Zostawcie Concorda, nie wyciągajcie go, tam ciągle gra muzyka
W swoim czerwcowym felietonie poświęconym grom, które miały mieć premierę podczas wakacji i sezonu ogórkowego, znajduję takie oto niemal profetyczne stwierdzenie: „Concord to niedawno zapowiedziany arena shooter z portfolio Sony, czyli propozycja, o której zapomnę, gdy postawię kropkę w tym zdaniu”.
I rzeczywiście zapomniałem o Concordzie, ale ten, na złość, wziął i umarł. A świat na pogrzeb stawił się tłumnie, hucznie i szumnie, wbrew pogrzebowej etykiecie wytykając denatowi jego wady, popełnione błędy oraz krótki i w gruncie rzeczy pozbawiony sensu żywot. Stawiłem się i ja, bo rzeczywiście – zdarzenie to znamienne.
W growym dziennikarstwie – dziedzinie, która żyje u boku wielkiego, bezdusznego biznesu, opartego na jeszcze większym pieniądzu – zawsze należy zachować choćby odrobinę antykorporacyjnego anarchizmu. Szczególnie że korporacje dwoją się i troją, aby przedstawiać się nie jako firmy łypiące na nasze portfele, ale jako dobrzy i mądrzy przyjaciele o znamionach geniuszu, którzy zrewolucjonizują nasze życie. „Power Your Dreams” – tak brzmi hasło na oficjalnej stronie Xboxa Series X. Znacie tę retorykę, bo korzystają z niej i Sony, i Nintendo, i wielcy producenci gier.
Tymczasem Concord pokazuje, że ten przyjaciel nie dość, że nie jest genialny, to na dodatek wyrachowany. Zamiast rewolucjonizować, kalkuluje i kombinuje, co zrobić, abyś Ty, drogi graczu, zakochał się bez pamięci i bez granic, nie orientując się, że w gruncie rzeczy nie chodzi o Twój nietuzinkowy charakter, ale o to, ile masz w portfelu. Tyle tylko, że tym razem to sprytne główkowanie było niezwykle spóźnione, oparte na słabym researchu i pójściu na łatwiznę. I jakimś przedziwnym, niemającym kompletnie sensu przeświadczeniu, że lepiej zerżnąć od kolegi z ławki, zamiast samemu zakuwać nocami do egzaminu.
Concord to wielka impreza, na którą nikt nie chciał przyjść
Wiem, że wśród Was jest wielu fanów kolorowych i roześmianych hero i arena shooterów. Ja do nich, jak pewnie już się domyślacie, nie należę. Concord reprezentował wszystko to, co w grach działa mi na nerwy. Pusty gameplay loop, kolorową, niefrasobliwą stylistykę, fikcyjną radość lub siermiężną próbę projektowania tej radości na gracza. Zdarzyło Wam się kiedyś pójść na nudną imprezę, na której organizator usilnie próbował Was przekonać, że to najlepsza impreza w Waszym życiu? Concord był taką imprezą. Przygotowano piękną, kolorową salę, wynajęto przebranych performerów, odpalono na cały regulator muzykę i na koniec odwalony cały na biało prowadzący wbiegł na scenę, krzycząc do mocno przerzedzonego już tłumu: JAK SIĘ BAWICIE?! KRAKÓW, JAK SIĘ BAWICIE?!
A my bawimy się źle. Bawimy się tak, bo ktoś, kto bawić się nie umie, zorganizował nam zabawę. Ktoś zaprojektował tę zabawę, myśląc nie o zabawie, ale o zysku z tej zabawy. I super, myślenie o kasie jest w porządku. Wszyscy musimy o niej myśleć. Ale to powinien być wynik zabawy – to powinna być nagroda za tę zabawę. Nie jej cel. Celem zabawy jest, do diabła, dobra zabawa.
