Lords of the Fallen uświadomiło mi, że w prosty sposób można sobie skomplikować grę
Nie ma dziwniejszego uczucia, jak zdanie sobie sprawy po ponad 20 godzinach gry, że sami komplikowaliśmy sobie zabawę. W moim przypadku w Lords of the Fallen olśnienie przyszło w idealnym momencie.
Korciło mnie, by w tytule napisać, że grałem w Lords of the Fallen źle. Jednak szybko od tego odstąpiłem. Prawda jest taka, że nie ma jednego, słusznego sposobu na ukończenie większości soulslike’ów. Jasne, granie magiem w serii Dark Souls uważane jest za nieoficjalny łatwy poziom trudności, lecz osoby decydujące się na klasy walczące wręcz nie tracą zbyt wiele i bez problemu poradzą sobie z pokonaniem wszystkich bossów.
Lords of the Fallen w tym aspekcie jest identyczne – nie ma większego znaczenia, którą klasę wybierzecie, gdyż z odrobiną samozaparcia ukończycie ten tytuł w każdy możliwy sposób. Może Wam to jednak zająć więcej czasu, jeśli popełnicie ten sam błąd co ja – wybór klasy, której styl rozgrywki nie do końca Wam odpowiada. I zamiast szybko coś z tym zrobić, brnąć w to z myślą: przecież musi być lepiej, prawda?
Otóż nie musi.
Nie wstydźmy się tego, jak gramy w soulslike’i
Zaczynając recenzencką przygodę z Lords of the Fallen, uznałem, że z wszystkich 13 klas, które gra oferuje na początku, wybiorę tę najbardziej podstawową, mianowicie rycerza z jednoręcznym mieczem i tarczą. Ot, taki standard – uniwersalna klasa dla kogoś, kto nie chce mieć ani za trudnej rozgrywki, ani zbyt łatwej. I początek tak właśnie przebiegał, a tam, gdzie z założenia miało być trudniej, faktycznie tak było. Oczywiście do momentu nauczenia się schematu ataków bossa – potem poszło z górki. Jednak im dalej w las, tym częściej zauważałem, że walka wręcz przemienia się powoli z żmudne klepanie zwykłych mobów, nie mówiąc już o bossach. Zmieniałem broń, mieszałem akcesoria, próbowałem różnych podejść, jednak coś we mnie wreszcie pękło i w pewnej lokacji zamiast przebijać się przez kolejne tabuny wrogów postanowiłem ich po prostu omijać. Swoje też zrobiły dziwne hitboksy. Nie potrafię już zliczyć, ile razy wydawało mi się, że idealnie wymierzyłem rolla w trakcie ataku przeciwnika, by ostatecznie – lądując za jego plecami – dostać w łeb i zginąć.
Gdy przyszło mi walczyć z pewnym bossem plującym we mnie ognistymi kulami, rzuciłem niezbyt cenzuralne słowo i uznałem, że to koniec męczenia się. Nie zacząłem jednak od resetowania całego buildu (uznałem, że po co, skoro w defensywie moja postać radzi sobie akurat), po prostu wyposażyłem się w kuszę i unikając wroga, wykończyłem go spokojnie z dystansu. I wcale nie zajęło mi to dużo więcej czasu niż walka normalnym sposobem. Plusem Lords of the Fallen jest akurat to, że klasy opierające się na walce dystansowej nie są traktowane po macoszemu – zarówno łuk, jak i kusza mogą stanowić kluczowe wyposażenie naszej klasy postaci.
Po tym błyskawicznym teście postanowiłem przy najbliższej okazji zresetować poprzedni build, by wycisnąć z nowego sposobu gry jeszcze więcej. Nie żałowałem. Oczywiście łatwiej było mnie zabić z uwagi na mniejszą ilość punktów życia, jednak wróg musiałby wpierw do mnie dotrzeć. A zasypywany strzałami nie był w stanie. Nawet walki z bossami były krótsze, zwłaszcza gdy przed danym starciem mogliśmy przywołać pomagiera, który skutecznie odciągał od nas uwagę.
O magii lepiej nie wspominać...
Pozostaje jeszcze kwestia magii. Tutaj nie ma się co czarować (he he). Tak jak w serii Dark Souls, tak i w Lords of the Fallen korzystanie z czarów znacząco ułatwia rozgrywkę. Nie czyni jej co prawda trywialną jak w grach From Software, jednak po opanowaniu trójkąta odporności wrogów na dany rodzaj magii, bezproblemowo jesteśmy w stanie ich likwidować. Tym bardziej, że nie musimy w panice żonglować zaklęciami na przyciskach kierunkowych – trzy przez nas wybrane ekwipujemy pod skrótami i rzucamy je przytrzymując R2 (lub odpowiedni klawisz, zależnie od platformy) i kolejno wciskając przypisany do danego czaru przycisk.
Z zaklęciami jest jedynie ten problem, że na początku rozgrywki nie mamy dostępu do zbyt wielkiej ich liczby, a uzyskanie katalizatorów, by móc rzucać magię innych żywiołów, w jednym przypadku wymaga nieco eksploracji i kombinowania. Jednak gdy już sobie z tym poradzimy, to zaczyna się wymiatanie. Relatywnie szybko zyskamy dostęp do mocnych czarów, którymi operują bossowie, więc czekający na nas potężniejsi przeciwnicy mogą się obawiać naszego bohatera. Oczywiście nadal będziemy ograniczeni punktami many oraz wytrzymałością (czary w Lords of the Fallen wykorzystują także ten współczynnik).
Podsumowując – nie wstydźcie się tego, w jaki sposób gracie w Lords of the Fallen. Jeśli wybrany wcześniej build Wam nie służy, a macie możliwość jego resetowania, nie bójcie się go zmienić. W przeciwnym razie skończycie jak autor – zagrzebany w alternatywnych rozwiązaniach, brnący ślepo przed siebie, nieświadomie podnoszący sobie trudność gry.