Baldur's Gate 3 – dlaczego powrót króla RPG musi podzielić graczy
Jak Baldur's Gate wróci, to wszystko będzie dobrze. Lord Gaben zbije piątkę z Timem Sweeneyem, Duke Nukem doczeka się udanego sequela, a lew z jagnięciem legną pospołu. Tylko że to nie będzie takie łatwe.
Spis treści
Baldur’s Gate – gra, która wychowała pokolenie graczy. Hit, bez którego BioWare nie byłoby studiem kultowym, a Polacy nie wiedzieliby, że trzeba zebrać drużynę. Wpływy tej serii widać w wielu, nie tylko klasycznych, RPG ostatnich lat. Tam, gdzie pojawia się drużyna bohaterów, zło schodzi z drogi i słychać echo gróźb pewnego łowcy oraz popiskiwań jego wielkiego miniaturowego kosmicznego chomika. Problem w tym, że nawet jeśli pełnoprawna kontynuacja okaże się znakomita, może nie zadowolić tych, którzy na nią czekają. Co więcej, może zebrać baty już na etapie zapowiedzi. Łaska fanów na pstrym koniu jeździ.
Skąd wiemy, że Baldur’s Gate 3 w ogóle powstaje? Informację tę zdradził Brian Fargo pisząc, że wie, kto tworzy nową część tej kultowej serii. To póki co wszystko, co wiemy na ten temat.
Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę (głosem Fronczewskiego)
Póki co tylko najlepiej poinformowane osoby w branży wiedzą, kto i jak przygotowuje Baldur’s Gate 3. Możemy jedynie zgadywać. Pierwszym podejrzanym jest składające się z pozytywnych wariatów Larian Studios, które niemal do perfekcji doprowadziło formułę efektownego podejścia do RPG w Divinity: Original Sin II. Z pazurem i wyobraźnią. Po tym, jak Fargo puścił plotkę – to właśnie w stronę Larian skierowano podejrzliwe spojrzenia. Studio jednak zaprzeczyło. Zresztą, nie wiadomo, czy odnalazłoby się w klasycznej formule z aktywną pauzą, skoro tym, co najlepiej mu wychodzi, jest turowa walka z mnóstwem kombinacji i interakcji. Bo fabułę chyba by udźwignęło, nawet gdyby poszło w przesadę w stylu Paula Verhoevena (reżyser Robocopa, tego prawdziwego), jak to zrobiło w Divinity: Original Sin II.
BioWare raczej – stety lub nie – odpada. Po ostatnich przejściach tej ekipie zapewne nie w głowie branie się za „Baldury”. Niewielu ojców gry pozostało już w studiu, a poza tym zaciekle walczyło ono, by stworzyć nową wyrazistą markę fantasy, jaką stał się w końcu Dragon Age – nawet jeśli poród odbywał się w bólach. Ponadto gracze poczuliby się dotknięci, gdyby saga o dzieciach Bhaala została wspomniana w jednym zdaniu razem z EA Games. Z drugiej strony – firmie przydałaby się taka trampolina po Andromedzie i Anthem.
Obsidian oraz InXile są z kolei mocno zajęte reanimacją magii Fallouta, każde na swój sposób. Ekipa Feargusa Urquharta odleciała w kosmos z obiecującym The Outer Worlds i liże rany po niezasłużonym fiasku finansowym znakomitego Pillars of Eternity II: Deadfire. InXile pichci sobie spokojnie Wastelanda 3, a Fargo raczej nie zdradzałby zamiarów drużyny niedyskretnym tweetem.
Pozostaje jeszcze jedna opcja. Beamdog. Przez ostatnie lata zespół ten nabrał ogromnego doświadczenia w tworzeniu i przetwarzaniu gier opartych na leciwym Infinity Enginie. Jeśli ktoś poza BioWare i śp. Black Isle obecnie najlepiej czuje filozofię gier bazujących na tym silniku, to właśnie zbóje Trenta Ostera. Działali oni wprawdzie metodą prób i błędów, ale dostarczyli odświeżone wersje obu „Baldurów”, Icewind Dale i wreszcie legendarnego Planescape: Torment. Na odtwórstwie jednak nie poprzestali i zaserwowali całkiem udany dodatek do Baldur’s Gate – Siege of Dragonspear. Wprowadzał on ciekawego złoczyńcę i zgrabnie łączył historię pionierskiej pierwszej części z epicką opowieścią Shadows of Amn.
Dodatek ten wyglądał zupełnie jak przymiarka do czegoś znacznie, znacznie większego. Jak poligon doświadczalny i próba możliwości pisarskich (całkiem udana). Beamdog utrzymuje dobre kontakty z pisarskimi tuzami branży, takimi jak chociażby Chris Avellone, a ostatnio też rekrutuje na potęgę. To może być tylko przypadek. Może. Ale wcale nie musi. Możliwe zresztą, że chodzi o współpracę kilku z wyżej wymienionych.
KONTROWERSJE
Siege of Dragonspear zebrało niezasłużone cięgi w internecie. Za zły scenariusz (musiałem grać w inną grę) i przede wszystkim za wciskanie graczom do głów złowieszczej propagandy LGBT. Ową złowieszczą propagandą był jeden transpłciowy NPC, który zapytany opowiadał o swojej przemianie. No groza po prostu.
Owszem, zdarzają się gry, które nie grzeszą subtelnością w prezentowaniu historii zgodnie z przyjętą tezą, ale Siege of Dragonspear do nich nie należy. Przyczepić się można było natomiast do stanu technicznego tej produkcji – oraz oczywiście nienowej grafiki – ale przynajmniej z tym pierwszym się uporano, wypuszczając kolejne łatki.