Wiesz, przypomina mi to dawne czasy... (głosem Kobuszewskiego). Czemu Baldur's Gate 3 musi podzielić graczy?
Spis treści
Wiesz, przypomina mi to dawne czasy... (głosem Kobuszewskiego)
Pillarsy, Tyranny i Divinity pokazały, że gatunek, choć leciwy, wciąż jeszcze może. I to jak. Dlatego nadzieje są duże, a oczekiwania – jeszcze większe. Pozytywnym emocjom towarzyszą jednak spore obawy. Że jak dobry by ostatecznie „Baldur” nie był – rozbije się z hukiem o wymagania fanów. Internet jest mroczny i pełen strachów. Nie zapomina i nie wybacza.
Mówimy o tytule, który obrósł kultem i nostalgią – miał na to ponad dwadzieścia lat. Z czymś takim nie mierzył się nawet nieszczęsny Duke Nukem Forever. Bo widzicie, to nieprawda, że ludzie nie czekają na trzeciego „Baldura”. Owszem, teoretycznie historia znalazła zamknięcie w Tronie Bhaala, ale fani wypatrują wieści, i to mocno. Tylko boją się przyznać. Bardzo, bardzo się boją. A i tak rzucają się na każdego szumnie zapowiadanego następcę Baldur’s Gate. Tak wystartowało Neverwinter Nights, Dragon Age: Origins czy wreszcie – Pillars of Eternity. Pamiętacie zbiórkę na Kickstarterze na tę ostatnią grę? To było coś.
Graczami kieruje tęsknota. Banał, wiemy. Za wielką przygodą, za zabawnymi towarzyszami, za historią, w której nie ratujemy świata, tylko odkrywamy tajemnice i dramaty. I mierzymy się z własnym dziedzictwem. Za muzyką, kolorami. Wreszcie – za własną młodością, spędzoną jedną nogą na podwórku i w szkole, a drugą na Wybrzeżu Mieczy. To z tą tęsknotą muszą się zmierzyć twórcy Baldur’s Gate 3. Z potężną legendą napędzającą wciąż aktywną generację graczy.
Na szaleńców, którzy podjęli się niemożliwego, czekają dwie cholernie niebezpieczne pułapki, w których zginąć może nawet najbardziej dopakowany łotr 35 poziomu.
Najgorsze sidła, w jakie „Baldur” może wpaść, to wygodne leże nostalgii. Ot, twórcy zrobią historię w „starym stylu”, wrzucą trochę znanych bohaterów, artefaktów i odzywek, oprawią w grafikę podobną do tej z Pillars of Eternity i generalnie będą grać zachowawczo. Zero nowych mechanik i rozwiązań. Nic, co rozjuszyłoby starą gwardię spasioną na tłuściutkich dwóch pierwszych częściach i potężnych fanowskich modyfikacjach. Taka ścieżka kusi, każdy chciały zagrać w Baldur’s Gate 3, które jest po prostu Shadows of Amn na sterydach. Tylko że tych ortodoksyjnych „każdych” nie ma aż tylu (mogą za to okazać się piekielnie głośni) i bezpieczne wydanie zwyczajnie przepadnie w mroku historii. Twórcy uwielbieniem niszy się nie najedzą, a taki kolos nie będzie tani w produkcji.
Autorzy mogą też pójść z duchem czasu, dodać rozmaite nowości – walkę w turach, trzeci wymiar, bardziej zręcznościową formę potyczek albo bardziej społecznościowe mechaniki trybu multiplayer. Raban, jaki by się wtedy podniósł, usłyszą nawet na Marsie. Wprowadzanie innowacji do tej serii to jak sprint po polu minowym. Teoretycznie można, ale trzeba to zrobić z ogromnym wyczuciem. Bo przecież to nie tak, że Baldur’s Gate 2 było grą idealną. Wielką, przełomową i niezapomnianą – na pewno. Ale zawsze znajdzie się coś do poprawy. Zwłaszcza że po drodze zmieniły się standardy, pojawiły się nowe możliwości i pomysły. Zbyt dużo innowacji może jednak zrazić starych fanów, a to od nich przecież zacznie się promocja.
