Miło było, online’owy Red Deadzie
Klamka zapadła, Rockstar otwarcie powiedział, że nie pokusi się już o duże dodatki do Red Dead Online. Tym samym zamordował moduł o ogromnym potencjale, którego nijak nie potrafił wykorzystać.
Jestem zwolennikiem twierdzenia, że spektakularny sukces Grand Theft Auto Online zmienił podejście Rockstara do tworzenia gier i to on w głównej mierze odpowiada za morderstwo singlowych dodatków, najpierw do Grand Theft Auto 5, a później do Red Dead Redemption 2. Mimo to amerykańskiej firmie się nie dziwię, bo rozumiem, że każdy wydawca chciałby posiadać w portfolio produkt, który od wielu lat, stosunkowo niskim nakładem kosztów, generuje potężne przychody. A już idealnie byłoby mieć pod ręką drugi tytuł, który bazuje na sprawdzonym schemacie i dorzuca więcej pieniędzy do puli. Takowy zresztą powstał, nazywa się Red Dead Online, ale wszystko wskazuje na to, że zdechnie on szybciej, niż zakładano.
Dla ludzi stale obserwujących kondycję sieciowego westernu nie jest to oczywiście nic nowego. Rockstar miał na premierę wylane fundamenty nowego budynku, ale już ze stawianiem ścian szło mu wyjątkowo opornie. Przez blisko cztery lata moduł został wzbogacony tylko o osiem większych dodatków, które owszem, zapewniają całkiem sporo zabawy (w moim przypadku przełożyło się to na blisko 250 godzin gry), ale tak naprawdę są jedynie ułamkiem tego, co dziś oferuje Grand Theft Auto Online.
Długo wierzyłem, że wizja nakreślona wraz z wprowadzeniem tzw. ról będzie realizowana w przyszłości, a oprócz kolejnych specjalizacji dostaniemy też rozbudowane fabularnie dodatki na wzór tych z GTAO. Dziś Rockstar stawia sprawę jasno – żadnych poważniejszych nowych rozszerzeń już nie zobaczymy. Zamiast tego rozbudowane zostaną istniejące role, pojawią się nowe misje telegramowe i tyle. Zdychający tryb zostanie przypudrowany, ale na razie nie zabity, a nuż ktoś jeszcze się skusi i zainwestuje prawdziwą gotówką w wirtualne sztaby złota, z którymi później – przy systematycznej grze – nie ma w zasadzie co robić.
Nie mam żadnych złudzeń, że na Red Dead Online postawiono krzyżyk, bo nie wytrzymuje porównania z Grand Theft Auto Online, zarówno pod względem liczby graczy, jak i przychodów. Zawalili jednak nie gracze, a sam Rockstar, który najwyraźniej nie sprostał wyzwaniu utrzymania dwóch podobnych tytułów w wysokiej formie. Starzy wyjadacze już dawno westernem się znudzili, nowi też odpadną, gdy przekonają się, że ilość zawartości jest mocno ograniczona i nie ma sensu w kółko robić tego samego.
Wierna pozostanie jedynie garstka najbardziej hardcore’owych zapaleńców, którzy odpalą tytuł raz na jakiś czas, gdy w sieci ogłoszony zostanie kolejny event. Wystarczyło dużo wcześniej wzbogacić istniejącą formułę, choćby o pomysły zgłaszane przez fanów, żeby sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Można było na przykład postawić budynki w Meksyku, który jako lokacja w grze przecież istnieje, ale nie da się do niego wjechać. Można było wrzucić do tej gry dodatki fabularne, które doskonale sprawdzają się w GTAO. Można było, ale przekalkulowano, że jest to inwestycja nieopłacalna, a już na pewno nie teraz.
Red Dead Online nie jest u podstaw złą grą, wręcz przeciwnie. To tytuł o olbrzymim potencjale, który przy odrobinie dobrych chęci dałoby się rozwijać latami. Rockstar poddał się jednak bez walki, najwyraźniej wychodząc z założenia, że nikt za westernem tęsknić nie będzie. To błąd. Oddanych fanów RDO naprawdę nie brakuje, wystarczy zajrzeć na Reddita, tylko sporo z nich już dawno stwierdziło, że nie będzie kopać się z koniem. Smutne, bo dzięki opieszałości twórców na naszych oczach umiera ten ciekawszy (przynajmniej dla mnie) z rockstarowych online’ów – pozbawiony typowych dla GTA udziwnień i szaleństw, mocno stojący na ziemi i zdecydowanie bardziej realistyczny. Szkoda, naprawdę szkoda.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.