autor: Maciej Kurowiak
Ninja Blade - recenzja gry
Wojownicy cienia znów w akcji. Sprawdzamy jak twórcy serii Tenchu poradzili sobie z kolejną grą o ninja i czy jest ona warta uwagi miłośników fruwających gwiazdek.
Recenzja powstała na bazie wersji X360.
Gier o ninja jest bez liku, z czego zdecydowana większość nie jest warta przypomnienia. Nie znaczy to wcale, że temat został zamknięty – wojownicy cienia są jak bumerang, z tym że na salony udaje im się dostać nadzwyczaj rzadko. Jeśli odjąć cykl Ninja Gaiden i kilka bijatyk, na próżno szukać wysokiej klasy gry o ninjutsu. Przygody Ryu Hayabusy wyznaczyły nowe standardy w gatunku gier akcji, ale też przeznaczone były dla miłośników technicznej maestrii i perfekcyjnego opanowania licznych kombinacji ciosów. From Software, twórcy serii Otogi i Tenchu, podeszli do tematu z innej strony, opracowując grę o mniejszym ciężarze gatunkowym, skierowaną do graczy mniej odpornych na regularne oglądanie napisu „game over”. Ninja Blade, mimo pewnych podobieństw, nie jest klonem Ninja Gaiden i choć tytuły te to gry akcji, jest też między nimi kilka zasadniczych różnic.
Ken Ogawa, czyli ninja.
Ninja Blade opowiada o losach mistrza ninja, Kena Ogawy, który wraz z oddziałem innych wojowników wyrusza odbić Tokio z łap robali, które zamieniają ludzi w potwory, a miasto w prawdziwe piekło. Aż chciałoby się napisać, że fabuła nie jest tak istotna, bo Ninja Blade jako gra akcji zawiera w końcu inne interesujące aspekty rozrywki. Szkopuł w tym, że From Software stworzyło coś w rodzaju interaktywnego filmu, gdzie sterowanie jest kontekstowe i opiera się na naciskaniu sekwencji przycisków w określonym momencie (innymi słowy – quick time event). Gdy nam się nie powiedzie, film się cofa i zaczynamy ponownie z ujemnymi punktami przy podliczaniu statystyk. Gdy akurat nie oglądamy sekwencji filmowych, to zwyczajnie biegamy naszym bohaterem po niezbyt rozbudowanych poziomach, zabijamy potwory, ale w głównej mierze bijemy się z przeróżnymi bossami.
Etapy są krótkie, ale nad wyraz intensywne, gdyż właściwie za każdym rogiem kryje się pomniejszy boss, którego trzeba wykończyć odpowiednią metodą. To właśnie nagromadzenie rozmaitych potworów wyróżnia Ninja Blade spośród innych gier akcji. Nasz bohater wyposażony jest właściwie we wszystko, co może służyć maksymalnej destrukcji i niewiele różni się pod tym względem od sławnego Ryu Hayabusy z Ninja Gaiden. Mamy więc kilka rodzajów broni: podstawową katanę, wielki dwuręczny miecz oraz do wywijania – ostrza na łańcuchu. Oprócz tego Ken ma w arsenale specjalne moce ninjutsu, może panować nad powietrzem, ogniem i piorunami. Wystarczy ustawić odpowiedni żywioł i nasz bohater rzuca nim jak mag czarem.
Trzeba przyznać, że autorom udała się sztuka sprawnego połączenia filmu (abstrahując od jego treści) w jedną całość i przechodzenie ze scen skryptowanych do właściwej gry jest bardzo płynne, przez co akcja nie zwalnia ani chwilę. Oczywiście tego typu gry albo się lubi, albo nie – niektórzy gracze mogą nie zdzierżyć ciągłego wykonywania komend w rodzaju: „naciśnij A”, „naciśnij X” etc. Częściowo zrekompensuje im to akcja, bo to, co dzieje się na ekranie, burzy wszelkie pojęcie o prawach fizyki, przy czym odbijanie mieczem pocisków rakietowych jest właściwie na porządku dziennym. Praktycznie każde posunięcie naszego bohatera wykonywane jest w sposób absolutnie spektakularny, zabicie jakiegokolwiek bossa zawsze przypieczętowuje niezwykle efektowna scena sieczenia go na kawałki (oczywiście opatrzona wszędobylskimi „naciśnij X”, „naciśnij Y” itd.). To może się podobać. Gorzej ma się sama fabuła, która przypomina najgorsze z najgorszych niskobudżetowych produkcji japońskiej animacji klasy Z. Nie ma w tym cienia przesady i złośliwości. Dialogi są drewniane i patetyczne do obrzydliwości, a historia zwyczajnie nie trzyma się kupy. Na szczęście przez większość czasu obserwujemy wybuchy i nieludzkie wyczyny naszego bohatera, a to ogląda się z największą przyjemnością.
Spektakularni i źli bossowie.