PAMIĘTACIE JESZCZE BALDUR’S GATE III: THE BLACK HOUND?
Black Isle zaczęło pod koniec swego istnienia pracować nad trzecim „Baldurem” – The Black Hound. Według planów nie była to bezpośrednia kontynuacja, niemniej akcja gry miała toczyć się w tym samym uniwersum. Josh Sawyer i jego ekipa planowali wprowadzić rozbudowany system reputacji, karmę, złożone interakcje z bohaterami z drużyny. Ostatecznie, jak sami wiecie, nic z tego projektu nie wyszło.
Prawdziwe dziecię Bhaala! (głosem Zborowskiego)
Baldur’s Gate zawsze było serią rozwijającą gatunek, w mniejszym lub większym stopniu. Uczyniło go bardziej intuicyjnym i wygodniejszym w obsłudze – zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi próbami przeniesienia systemu Dungeons & Dragons na ekrany. W swoich czasach „Baldury” pełniły funkcję pozycji środka, łączących głębię świata, mechaniki i opowieści z przystępnością, jaką rzadko spotykało się wcześniej w tym typie gier.
Dlatego kurczowe, lękliwe trzymanie się tradycji przy Baldur’s Gate 3 to strzał w stopę. Ta produkcja MUSI zasuwać naprzód, bo właśnie to stanowi o jej sile. Nawet jeśli zrobi to w płaszczyku RPG oprawionego w piękne 2D z aktywną pauzą, ogromnymi miastami i drużyną – pod maską musi pracować nowy silnik. Wygodniejszy, bardziej współczesny i z większymi możliwościami. To jednak kolejne pułapki – nowe rozwiązania na pewno nie spodobają się tradycjonalistom i niekoniecznie muszą przypaść do gustu całej reszcie.
Zastanówmy się jednak, w którą stronę mogłyby pójść zmiany, gdyby się na nie zdecydowano? Zamiast dość restrykcyjnej drugiej edycji DnD – nowy „Baldur” pewnie przesiądzie się na aktualną. Już to będzie ogromnym skokiem w mechanice. Poza tym jakieś usprawnienia i uczynienie obsługi wszystkich tych tabelek (zwłaszcza puchnącego jak balon ekwipunku) bardziej intuicyjnymi – to podstawa. Innowacje i rozbudowa pewnych rozwiązań też byłby mile widziane.
Pillars of Eternity II: Deadfire pokazało, jak zrobić to dobrze, choć przy ograniczonym budżecie (patrz: wprowadzenie statku, który przemeblował ekonomię i uczynił ją przyjemnie wymagającą; ach, gdybyśmy jeszcze dostali bitwy morskie z prawdziwego zdarzenia). Może dobrym pomysłem byłoby bardziej interaktywne otoczenie, gdzie zamiast paragrafówek mamy faktyczne animacje? Bardziej responsywny system dialogów w trybie multiplayer (kłania się Divinity: Original Sin)? Podejście „więcej tego samego” po prostu się nie sprawdzi. Opcji jest mnóstwo, a ich wprowadzenie wydaje się konieczne. I wierzę, że Baldur’s Gate 3 rzeczywiście może po nie z powodzeniem sięgnąć, nie tracąc swego uroku. Zobaczymy tylko, czy nie dostanie po łapach za to, że nie będzie już tą samą grą sprzed lat, z krainy nostalgii. Jedno jest pewne, nie uda się zadowolić wszystkich.
O AUTORZE
Dalej wierzę, że król powróci. Ktokolwiek nie robiłby Baldur’s Gate 3 – trzymam za tę ekipę kciuki. Warto jednak dać wyraz obawom. Bo jeśli bezkrytycznie będziemy patrzeć na każde nostalgiczne ogłoszenie, potencjalnie dobre produkcje odpowiadające na naszą tęsknotę mogą zmienić się w skok na kasę. A wtedy kopanie tyłków w dobrej sprawie może już nie wystarczyć.