Półmetek. Czy Sekiro było za trudne? Sprawdziliśmy to
Spis treści
Półmetek
Ocenienie, w którym punkcie znajduje się połowa gry, okazuje się w przypadku dzieł Miyazakiego mocno problematyczne – tytuły te oferują na tyle dużo swobody w eksploracji i kolejności pokonywania bossów, że to, co dla jednego będzie półmetkiem zabawy, dla kogoś innego może być dopiero jej ćwiartką. Niemniej jesteśmy w stanie arbitralnie wybrać konkretne momenty, które mogą podzielić przygodę na dwie mniej więcej równe części. W przypadku Sekiro takim punktem może być druga (i pierwsza „właściwa”) walka z Genichiro Ashiną. Z pojedynku tego zwycięsko wyszło 60,15% graczy.
Przy pierwszej i trzeciej odsłonie Dark Souls punktem środkowym można nazwać dotarcie do Anor Londo. W „jedynce” w lokacji tej przyszło nam zmierzyć się z prawdopodobnie najbardziej niesławnym duetem przeciwników w historii serii – Smoughiem i Ornsteinem. Z tego wyjątkowo trudnego pojedynku zwycięsko wyszło 45,5% graczy. W „trójce” w Anor Londo walczyliśmy z Aldritchem i z tą batalią poradziło sobie 50,5% wojowników i wojowniczek. Ponownie najmniejszym odsetkiem użytkowników, którzy dotarli do połowy zabawy, może wykazać się Bloodborne – Tępego Pająka Roma powaliło ledwie 30,4% osób, które odpaliły grę.
W przypadku Demon’s Souls i Dark Souls II ciężko było nam wybrać jedno trofeum odzwierciedlające sensownie połowę gry, więc postanowiliśmy w tej kategorii odpuścić tym dwóm tytułom. Na tle branych pod uwagę produkcji raz jeszcze Sekiro okazuje się górować pod względem odsetka graczy, którzy dotrwali do tego punktu zabawy – i tym razem różnice są już nieco większe, niż gdy porównywaliśmy sytuację przy pierwszym bossie.
Czy Sekiro jest trudniejsze od poprzednich gier From Software? Opinia Jakuba Mirowskiego:
Batalię o niższy poziom trudności w Sekiro śledziłem z niedowierzaniem. Fakt, problem pojawiał się przy okazji każdej chyba odsłony Dark Souls, zawsze jednak był przygniatany ciężarem pochwał, jakie zbierała ta seria. Tymczasem przy Sekiro rozpętała się medialna burza. A przecież, jeśli spojrzymy na całokształt ostatnich produkcji From Software, jest to gra zdecydowanie najbardziej przystępna! Nie mówię konkretnie o walce, bo ta akurat okazuje się cholernie ciężka i do niemal każdego bossa podchodziłem co najmniej dziesięć razy, nim udało mi się go posłać na tamten świat.
Sekiro natomiast bardzo łagodnie traktuje niepowodzenia gracza. Porównajmy: w pierwszym Dark Souls przeciwnikiem, który napsuł mi najwięcej krwi, był legendarny duet Ornstein i Smough. Padałem przy nim wielokrotnie, czując, że rzeczywiście robię postępy... ale za każdym razem, gdy ginąłem, czekała mnie wędrówka przez parę pomniejszych lokacji z dodatkowymi atrakcjami w postaci gigantów z lancami czy zakutych w zbroję rycerzy. Ostatecznie dałem sobie spokój, bo każda porażka skutecznie zniechęcała mnie wizją przebijania się od ogniska do areny z bossem. Tymczasem w Sekiro posążki rzeźbiarza, przy których się odradzamy, są rozrzucone na tyle gęsto, że zazwyczaj po kilkunastu sekundach od śmierci z powrotem krzyżujemy katany z wrogiem, który nas chwilę temu załatwił.
Nowa gra From Software nie jest łatwiejsza: walka wymaga mieszanki brawury i ciągłego skupienia oraz dobrego odczytywania zamiarów przeciwnika, a jeden chybiony blok kosztuje połowę punktów życia. Ale rozmieszczenie posążków, bardziej wybaczający błędy system strat doświadczenia i większa mobilność protagonisty nadrabiają to z nawiązką, czyniąc Sekiro produkcją zdecydowanie bardziej przystępną. Po każdym zgonie rusza się na przeciwników z dodatkową odrobiną doświadczenia i nigdy nie trzeba przemierzać połowy etapu, by raz jeszcze zetrzeć się z tym, kto posłał naszego bohatera do piachu. Nawet jeśli wielka małpa z poważnymi problemami z agresją zabije nas jednym ciosem, po kilkunastu sekundach mierzymy się z nią ponownie, zadając jej jeden cios. Potem dwa. Potem pięć, potem dziesięć – aż w końcu pada z odciętą głową, a my możemy oddać się słodkiej ekstazie satysfakcji.
