Ten kultowy dodatek do WoW-a wcale nie był taki idealny, jak się Wam wydaje
World of Warcraft swój najlepszy czas ma już podobno dawno za sobą. Najwięcej graczy król MMORPG zyskał po ukazaniu się dodatku Wrath of the Lich King. Dla wielu to rozszerzenie doskonałe, ale czy aby na pewno? Odczarujmy tę legendę!
Dzisiaj popełnię herezję, zresztą podobno nie pierwszą. Skrytykuję bowiem „najlepszy” dodatek do World of Warcraft, czyli Wrath of the Lich King z 2008 roku, który doczeka się w tym roku swojej wersji Classic. Czy ten tekst jest prowokacyjny? W pewnym sensie tak, w końcu będę odczarowywał prawdziwą legendę i atakował sacrum wielu graczy! Nie robię tego jednak po to, by włożyć kij w mrowisko (to ma miejsce niejako przy okazji), ale aby przypomnieć niektórym, że Blizzard kiedyś również popełniał błędy. I to takie, których dzisiaj byśmy mu nie wybaczyli.
Zaznaczam przy tym, że sam niezwykle ciepło wspominam mroźne Northrend. O ile prywatnie uważam The Burning Crusade za najlepsze rozszerzenie do World of Warcraft, tak trudno zaprzeczyć temu, że pod względem klimatu Wrath of the Lich King było fenomenalne. I nie zamierzam umniejszać temu dodatkowi, krytykować go na siłę czy próbować Wam wmówić, że wcale się za jego sprawą dobrze nie bawiliście, a wszystko to tylko tęsknota za tym, co było, i wykoślawione wspomnienia. Zamiast tego po prostu chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że pomimo wyniesienia World of Warcraft na wyżyny Wrath of the Lich King miało kilka oczywistych wad.
Dlatego mam prośbę. Zanim rozpalicie dla mnie stos, przeczytajcie tekst do końca. Nie ze wszystkimi argumentami musicie się zgodzić – czasem odwołuję się do odczuć czysto subiektywnych. Starałem się jednak podejść do tematu uczciwie i chciałbym, byście również tak zrobili. Bo na koniec nie liczy się to, czy coś było dobre, czy złe, ale to, jak dobrze się przy tym bawiliście. A ja swoich godzin wpakowanych we Wrath of the Lich King nie wymieniłbym na żadne inne. Ach – i uwaga na spoilery!
Legenda Arthasa, którego... nie było?
Czemu Wrath of the Lich King było takie popularne? Bo miało Arthasa, znanego już jako Lich King. Ta postać wykreowana w Warcrafcie 3 to prawdziwa legenda, która odpowiada również za ogromne zainteresowanie World of Warcraft. Nie ma w tym słowa przesady, bo to właśnie za czasów WotLK-a to MMORPG osiągnęło swój najwyższy pułap graczy – po nim było już tylko gorzej.
Blizzard umiejętnie reklamował dodatek kultową postacią oraz obiecywał możliwość zmierzenia się z nią. Niemal od naszych pierwszych kroków na Northrend byliśmy szczuci Lich Kingiem, który zagrażał Azeroth. Każdy bohater miał zatem prosty cel – dorwać Arthasa. W historii World of Warcraft nie ma lepiej nakreślonego antagonisty, o którym wiemy od początku i którym jesteśmy cały czas straszeni. Jestem nawet przekonany, że część graczy oprócz Lich Kinga nie jest w stanie wymienić innych głównych złych z pozostałych rozszerzeń tego MMORPG, a jest w czym wybierać!
To wszystko wydaje się o tyle zabawne, że sam Lich King tak właściwie to... niewiele zrobił podczas Wrath of the Lich King. Pokazywał się graczom, był obecny w trakcie niektórych questów, odegrał istotną rolę dla klasy death knight, ale jego groza była pozorna. Miał bowiem wiele okazji, by nas zabić, w końcu był potężny, tymczasem niczym klasyczny złoczyńca z kreskówek zawsze nas oszczędzał, zdradzając przy tym swój diaboliczny plan.
Lich King ma czas, pladze wcale się nie śpieszy
Podczas najważniejszego rajdu dodatku dowiadujemy się, że wszystkie działania Lich Kinga miały na celu zgromadzenie najpotężniejszych obrońców Azeroth w jednym miejscu, aby ich pokonać, a następnie zmienić w swoje sługi. Sęk w tym, że Arthas mógł to zrobić w wielu innych momentach, i to kilkakrotnie. Tymczasem okazał się niezwykle cierpliwy i w trakcie trwania rozszerzenia nie śpieszył się z realizacją swoich zamiarów. Nie miał najmniejszego problemu z tym, że zorganizowano Argent Tournament pod jego bazą, nie przeszkadzała mu również nasza potyczka z Old Godem w Ulduar. Lich King miał czas oraz wymówkę – pozwalał przecież graczom rosnąć w siłę.
