No Man's Sky było kosmiczną porażką. Dziś to najlepsza gra o eksploracji kosmosu
To wręcz nieprawdopodobne, że Sean Murray nie porzucił NMS. Z łatwością wskazałbym dziesiątkę innych wydawców, którzy po astronomicznej porażce, jaką odniosło NMS, porzuciłoby projekt. Tymczasem po 20 patchach i 8 latach w końcu No Man's Sky zabiera nas w ciekawą podróż dookoła galaktyki.
No Man’s Sky sprawiło, że ponownie poczułem mdłości i zawroty głowy od nadmiernego siedzenia przy komputerze. Niedawna premiera nowego, dużego patcha do gry, Worlds Part I, oraz nowej Ekspedycji „Liquidators” spowodowała, że choć tego w żadnym razie nie planowałem, wpakowałem swoje zdrowie i higienę snu w przejściowe kłopoty.
Wszyscy znamy tę historię. W 2016 roku Sean Murray, na własne życzenie, zwalił sobie na głowę niebo, o którym chwilę wcześniej opowiadał niestworzone historie. No Man’s Sky miało być doświadczeniem, które przekroczy wszelkie ustanowione przez gry granice, a okazało się zawodem, który po prawdzie granice przekroczył, ale dobrego smaku. Marketing tej gry opierał się, niestety, na kłamstwach, na obietnicach bez pokrycia, na marzeniach o tym, czym chcielibyśmy, aby była, a nie na tym, czym była w rzeczywistości. Nadszedł 9 sierpnia 2016 roku i gracze, zamiast w żywej, nieskończenie wielkiej galaktyce, w której sky is NOT the limit, wylądowali na pustych, brzydkich planetach otoczonych jeszcze brzydszym i nudnym kosmosem. Sieć, ma się rozumieć, eksplodowała pod naporem wściekłości i zawiedzionego zaufania, a Sean Murray zrobił jedyną rzecz, jaką mógł wówczas zrobić – zniknął.
I tu zaczyna się ta opowieść o odkupieniu. Bo Murray się nie zmył i nie wyjechał na Cypr – zniknął, aby w ciszy pracować nad grą, która po 8 latach rozwoju jest w końcu tym, czym powinna była być od początku. Jedyną w swoim rodzaju pozycją o eksploracji kosmosu, planet i księżyców, w której w zasadzie nie jesteśmy niczym ograniczeni.
Nie będę nawet próbował odpowiadać za Murraya, dlaczego stało się tak, jak się stało. Wielokrotnie wypowiadałem się o ryzykownych działaniach odklejonego od rzeczywistości marketingu, który przynosi potworne szkody branży i twórcom, a ci skorzy są sami uwierzyć w hasła, jakie szerzy ich firma. Skupię się więc tym razem na rzeczach pozytywnych – na tym, czym No Man’s Sky jest teraz.
Regularne powroty do NMS
NMS ściągnąłem tylko po to, aby sprawdzić nowy patch. Robiłem tak wielokrotnie w przeszłości, wracając do gry przy okazji dużych aktualizacji. Niemal zawsze moja rozgrywka wyglądała tak samo – zaczynałem od początku, grałem kilka godzin i bawiłem się w sumie dobrze, aby nagle, po trzech, pięciu czy ośmiu godzinach odkryć, że potwornie się nudzę i nie mam już siły warpować w stronę nowego układu. Od początku istnienia NMS irytowała mnie bezcelowość tej rozrywki i poczucie pustki oraz fakt, że te piękne planety zazwyczaj nie oferowały niczego ciekawego. Ot, kamienie, roślinki i zwierzątka, które niekiedy (często!) wyglądają jak marzenie szalonych genetyków. Instalując No Man’s Sky po patchu Worlds Part I, sądziłem, że będzie tak samo, dlatego powiedziałem sobie: sprawdzę tylko oprawę graficzną (bo aktualizacja skupia się na wyglądzie planet, w tym przede wszystkim wody czy chmur) i lecę nadświetlną w stronę innych gier.
Tak się nie stało. Bo oto w końcu, po latach od premiery, NMS daje poczucie, że można ruszyć w bezkresny kosmos, w stronę niezbadanych światów, aby je odkrywać i podziwiać, budować na nich, walczyć, handlować, zarządzać osadami oraz infiltrować ogromne, porzucone wraki kosmicznych frachtowców. Słowem: eksplorować.