Sterowanie Kenem jest bardzo intuicyjne i fani gier akcji natychmiast załapią tak podstawowe akcje jak bieg po ścianie czy przeskakiwanie z drążka na drążek. Bohater Ninja Blade ma też swoje dodatkowe umiejętności, które znacznie ułatwiają mu życie. Jest to przede wszystkim tzw. wzrok ninja, którego włączenie powoduje naraz spowolnienie czasu, widzenie w ciemnościach i wyszczególnienie specjalnych miejsc w pomieszczeniu. Te specjalne miejsca to na przykład ściana, po której możemy wbiec do góry... i tu dochodzimy do jednej z wad tej gry. Nasz bohater nie jest bowiem w stanie wbiec po każdej ścianie – może to robić jedynie w wybranych miejscach. Nie możemy więc, tak jak w Ninja Gaiden, wbiegać pod sufit i stamtąd pikować w stronę wrogów. Ken niestety tego nie potrafi i od większości ścian niezbyt udanie się odbija.
Ma to też kolosalny wpływ na budowę etapów, przez które z nielicznymi wyjątkami, zawsze prowadzi tylko jedna droga. Nie zachwyca też ilość przedmiotów, które możemy niszczyć – cała interakcja ze środowiskiem ogranicza się do rąbania kontenerów i beczek w celu znalezienia medykamentów i ulepszeń. Na szczęście poziomy są krótkie, a na dodatek przepełnione walką z wspomnianymi już bossami, więc ich ubogość niekoniecznie będzie każdemu doskwierać. Mechanika walki została zresztą opracowana całkiem przyzwoicie, choć niech nikt nie oczekuje tutaj poziomu przywoływanego już wielokrotnie Ninja Gaiden. By zabić bossów i pomniejsze stwory, nie trzeba specjalnie się namęczyć, bo już samo użycie wzroku ninja i spowolnienie akcji daje iście miażdżącą przewagę. Broń możemy rozwijać w zamian za zebrane podczas misji specjalne punkty, a każdy dodatkowy poziom da nam nowe kombinacje ciosów. Na zwykłym poziomie trudności potrzeba ich używania jest jednak znikoma – wystarczą najprostsze combosy, by zgładzić każdego wroga w okamgnieniu. Walka, z nielicznymi wyjątkami, nie zaspokoi specjalistów w łączeniu kombinacji ciosów w niekończące się łańcuchy, ale może sprawić satysfakcję graczom, którzy nie mają ochoty studiować długiej listy ciosów. Od czasu do czasu gra zamienia się w... strzelaninę. Gdy jedziemy więc pojazdem, nie możemy nim sterować, ale obsługujemy działko, z którego strzelamy.
Od strony graficznej gra nie zawodzi, choć nie jest to niestety pierwsza liga gier akcji. Tekstury są przyzwoitej jakości, co widać zwłaszcza w bardzo szczegółowo opracowanym wyglądzie bossów. Największe wrażenie robią oczywiście interaktywne sceny filmowe, gdzie fruwa dosłownie wszystko, a prawo ciążenia wydaje się nie obowiązywać. Zawodzi nieco animacja samej walki i małe zróżnicowanie szeregowych wrogów. Nie jest też zachowana pełna płynność, co szczególnie widać w scenach, gdy ekran rozświetla zbyt duża liczba wybuchów naraz. Nie ma to jednak żadnego wpływu na rozgrywkę i przez większość czasu zwolnienia są praktycznie niezauważalne. Można przyczepić się natomiast do pracy kamery, która w sytuacjach, gdy za plecami naszego bohatera jest ściana, potrafi czasem zaszaleć. Do oprawy dźwiękowej nie mam większych zastrzeżeń, z wyjątkiem nieciekawie opracowanego dubbingu (za to napisy są w języku polskim). Spektakl jest czysto wizualny, a muzyka nie odgrywa w tej grze ogromnej roli, służąc raczej jako tło. Trudno doszukać się tutaj jakiegoś godnego zapamiętania przewodniego motywu.
Mordercza szybkość.
Ninja Blade ma w sobie kilka sprzeczności, które zastanawiają nawet po ukończeniu gry. Z jednej strony niedorzeczna fabuła, a z drugiej fenomenalne sceny akcji. Płytka, mało techniczna walka i zarazem świetne potyczki z bossami. Szybkość, dynamika, wysokie tempo i bardzo płynna narracja mogą się podobać, choć cały czas pozostaje świadomość, że mamy do czynienia z grą, delikatnie mówiąc, niedoskonałą. Przy ewentualnym zakupie trzeba jednak pamiętać, że Ninja Blade to typowy jednostrzałowiec – jeśli więc kogoś nie interesuje nabijanie punktów za Osiągnięcia, to po ukończeniu gry, może nie znaleźć zbyt wielu powodów, by do niej wracać. Całość można zresztą ukończyć w niespełna 9 godzin, więc jest to gra na maksymalnie trzy wieczory. Jeśli jednak ktoś potrzebuje szybkiej gry akcji o ninja i nie ma czasu jej zgłębiać, to Ninja Blade może okazać się całkiem niezłym wyborem.
Maciej „Shinobix” Kurowiak
PLUSY:
- efektowne przerywniki filmowe;
- interesujące pojedynki z bossami.
MINUSY:
- scenariusz bez składu i ładu;
- dialogi na cztery nogi;
- mało rozbudowane, liniowe etapy.