Kto się boi swastyki? Nazistowskie symbole w grach wideo
Hitlerowcy w grach pojawiają się już od lat 80. ubiegłego wieku, ale co ciekawe – nie zawsze towarzyszy im odpowiednia dla okresu symbolika. Postanowiliśmy się przyjrzeć zapisom prawnym, które zdołały napsuć deweloperom sporo krwi.
AKTUALIZACJA (24 VII 2017)
W związku z kontrowersjami dotyczącymi możliwej cenzury w polskiej wersji gry Wolfenstein II: The New Colossus (spojler: na szczęście w rodzimej odsłonie nie zabraknie swastyk) postanowiliśmy odświeżyć nasz starszy artykuł, wyczerpująco omawiający to zagadnienie.
Naziści – w przeważającej części w formie wysyłanego przeciw graczowi mięsa armatniego – w grach komputerowych pojawiają się właściwie od momentu, w którym technologia pozwoliła na wykreowanie z garstki pikseli bardzo dalekiego od fotorealizmu hitlerowca. Nic dziwnego: w powszechnej świadomości pamięć o zbrodniach, dokonanych w imię narodowego socjalizmu, nadal jest bardzo żywa, zaś sama doktryna kojarzy się większości osób jak najgorzej.
Często w grach brakuje jednak odpowiednich dla czasu oraz miejsca akcji emblematów, insygniów czy flag, nieodłącznie związanych z niemieckim nazizmem. Na prawach, które często bardzo ostro regulują wykorzystanie tych elementów, w pewnym sensie tracą sami gracze, którym odbiera się poczucie jak najwierniejszego odzwierciedlenia realiów. Czy walka z agresywnymi ideologiami powinna się odbywać poprzez cenzurowanie ich symboliki?
Swastyka – znak kojarzony głównie z hitlerowskimi Niemcami – nie wszędzie ma tak pejoratywny wydźwięk, jak w Europie czy Ameryce. Wyjeżdżając do Azji, szczególnie wschodniej, możecie doznać kulturowego szoku, bowiem symbol ten jest nadal stosowany. Nie wyraża on oczywiście poparcia dla doktryny narodowego socjalizmu: oznacza szczęście, pomyślność oraz równowagę. Szczególnie łatwo można na ten znak zobaczyć w Indiach i w Japonii, gdzie zdobione są nim liczne budynki, ale przed II wojną światową był spotykany także na Starym Kontynencie. Swastyki używało m.in. fińskie czy łotewskie lotnictwo.
Aby dokładnie określić, kiedy naziści rozpoczęli odgrywać znaczącą rolę w świecie elektronicznej rozrywki, trzeba byłoby się przekopać przez niezliczone tytuły, z czego spora część liczyłaby sobie ponad dwie i pół dekady. Dość powiedzieć, że kultowa platformówka na automaty coin-op, Bionic Commando z 1987 roku, oryginalnie opowiadała właśnie o grupie narodowych socjalistów zdeterminowanych, by wskrzesić samego fuhrera.
Historię pozostawiono bez zmian na rynku japońskim, jednak wersję angielską mocno zmodyfikowano: po hitlerowcach nie ma tu już śladu (choć wygląd głównego bossa, Master-D – w tym charakterystyczna fryzura oraz zarost – w niczym nie różni się od przywódcy Trzeciej Rzeszy). Spośród innych klasyków z podobnej symboliki korzystał oczywiście Wolfenstein 3D z 1992 roku, ojciec gatunku FPS-ów. Ba, nawet tak niewinny tytuł jak The Legend of Zelda był oskarżany o nazistowskie podteksty po tym, jak gracze zorientowali się, że jedno z pomieszczeń ma kształt podobny do swastyki. Twórcy jednak łatwo obronili się przed tymi zarzutami, bowiem zaprojektowany przez nich etap nie był inspirowany Hakenkreuzem, a powszechnie stosowanym przez buddystów znakiem Manji, oznaczającym równowagę i harmonię.
W nowym millenium ogromną popularność zyskały FPS-y osadzone w czasie II wojny światowej. Najpierw serca graczy podbiło Medal of Honor, potem zdetronizowała go seria Call of Duty. W obu walczyliśmy przeciw hitlerowcom, więc pojawiły się oczywiście także symbole nazistowskie. Wkrótce jednak zaczęło ich brakować.
W Medal of Honor: Airborne na przykład trudno było znaleźć budynek ozdobiony swastyką. Nadal zdarzały się oczywiście wyjątki, których twórcy stawiali sobie za punkt honoru pokazanie insygniów Trzeciej Rzeszy – wśród najnowszych tytułów wyróżnił się na tym polu Wolfenstein: The New Order – ale tendencja zmierzała raczej w stronę tego, by elementów jednoznacznie kojarzących się z doktryną narodowego socjalizmu unikać. Wszystko przez pewien zapis w prawie naszych zachodnich sąsiadów.