzany. Prze do przodu niczym atomowy lodołamacz (z podobna gracją i szybkością).