Najlepsza eksploracja jest w NMS
Nigdy wcześniej doświadczenie eksploracji nie było zaspokajane w No Man’s Sky tak jak teraz. Choć gra opiera się na tych samych założeniach co w 2016 roku, uzupełniono ją szeregiem tak kosmetycznych, jak i krytycznych gameplayowych mechanik i aktywności, które zwyczajnie sprawiły, że nie czujemy nudy i chcemy brnąć w to dalej.
Zbierasz surowce, aby je rafinować, żeby zbudować swoją bazę, okej, ale za moment przylecą kosmiczni piraci, a chwilę później zobaczysz ogromnego czerwia z Diuny, który wynurza się ze zbocza czynnego wulkanu. Lecisz w kosmos, by sprzedać znalezione na planetach artefakty w stacjach kosmicznych, po drodze jednak zauważasz opuszczony wrak ogromnego statku. Lądujesz na nim i gra kompletnie zmienia charakter, naśladując odrobinę Dead Space (postać wyraźnie zwalnia, klimat robi się posępny). We wraku spędzasz z godzinę, wyciągając z niego mnóstwo drogocennych surowców i przedmiotów oraz poznając powód jego opuszczenia. W końcu kontynuujesz podróż, po drodze natykając się jeszcze na piratów, którzy przeskanowali Twój statek i stwierdzili, że te surowce w sumie bardzo im się przydadzą. Wreszcie docierasz do stacji kosmicznej, zgarniasz mnóstwo kasy, którą wydajesz na ulepszenia, a tych są dziesiątki – do kombinezonu, do statku kosmicznego, do multinarzędzia, do egzopojazdu, do frachtowca. Technologie te pozwalają nie tylko przetrwać dłużej na niezdatnej do życia planecie, ale i ulepszają wydajność spalania paliwa startowego w silnikach.
W drodze powrotnej zahaczasz jeszcze o Anomalię czy też Nexusa, czyli kosmiczny hub, w którym spotykasz innych graczy – patrzysz na ich wystrzelone w kosmos przedmioty kosmetyczne – zdobyte, nie kupione, w grze nie ma mikrotransakcji, wszystko jest do zdobycia jak za starych, dobrych czasów – patrzysz na ich statki z rozkładanymi, solarnymi skrzydłami niczym u ważki i zdajesz sobie sprawę, że nie miałeś pojęcia, iż coś takiego można zyskać w grze.
Potem, kilka godzin później, znajdujesz tę jedną planetę, która powoduje, że Twoja szczęka ląduje na podłodze – stoisz wśród wysokich, czerwonych traw i dziesięciometrowych muchomorów, widzisz, jak słońce zachodzi za wielką, w końcu realistycznie animowaną wodą, a na niebie wśród granatów i fioletów uwydatniają się pierścienie niedalekiego księżyca, i stwierdzasz, że właśnie tutaj chcesz spędzić swoje wirtualne życie. Rozpoczynasz więc budowanie bazy, a dziś, po wielu aktualizacjach, można odpicować naprawdę piękne i niesamowite konstrukcje (ot, chociażby bazy podwodne albo bazy w typie platform wiertniczych, albo po prostu piękny domek, bo stylów i przedmiotów do odblokowania i wykorzystania jest mnóstwo). W trakcie projektowania swojej kuchni stwierdzasz, że adoptujesz któreś z pokrzywdzonych przez wirtualną ewolucję zwierzątek, że będziesz miał rybki, hodował roślinki i ogólnie staniesz się galaktyczną Gretą Thunberg.
Ruszasz stepami swojej świeżo skolonizowanej planety, aby odnaleźć najpiękniejsze okazy, ale podczas marszu odkrywasz, że Twój piękny, rajski glob ma skazę w postaci potężnych burz solarnych. Temperatura gwałtownie wzrasta z 20 do 450 stopni Celsjusza. Nie jesteś w stanie wrócić do swojego statku na czas, widoczność spada do 3 metrów przed Tobą i cudem odnajdujesz schronienie w jaskini. Tam też odkrywasz kolejny ekosystem pełen przedziwnych, świecących w ciemnościach roślin i artefakty obcych. Gdy burza ustaje, wracasz do swojego bazy, ale na drodze wyrasta Ci wielki boss – potężny robal, który z przyjemnością Cię zeżre.