No dobrze, choć fanem nie jestem, spróbuję postawić się w tej roli. Załóżmy, że dużo grałem w Overwatcha, dużo w Valoranta. Przyszedłem na tę nową imprezę z innej, większej, na której były rozbawione tłumy i moi znajomi, z którymi uwielbiam się bawić. Puszczali tam muzykę do białego rana i serwowali dobre drinki. Na tej nowej niby wszystko się zgadza, ale masz dziwne wrażenie, że ktoś słabo ją rozreklamował, a ten DJ ewidentnie inspirował się setem kogoś innego. Jakbyś to wszystko już widział w tym poprzednim, większym klubie – w dodatku tam bawiłeś się do rana, a tutaj wszystko sugeruje, że klub zamykają o 23.
Czasami oddalamy się od tego, co kiedyś kochaliśmy i co nas definiowało – a jednak nadal zabieramy na ten temat głos
Patrzę na te kolejne klony klonów i zastanawiam się, kto uznał, że to się może udać. A przecież można jeszcze na tym poletku nieźle namieszać. Deadlock odniósł sukces, bo nie tylko poflirtował z innymi gatunkami, ale również ze stylistyką – ta jest odważniejsza, zamiast kolorowych kosmicznych postaci mamy demoniczne awatary z nawiedzonego Nowego Jorku. O skali wtopy Concorda świadczy nie tylko budżet i lata włożonej pracy, ale też niemal natychmiastowe uśmiercenie tej produkcji – nawet pomimo faktu, że gdzieś tam odłożono pieniądze na marketing w przyszłości. W ten sposób Secret Level, 15-odcinkowy serial Amazona poświęcony grom wideo, którego jeden z odcinków ma opowiadać właśnie o Concordzie, stanie się jakąś przedziwną, jedyną w swoim rodzaju elegią i trenem. Czy twórcy serialu zdążą przed premierą odpowiednio przeformułować wydźwięk odcinka na przekaz bardziej post mortem, czy może przeciwnie – pozostawią to tak, jak jest, a my zobaczymy szampańską zabawę... na wraku zatopionego statku? (No dobrze, samolotu).
Zawsze dziwiło mnie, że o życiu gry decyduje nie gracz pasjonat, ale biznesmen, który nie ma zielonego pojęcia o tym, czego gracze w ogóle chcą. Być może ten krawaciarz, nim zgubił się wśród wierszy i kolumn Excela, kiedyś lubił gry. Może nawet wczoraj wieczorem grał w Overwatcha. Ale dzieje się tak – i dziać się będzie zawsze – że czasami oddalamy się od tego, co kiedyś kochaliśmy i co nas definiowało – a jednak nadal zabieramy na ten temat głos, tak jakbyśmy dobrze wiedzieli, o czym mówimy.
Dobrze by było, gdyby Concord pozostał na dnie
I nie, Concord nie wywalił się na prostej dlatego, że miał rzekomo proklamować jakąś tam ideologię, a rozeźlony tłum poszedł szukać szczęścia gdzie indziej. Bo w tym innym, większym i modnym klubie LGBTQ+ o nazwie Overwatch wciąż w najlepsze bawią się miliony. Concord poległ, bo ktoś 8 lat temu podjął złą, spóźnioną decyzję o powieleniu schematu. I nie próbował potem nawet porozwieszać na mieście plakatów głoszących, że ta impreza będzie się różniła od tej, na którą już dawno kupiliście bilet.
Ten specyficzny gatunek ma zabawę wpisaną w swoją tożsamość. Ten gatunek nie istnieje bez bawiących się ludzi, których wirtualne awatary na każdym kroku podkreślają, jak świetnie się bawią. Dlatego tak istotne jest, aby ta zabawa była autentyczna, spontaniczna i nigdy się nie kończyła. I dlatego Concord przegrał miliony i 8 lat pracy już na samym starcie. Bo nawet nie udawał, że jest czymś innym niż tylko pustą imprezą z nieświeżymi drinkami. I w sumie dobrze byłoby, aby Concord pozostał na dnie jako przykład. Jak w tym puszczanym na imprezach szlagierze, który śpiewa się nad ranem, łamiącym się głosem i z przymglonym wzrokiem: „Zostawcie Titanica, nie wyciągajcie go, tam ciągle gra muzyka i oni tańczą wciąż”.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.