...co w „Asasyna” grają na akord.... Czy gra może być zbyt duża?
Spis treści
...co w „Asasyna” grają na akord...
Odyssey jest ogromne. Gra posiada cztery główne wątki i właściwie nie wiadomo do końca, który z nich jest najciekawszy. Ja przynajmniej nie potrafię tego rozstrzygnąć, ale usprawiedliwia mnie to, że jeszcze nie skończyłem grać. A uwierzcie mi, staram się dużo bardziej niż przy Origins. Co wygląda mniej więcej tak, że zapierniczam z miejsca na miejsce jak mały motorek bez oglądania się na jednakowe miasta, sklonowanych mieszkańców, identyczne posągi i malunki w każdej świątyni. Poprzednia część była pod tym względem bardziej zróżnicowana.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Ubisoft odpuścił sobie zupełnie klimatyczny wystrój świata przedstawionego. Nic z tych rzeczy. Wystarczy przejść się przez wsie i miasteczka i zobaczyć wykonujących swoją robotę ludzi. Pewnie, że owe czynności się powtarzają i nie jest ich nieskończenie wiele, ale są wystarczająco różnorodne i chyba w dość wiarygodny sposób oddają śródziemnomorski klimat. W stoczni remontowej szkutnicy tną deski, na jarmarku pan oprawia ryby na stoisku, garncarka lepi, w sadzie oliwnym i winnicy pracują zbieracze, osły nie mają nic do roboty, a psy i wieprzki szwendają się gdzie popadnie. Problem w tym, że wszystko to poznaje się już na starcie, na pierwszej wyspie, a potem wszędzie widzi to samo. Jasne, że z pewnymi wyjątkami, bo gdzieniegdzie wetknięto coś wyraźnie odróżniającego się od reszty, ale to żadna pociecha.
W Attyce spędziłem z siedem godzin, biegając po całym regionie, odhaczając kolejne znaki zapytania i wykonując misje. Potem identycznie zapowiada się Sparta, która też jest wielka i już widziałem, że na starcie wita sześcioma pobocznymi misjami i 30 znakami zapytania. Nie miałbym nic przeciwko ogromowi zawartości, gdyby była oryginalna i faktycznie sprzyjała miłej rozgrywce, ale tu zawsze jest identycznie – idź, znajdź, przynieś, ewentualnie zabij, eskortuj, wróć.
Alban
To prawda, takiej krytyce można poddać każdą grę z serii. Wszystkie one były powtarzalne do bólu, ale zarazem bardziej koherentne, zwarte, konkretne. Do ich ukończenia nie trzeba było brać kilku miesięcy urlopu. Revelations zaliczyłem w siedemnaście godzin za jednym posiedzeniem. Było to wyczerpujące, ale jakże satysfakcjonujące. W Odyssey po pierwszym zachwycie będziesz bawić się dziennie po godzince lub dwie, bo ta powtarzalność grindu podczas dłuższych sesji staje się męcząca.
... i każdy z padem by się naprężał...
Wyobraź sobie taką sytuację. Trafiasz do nowej prowincji. Czyścisz pytajniki, wykonujesz jakieś „fedexy”, zaliczasz trochę fabuły i plądrujesz pobliskie forty. W fortach wyrzynasz żołnierzy w ramach tzw. „obniżania siły polis”, palisz zapasy i rabujesz skarbiec. Kiedy już dostatecznie osłabisz siły obronne, jesteś jeszcze zmuszony zabić konkretną postać, przywódcę wojskowego danej frakcji. Hej, trwa właśnie wojna peloponeska i spartanie oraz ateńczycy nie mają dla siebie litości. Potem możesz już w ramach prac najemnych przystąpić do podboju, co wieńczy nudnawa potyczka, bo bitwą bym tego nie nazwał.
Największym problemem są lokacje typu kopiuj-wklej. Każdy fort i każde obozowisko tak samo się „czyści”, do tego jest to wymagane w dalszej części gry, bo w głównym wątku pojawia się chamski grind.
Stranger
Zabij pięciu bandytów na bagnach. Zabij pięciu chorych dezerterów. Zabij pięciu ateńskich żołnierzy. Zabij najemnika. Dla odmiany jednego. Zabij polityka. też jednego. Tylko?
Wygrywasz, bohater zostaje nagrodzony, polis zmienia właściciela. Miast na mapie jest kilkadziesiąt, więc na upartego, jeżeli chcesz wyciągnąć z gry jak najwięcej, wypadałoby zabrać się do tej roboty w każdym z nich. To grindowe doświadczenie można jednak multiplikować, bo w każdym polis da się robić przewroty do usr... wielokrotnie. Zawsze jednak kolejny podbój musi być poprzedzony wybiciem żołnierzy w fortach spaleniem zapasów, obrabowaniem skarbca i zabiciem przywódcy. Dodam, że nie zmienia się nawet lokalizacja tych zapasów – po prostu wszystko trzeba powtórzyć. I jeszcze jeden, i jeszcze raz... Tak na serio –warto czasem to robić. Każdy punkt doświadczenia przybliża bowiem do możliwości rozwinięcia majaczącej gdzieś na horyzoncie grindu fabuły.