Tak, No Man’s Sky ma dziś wszystko, by rozkochać w sobie tych, którzy uwielbiają eksplorację. Podczas odwiedzin jednej z przypadkowych planet znalazłem na niej osadę, której zostałem burmistrzem. Spędziłem tam kilka dodatkowych godzin, aby ją rozbudować i pomóc jej mieszkańcom wydobyć się z długów. Naprawdę chciałem pobyć w tym kosmosie z godzinę, ale skończyło się tak, że w poprzedni weekend grałem od rana do późnej nocy. Gdy w końcu poszedłem do łóżka, pod powiekami widziałem mieniące się gwiazdy. Ostatni raz pozwoliłem sobie na taką zabawę, gdy byłem z 10 lat młodszy.
Po raz pierwszy wypróbowałem również tryb Ekspedycji, który wzbogaca rozgrywkę w NMS. Choć graczy jest obecnie całe multum, z racji ogromów galaktyki nie spotyka się ich zbyt często (nie licząc wspomnianego huba, który można przyzwać niemal w dowolnej chwili w kosmosie i tam na przykład handlować z innymi czy zapraszać ich do drużyny, aby wspólnie ruszyć na podbój). Ekspedycja więc rozwiązała ten problem – to tryb tymczasowy, aktywny przez określoną liczbę tygodni. Delikatnie fabularyzowany polega na osiąganiu szeregu celów i tzw. kamieni milowych. Cele te znajdują się na określonych planetach, więc niejednokrotnie spotykamy innych graczy, ich statki lub bazy. Progres został również znacznie przyśpieszony i rozgrywka robi się zwyczajnie ciekawsza i bardziej dynamiczna, a sama przygoda zyskuje celowość. Nagrody zdobyte w trakcie trwania Ekspedycji na jej koniec przeniesiemy do głównego zapisu i będziemy mogli kontynuować podróż, ot, chociażby nowym, wspaniałym statkiem. Jeśli boicie się, że ponownie w NMS pokona Was nuda, spróbujcie trybu Ekspedycja.
No Man’s Sky nie jest i nie będzie dla wszystkich
I choć ta przepastna galaktyka z pewnością pomieściłaby nas wszystkich, tak No Man’s Sky nie jest pozycją dla każdego. To nie jest tytuł o paraniu się międzygalaktycznym piractwem czy byciu kurierem, to nie jest gra, która w „realistyczny” sposób próbuje symulować przyszłość i międzygwiezdne podróże (choć oczywiście da się to robić, można szmuglować produkty i być tym złym, można bronić statków, wykonywać generyczne questy lub śledzić fabułę). Latanie kosmicznym statkiem zrealizowano tu bardzo arcade’owo. To nie jest w żadnym wypadku Elite Dangerous ani Star Citizen.
No Man’s Sky pozostaje w stylistyce baśni science fiction i skupia się przede wszystkim na radości z eksploracji pojmowanej w bardzo specyficzny sposób – zamiast niesamowitych przedmiotów i wstrząsających opowieści szukamy raczej niesamowitych widoków. Choć fabułę przez lata poprawiono (i wciąż zresztą coś się tam do niej dokłada), nadal jest ona dość pretekstowa – to w żadnym wypadku nie jest siła napędowa eksploracji, więc jeżeli ktoś chciałby kupić No Man’s Sky, aby grę po prostu przejść… to naprawdę odradzam. Tej gry się nie zalicza, w niej się żyje i spędza setki godzin.
Bo No Man’s Sky to gra-usługa, która jest w pełni za darmo, to pozbawiona wszelkich mikrotransakcji piaskownica, do której stale Hello Games dorzuca nowe zabawki: grabki, łopatki i wiaderka. I jeszcze więcej piasku, w którym możemy kopać swoje tunele i budować coraz piękniejsze zamki, nad którymi wieczorem spektakularnie zajdzie karmazynowe słońce. Możemy potem usiąść na swoim własnoręcznie wybudowanym ganku, patrzeć w horyzont i podziwiać do czasu, aż skończy nam się tlen.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.