A potem bierze swój łeb w rękę i rusza na nas po raz drugi, ale to już kompletnie inna sprawa.
...i wielki finał
Mądrość ludowa mówi, że nieważne, jak się zaczyna, ale jak się kończy. A w tym wypadku – czy się kończy w ogóle. Dotychczasowe dane z początku i środka gry sugerują, że Sekiro faktycznie jest łatwiejszą grą od swoich poprzedniczek. Sytuacja robi się jednak ciekawa, gdy sprawdzimy, ilu graczy dotarło do przynajmniej jednego z zakończeń poszczególnych tytułów.
W Sekiro znajdziemy cztery różne epilogi. Najwięcej graczy, bo 16,7%, zobaczyło te zatytułowane „Immortal Severance”. Najmniejszym powodzeniem cieszył się finał zatytułowany „Shura” – ma go na koncie tylko 10,9% śmiałków.
W przypadku Demon’s Souls finiszowało więcej osób – trofeum „World Uniter” przyznawane za ukończenie gry zdobyło 20,2% poszukiwaczy przygód mierzących się z pierwszym „soulslikiem” From Software. Pierwsze Dark Souls ukończyło nawet większe grono – ending „To Link the Fire” obejrzało 28% graczy, a finał „Dark Lord” – 19,2%. Najłatwiejszy do osiągnięcia okazał się koniec Dark Souls II: Scholar of the First Sin – trofeum „The Heir” wpadło aż 31,6% branych pod uwagę graczy. W przypadku trzech zakończeń dostępnych w Dark Souls III wyniki prezentują się następująco: „To Link the First Flame” zdobyło 29,7% graczy, „The End of Fire” – 22,6%, zaś „The Usurpation of Fire” – 17,8%.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze wyniki, całkiem duży odsetek osób ukończył Bloodborne’a. Mamkę Mergo pokonało 24,1% graczy. Jako że pierwszego bossa powaliła ledwie połowa zaczynających przygodę z tą grą, a do półmetka dotarło 30,4% – jest to naprawdę dobry wynik, który pokazuje, że kto dał szansę temu tytułowi, raczej wytrwał już do końca.
Tak oto dochodzimy ostatecznie do dość niespodziewanych wniosków. O ile na podstawie danych pochodzących z trofeów Sekiro do połowy gry wydawało się najbardziej przystępną produkcją From Software, tak po sprawdzeniu, ile osób je skończyło, okazuje się ono już nie tak łatwe. Odsetek ten jest bowiem o wiele mniejszy niż w przypadku innych „soulslike’ów” studia. Między walką z Genichiro w połowie rozgrywki a finiszem utknęło albo z zabawy całkiem zrezygnowało ponad 40% wszystkich osób, które wcieliły się w Jednorękiego Wilka na PlayStation 4.
Kopać zadki niczym From Software
Powyższy wynik Sekiro zapewne w ciągu najbliższych miesięcy ulegnie poprawie – w końcu nie jest to krótka gra i wielu nie tyle odbiło się od niej ze względu na jej trudność, co po prostu nie zdążyło jeszcze przejść jej w całości. Ale nie będą to raczej wielkie różnice – na każdego gracza, który dotrze do finału zabawy, może równie dobrze przypaść kilku kolejnych, którzy ją rozpoczną. Sądząc tylko po powyższych statystykach, można uznać, że Sekiro: Shadows Die Twice faktycznie jest najtrudniejszą grą From Software. A przynajmniej zaczyna takową być w swojej drugiej połowie.
STATYSTYKA JEST JAK BIKINI...
...to, co odsłania, wydaje się fascynujące, ale ważniejsze jest to, co ukrywa – powiedział profesor Aaron Levenstein. Faktycznie, wykorzystywane przez nas dane mówią wiele, ale zdecydowanie nie wszystko. Być może w połowie Sekiro wielu graczy przestało grać, ale nie dlatego, że pozycja ta była dla nich zbyt trudna. Może zwyczajnie ich znudziła? Może problem stanowiła fabuła? A może nowa marka przyciągnęła większą liczbę nowych graczy, którzy nie wiedzieli, na co się porywają? Warto brać to wszystko pod uwagę i traktować przytaczane przez nas dane z pewnym dystansem.
Jeśli więc przebiliście się przez najnowsze dzieło Hidetaki Miyazakiego, macie powody do dumy – możecie z powodzeniem chwalić się, że skończyliście najtrudniejszą produkcję z całej rodziny bardzo trudnych gier. Statystyka to potwierdza. A jeśli zostaliście brutalnie pokonani przez Shadows Die Twice i z frustracją porzuciliście dalsze granie – przynajmniej wiecie, że przegraliście z najcięższym z wrogów. A to prawie jak wygrana.