Całość lepiej przybliża youtuber Libertum, który omawia dziury fabularne tego rozszerzenia i wskazuje, że Blizzard nie potrafił wtedy napisać dobrej historii do MMORPG. Nie ma się czemu dziwić, bo to wcale nie jest łatwe zadanie, to przecież nie gra single player. Z drugiej strony Wrath of the Lich King pełne jest niesamowitych misji pobocznych, nie sposób także odmówić mu klimatu. Zwłaszcza jeśli chodzi o zakończenie, które robi niesamowite wrażenie, chociaż również pozostawia po sobie pewien niedosyt.
Oczywiście oceniam to z perspektywy czasu, bo w roku 2008 nie potrzebowałem niczego więcej poza samą możliwością zmierzenia się z Lich Kingiem. I jak widać, nie tylko ja tak miałem! Patrząc jednak na nowsze dodatki do World of Warcraft, nie da się ukryć, że niektóre z nich wypadają pod tym względem znacznie lepiej (Mists of Pandaria!), choć równocześnie wszystkim im brakuje właśnie tego głównego złego, który byłby mocniej zarysowany. Tacy Garosz czy Sylwana to żadni antagoniści, a Jailer z Shadowlands? Jailer co najwyżej może pucować Arthasowi... miecz lub hełm.
Recyklingujemy zawartość, a co!
Kultowy dodatek do World of Warcraft to również jedyny taki przypadek, gdy Blizzard na większą skalę recyklinguje zawartość. Pierwszy rajd we Wrath of the Lich King to Naxxramas znane z podstawowej wersji gry, które zostało w pełni przeniesione do omawianego rozszerzenia. Ci sami bossowie, te same mechaniki, znacznie niższy stopień trudności. Gdyby dzisiaj Blizzard coś takiego zrobił, zostałby zlinczowany, ale Naxxramas możemy wybaczyć, gdyż oryginalnie rajd ten ukończyło niewiele osób. Przymykamy zatem oko, puszczamy wszystko płazem, bo Ostrze Mrozu jest głodne...
...głowy Onyxii? Tak, Onyxia’s Lair również zostało przywrócone, aby gracze ponownie mogli zapolować na smoczycę. Oficjalnym powodem było pięciolecie World of Warcraft, ale złośliwi wskazują, że Blizzard po prostu chciał upchać zawartość do gry i jak najbardziej oddalić naszą wycieczkę do Icecrown Citadel, czyli rajd z Lich Kingiem. Gdybyśmy za szybko go dorwali, gracze nie mieliby już co robić, prawda?
Dlatego pojawiło się wspomniane już Argent Tournament, w ramach którego otrzymaliśmy rajd Trial of the Grand Crusader. Prostą arenę z mobkami i bossami, zero oryginalności, stare modele oraz finał w postaci dobrze znanego Anub’araka. Pamiętacie robaczka z Warcrafta 3? No to we Wrath of the Lich King jest bossem w dungeonie, a potem jeszcze w rajdzie, aby się przypadkiem nie zmarnował!
Oczywiście w całej historii World of Warcraft nie brakuje recyklingu. Taki Garosz czy Kael’thas otrzymali swój faktyczny koniec dopiero w Shadowlands, niemniej natężenie „powtórek” było w tym rozszerzeniu naprawdę wysokie. Czy to jednak komuś wtedy przeszkadzało? Poza aktualizacją z Argent Tournament, która była zwykłym zapychaczem, nie tak bardzo. Dzisiaj jednak patrzylibyśmy na takie działania zdecydowanie bardziej krytycznie.
Nie zapominajmy również o błędach, jakie miał ten dodatek. Jasne, w każdym rozszerzeniu ich nie brakowało, ale Wrath of the Lich King pod tym względem „wymiatał”. Pamiętają to zwłaszcza osoby grające jako death knight, ale pewnie także i ci, którzy kojarzą zadania z pojazdami, czyli nową mechaniką. Niemniej większości kompletnie wyleciało to z głowy, podobnie jak np. stan, w jakim zadebiutował Wiedźmin 3: Dziki Gon. Pamięć lubi płatać figle!
Łatwo, łatwiej, najłatwiej!
Często zapominamy, że Wrath of the Lich King rozpoczęło fazę ułatwiania World of Warcraft i dostosowywania gry do jak najszerszego grona odbiorców. Oryginalna wersja tego MMORPG była toporna oraz miała swoje bolączki. Większość z nich wyeliminowało The Burning Crusade, ale to omawiany dodatek przestawił WoW-a na nowe tory. Klasy postaci stały się bardziej samowystarczalne i już nie trzeba było zbierać drużyny przed wyruszeniem w drogę. Sporo rzeczy dało się zrobić samemu, co pogłębił jeszcze dodatek Cataclysm.
