Każdy sobie Steama skrobie – czemu Fallout 76 ominie Steama?
Kolejni wielcy wydawcy rezygnują ze współpracy ze Steamem, zamiast tego promując swoje własne platformy sprzedażowe i ekosystemy do odpalania gier. Czy i dlaczego Steam stanie się platformą dla indyków piszemy w tym tekście.
Spis treści
Przed kilkoma dniami dowiedzieliśmy się, że Fallout 76, spin-off kultowej serii postapokaliptycznych gier fabularnych, nie pojawi się na Steamie – a przynajmniej nie w dniu premiery. Ruch ten na pierwszy rzut oka wydaje się zaskakujący, ale w gruncie rzeczy wpisuje się w politykę Bethesdy. Dość wspomnieć pecetową premierę pozycji Fallout Shelter, która najpierw ukazała się na platformie Bethesda.net w lipcu 2016 roku, a dopiero 9 miesięcy później doczekała debiutu na największej platformie dystrybucji cyfrowej dostępnej na komputerach osobistych.
Twórcy Falloutów i Skyrimów ewidentnie starają się promować własne aplikacje kosztem molocha Valve. I nie są w tym jedyni. Dlaczego tak się dzieje i czy jest to dobre dla graczy?
SZYBKI TEST
Ile w tym momencie masz zainstalowanych aplikacji z grami? Bo ja 5 – Steam, uPlay, Origin, GOG Galaxy i Bethesda Launcher. Trochę dużo, nie? Swoją odpowiedź możesz zastawić w ankiecie pod tekstem.
Wielka ucieczka
Ze Steama zrezygnowało także Activision w przypadku najnowszej odsłony Call of Duty. Black Ops IIII, podobnie zresztą jak Destiny 2 tego samego wydawcy, zakupimy wyłącznie za pośrednictwem usługi Battle.net. Na współpracę z Valve kręcą nosem również inni branżowi giganci – na Steamie nie znajdziemy chociażby mocniejszych tytułów z portfolio Microsoftu, w tym ReCore’a, Forzy Motorsport 7 czy Sea of Thieves. Tak samo zrobiło Electronic Arts, którego flagowe marki od dawna nie pojawiają się na Steamie – nabędziemy je i pobierzemy tylko za pośrednictwem aplikacji Origin.
Tytuły Ubisoftu wprawdzie u monopolisty bez większych problemów zakupimy, ale raczej nie ma wątpliwości co do tego, że to autorskie platformy dystrybucyjne tych firm – uPlay (Ubisoft) i Origin (EA) – są ich oczkiem w głowie. Jestem pewien, że w razie pojawienia się oznak słabości Steama obie korporacje wykorzystałyby okazję i szybko zakończyły z nim współpracę, całkowicie skupiając się na własnych kanałach dystrybucyjnych.
NA FORTNICIE GOOGLE NIE ZAROBI
Ucieczki dużych tytułów z wielkich platform dystrybucyjnych nie ograniczają się tylko do Steama. Podobne sytuacje mają miejsce także na rynku gier mobilnych, gdzie Epic Games zdecydowało się rozprowadzać swojego szalenie popularnego Fortnite’a z pominięciem dominującego na androidowym rynku sklepu Google Play. Grę pobierzemy bezpośrednio ze strony producenta w formie pliku, który następnie ręcznie zainstalujemy na telefonie. W ten sposób Epic chce po prostu uniknąć dzielenia się zyskami z gry z Google’em.
Każdy sobie platformę dystrybucyjną skrobie
Powód, dla którego robi to wiele firm, mogących pozwolić sobie na rezygnację z zysków pochodzących ze Steama czy Google Play, jest dość prosty. Chodzi oczywiście o pieniądze. Zarówno Valve, jak i Google pobierają trzydziestoprocentową prowizję od sprzedaży każdej gry i mikrotransakcji, do jakich dojdzie za pośrednictwem ich sklepów. W przypadku tych największych produkcji przekłada się to na wielomilionowe kwoty.
O ile więc małe studia nie mają wyjścia i godzą się na odstąpienie części zysków, firmy posiadające mocne, przyciągające do siebie marki, są gotowe zaryzykować. Liczą na to, że straty wywołane brakiem danej gry na Steamie zostaną nadrobione tym, iż każdy jej egzemplarz sprzeda się na ich własnej platformie – czyli zarobią na nim nie 70%, a 100% wartości. O ile bowiem mało kto skusi się na ściągnięcie kolejnej aplikacji w rodzaju GOG Galaxy czy uPlaya specjalnie po to, żeby móc zagrać w niszową platformówkę, tak już dla nowego Call of Duty czy Fallouta na taki ruch może zdecydować się sporo osób.
Producenci na takim zagraniu mają do zyskania coś jeszcze. Przekonując gracza za pomocą swojego flagowego tytułu do zainstalowania ich własnej aplikacji odpalającej i sprzedającej gry, zyskują potencjalnego klienta, który w przyszłości może być już znacznie bardziej skory do nabywania w tym programie kolejnych tytułów.
Ilu z Was początkowo bardzo niechętnie spoglądało na Steama, uPlaya i Origina, dokonując pierwszych zakupów z nieufnością, która z czasem zmieniła się w lawinowe powiększanie bibliotek? Ja daleko szukać nie muszę – sam jestem przykładem początkowo wielkiego przeciwnika dystrybucji cyfrowej, który aktualnie świeżo po sformatowaniu komputera niemal w pierwszej kolejności instaluje wymienione powyżej trzy programy, a z napędu DVD korzysta może raz do roku.
W dobie mnożących się w zastraszających tempie sklepów i aplikacji do uruchamiania gier najtrudniejsze zdaje się być przekonanie graczy do tego, by w ogóle dali nowemu oprogramowaniu szansę – a brak dostępności danego tytułu na Steamie, choćby i czasowy, to obok oferowania darmowych pozycji (czyli techniki, z której ochoczo korzystają Electronic Arts i Ubisoft – i pewnie tylko dlatego ich produkcje wciąż widujemy na Steamie, że korporacje te wybrały alternatywną metodę przekonywania graczy) chyba najskuteczniejszy sposób.