4 powody, dla których No Limits niegodne jest miana Need For Speed
Grze Need for Speed: No Limits daleko do ideału. Z jednej strony pierwsza odsłona serii NfS wydana w modelu free-to-play może się pochwalić dynamicznym modelem jazdy i efektowną szatą graficzną, z drugiej dobre pierwsze wrażenie szybko psują liczne ograniczenia. Wiele osób twierdzi, że No Limits nie jest przez to godne miana Need for Speed.
Wydane z końcem września Need for Speed: No Limits to jedna z najgorętszych mobilnych premier tego roku. Nie dziwi więc, że tytuł, a raczej towarzyszące mu kontrowersje, nie przestają budzić emocji. Wielu recenzentów i graczy twierdzi wręcz, że produkcja studia Firemonkeys nie jest godna miana Need for Speed. Postanowiliśmy jeszcze raz rzucić okiem na tę dynamiczną, efektowną, ale i pełną irytujących ograniczeń grę wyścigową, aby naświetlić sytuację i wyjaśnić w czym rzecz.
Czas trwania wyścigów
Jak to możliwe, że gra nosząca tytuł No Limits pełna jest rozmaitych ograniczeń i limitów? Ten absurdalny fakt okazał się w oczach wielu osób gwoździem do trumny najnowszego mobilnego NfS-a. Wyjątkowo złym pomysłem – wynikającym oczywiście z chęci dopasowania gry pod kątem specyfiki grania na smartfonach i tabletach – okazało się skrócenie wyścigów do absolutnego minimum. W efekcie trasy w No Limits mają niewiele do zaoferowania i walka na nich dobiega końca zanim na dobre rozgorzeje (bywa, że osiągamy metę w czasie krótszym niż 30 sekund). Cóż zatem z tego, że model jazdy jest dynamiczny i w swej arcade’owości bardzo dopracowany, a świetnie oddane wrażenie prędkości przydaje zmaganiom sporej dramaturgii, skoro w większości przypadków dano nam zbyt mało czasu, by tego należycie doświadczyć?
Niski poziom trudności
Twórcy nie mają też zbyt wiele do zaoferowania w zakresie poziomu trudności zmagań. Zwyciężanie w Need for Speed: No Limits przychodzi zdecydowanie za łatwo. Trasy, choć prezentują się efektownie, rzadko zaskakują, ograniczając się raczej do długich prostych i niezbyt wymagających zakrętów. Gracz nie musi się przy tym przejmować takimi podstawowymi kwestiami jak hamowanie (gra robi to za nas, o ile w ogóle pojawia się taka konieczność). Wystarczy względnie umiejętne korzystanie z dopalacza, który ładujemy błyskawicznie np. poprzez bajecznie proste driftowanie, i w miarę bezbłędna jazda (co ułatwiają szerokie trasy i niewielki ruch uliczny), aby odnosić zwycięstwo za zwycięstwem. Po części niski poziom trudności jest wynikiem przestawienia gry na model free-to-play, ale nawet później, gdy nużący grind zmusza nas do wydawania prawdziwych pieniędzy, gra na poziomie wyścigowym nie stanowi żadnego wyzwania.
Brak różnic w zachowaniu samochodów i nieistotny tuning
W grze zasiadamy za kierownicą ledwie dwudziestu kilku samochodów. Niestety, niewielka liczba maszyn nie zobligowała twórców do przyłożenia się w zakresie choćby częściowego odwzorowania ich modelu jazdy i możliwości. Skutek tego jest taki, że wszystkimi wozami jeździ się tu identycznie – różnią się one wyłącznie wyglądem, przyspieszeniem i maksymalną prędkością. Oczywiście od gry ze stricte zręcznościowym systemem rozgrywki trudno oczekiwać cudów w tym temacie, ale doświadczenie ze starszymi grami z serii – również tymi mobilnymi – pokazuje, że można pokusić się o lepsze dopracowanie tego elementu. W takiej sytuacji nie dziwi, że również tuning został w No Limits potraktowany po macoszemu. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być na swoim miejscu, ale bardzo szybko okazuje się, że modyfikacje sprowadzają się do jednego – zwiększania mocy silnika. Gdy gracz uświadomi to sobie, błyskawicznie traci motywację do przywiązywania większej wagi do tuningu i ogranicza się do przeskakiwania kolejnych okienek.
Mikropłatności
Ponadto do wad gry, w sposób istotny ograniczających rozgrywkę i możliwości gracza, a w dużej mierze decydujących także o kształcie produkcji, zaliczyć należy mikropłatności. Faktem jest, że przez kilka pierwszych godzin użytkownik w ogóle nie czuje potrzeby korzystania z nich. Zwycięstwa przychodzą bez trudu, kampania postępuje, kolejne maszyny parkują w naszym garażu bez większych opóźnień. Niestety, w okolicach 20. poziomu doświadczenia następuje to, co nieuchronne. Objawia się to przede wszystkim wolniejszymi postępami, wynikającymi z wydłużonego w czasie postępu w zakresie odblokowywania maszyn. Proces ten sprowadza się do kolekcjonowania kart – aby uzyskać dostęp do danego wozu, trzeba zdobyć ich określoną liczbę, co bez kupowania specjalnych pakietów kart za prawdziwą gotówkę może trwać niemiłosiernie długo. Na resztę elementów gry, może poza tuningiem wizualnym, mikropłatności tak dużego wpływu wydają się nie mieć. Wystarczy to jednak, aby skutecznie utrudnić zabawę graczom chcącym bawić się za darmo.
Naszą opinię na temat Need for Speed: No Limits już znacie. Czy po zagraniu w produkcję firmy EA macie podobne przemyślenia? A może Wasze wrażenia są zgoła inne? Dajcie znać w komentarzach.