Za przykład ułatwienia niech posłuży dungeon finder, którego nie uświadczymy we Wrath of the Lich King Classic. Pozwalał on za pomocą kilku kliknięć zautomatyzować wyszukiwanie towarzyszy przygód oraz przenieść nas do centrum dungeonu. Takie ułatwienie jest dzisiaj standardem w gatunku, ale możemy zastanawiać się, czy przypadkiem nie wpływa to na społeczność danego świata. Zwłaszcza że dungeon finder działał międzyserwerowo. Czy było to coś faktycznie złego? To już pozostawiam Waszej ocenie, bo zdania są mocno podzielone.
Nikt jednak nie zaprzeczy, że ten dodatek wprowadził wiele rozwiązań z kategorii „quality of life”, czyli teoretycznie ułatwiających życie, a w praktyce mogących pozbawić grę jej unikalnych elementów. Wszystko po to, aby było przyjemniej i prościej – dzięki heirloomom „expienie” nowej postaci nie było uciążliwe, szybszy dostęp do wierzchowców również dużo upraszczał, tak samo jak wbudowany quest helper. Koncepcja przygody zaczęła tracić na znaczeniu na rzecz jak najszybszej wspinaczki na szczyt. Gracz chciał? Gracz miał, i to bez większego wysiłku dzięki mechanizmom nadganiania, których nie brakowało we Wrath of the Lich King.
Rozszerzenie wprowadziło również fazowanie świata gry, co skutecznie zabiło współczesny aspekt MMO w World of Warcraft. Mam tutaj na myśli brak możliwości zobaczenia gracza, gdy ten wykonuje konkretne zadanie, jeśli nie jesteśmy na tym samym etapie. Pozwoliło to Wrath of the Lich King wprowadzić kilka fajnych rozwiązań fabularnych i wpływać na świat, ale równocześnie stawiało granice między poszczególnymi osobami. Nie było to w tym akurat dodatku aż tak odczuwalne jak w kolejnych przygodach serwowanych przez Blizzard, gdzie spotkanie dwa razy tego samego, ale obcego nam gracza w Azeroth jest niezłym wyczynem.
Pierwszy raz z World of Warcraft
Przyglądając się liczbom, od razu widzimy, że szczyt popularności World of Warcraft przypada właśnie na okres po ukazaniu się Wrath of the Lich King. Warto jednak zauważyć, że nie mówimy tutaj o ogromnym wzroście, bowiem ten został wyrównany przez osoby, które pożegnały się z tym MMORPG. Dzisiaj się już nie pamięta, że ten dodatek był przez „prawdziwych fanów” ostro krytykowany za ilość ułatwień, jakie wprowadził. Zwłaszcza w swoim końcowym etapie.
Serwery w większości zalane zostały świeżą krwią, czyli osobami, dla których była to pierwsza przygoda w Azeroth – i to one w dużej mierze odpowiadają za legendę Wrath of the Lich King. Jeśli ktoś zaczynał zabawę z World of Warcraft właśnie wtedy, dla niego ten dodatek miał prawo być najlepszym w całej historii gry. W końcu miał tyle rozwiązań ułatwiających rozgrywkę, że każdy mógł się bawić bez przymusu poświęcenia grze wielu godzin, aby w ogóle dojść do maksymalnego poziomu. A z tym przecież kojarzony jest cały gatunek.
To również moment, gdy World of Warcraft znalazło się na rozstaju, z jednej strony trzymając się swoich oryginalnych założeń, a z drugiej kierując się ku czemuś innemu. Niekoniecznie gorszemu, ale po prostu różnemu od tego, co było wcześniej. Dla nowych osób, które nie znały WoW-a z lat poprzednich, WotLK był idealny i tak też będzie wspominany – to przecież nic dziwnego. Zresztą podobny los spotkał dodatek Legion, który również miał swoje bolączki, a dzisiaj jest niemal przez wszystkich wychwalany. Mimo że to jemu zawdzięczamy część kiepskich mechanik, obecnych w dalszych rozszerzeniach.
Sporo tego narzekania, prawda? Gwarantuję jednak, że na temat Wrath of the Lich King mógłbym napisać dwa razy tyle pozytywnych rzeczy. Sam teraz zagrywam się w jego wersję Classic, bo otrzymałem dostęp do bety, przy której miło spędzam czas. I to nie tylko ze względu na nostalgię, ale finalnie to po prostu dobre MMORPG, zupełnie różne od współczesnego World of Warcraft. I mimo że postanowiłem odbrązowić to kultowe rozszerzenie, nie zamierzam pozbawiać go zasłużonej chwały. Zwłaszcza że – co potwierdzają statystyki – tłumy ludzi bawiły się przy nim wyśmienicie. A to jest przecież najważniejsze, prawda?