Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 24 maja 2004, 14:16

autor: Jacek Hałas

The I of the Dragon - recenzja gry

Dawno, dawno temu, w baśniowej krainie, gdzie magia nie była niczym niezwykłym, ludzie żyli w pokoju i harmonii od wielu setek lat. Aż pewnego dnia, stało się coś strasznego. Setki krwiożerczych bestii wyległo ze swych plugawych nor i zaatakowało ludzi.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Ostatnio dość często zdarza mi się pisać recenzje gier, które już wcześniej opisywałem przy okazji przygotowywania ich zapowiedzi. To świetna możliwość porównania obietnic producentów z rzeczywistością. W większości przypadków okazuje się, iż końcowy produkt znacznie odbiega od tego, co można było wyczytać z informacji prasowych. W takich momentach człowiek zastanawia się, czy aby na pewno developerzy i spece od marketingu w momencie pisania tych rewelacji byli w pełni świadomi swych słów. Z „I of the Dragon” jest na szczęście inaczej. Pomimo tego, iż jej zapowiedź pisałem dobry rok temu, to cały czas starałem się o niej pamiętać. A trzeba przyznać, że producenci gry wcale mi tego zadania nie ułatwiali. Przez dłuższy czas o „The I Of The Dragon” nic się nie mówiło. Na szczęście okazało się, iż była to tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Mówię, na szczęście, a to dlatego, iż końcowy produkt jest właśnie taki jakim go sobie wymarzyłem. Ujmując to w dużym skrócie, mamy tu do czynienia z dość nietypowym klonem „Diablo”. Nietypowym za sprawą głównego bohatera, którym nie jest kolejny rycerz w lśniącej zbroi, a ogromny smok. Trzeba przyznać, iż zamiana ta jest dość niecodzienna. Pomimo tego, iż sterowanie ogromnym stworem może początkowo sprawiać trochę problemów, to bardzo szybko można się do tego przyzwyczaić. Gra zaczyna wtedy przypominać standardowego zręcznościowego rolpleja. Zacznijmy jednak od początku, a konkretnie opisu fabuły.

Akcję „The I Of The Dragon” osadzono, a jakżeby inaczej, w świecie fantasy. Zwie się on Nimoa. Kraina, którą przyjdzie nam zwiedzać, ma bogatą przeszłość. W tak zwanych dawnych czasach była ona zamieszkiwana przez smoki. Pradawne mity opowiadają o wojnie z demonem Skarborrem. Wspólny wysiłek ludzi oraz dowodzonych przez Ungh-Agora smoków wystarczył, aby na jakiś czas go pokonać. Skarborr przegrał, ale nie został zgładzony. Ludzie bardzo szybko o tym wszystkim zapomnieli, smoki natomiast stopniowo zaczęły opuszczać krainę. Ungh-Agor pozostawił ludzi z przepowiednią powrotu Skarborra oraz prezentem w postaci smoczego jaja. Umieścił je w magicznej świątyni. Nowy smok będący jednocześnie potomkiem Ungh-Agora miał kiedyś się zbudzić i ponownie poprowadzić ludy zamieszkujące Nimoę do zwycięstwa. Właściwa gra rozpoczyna się w tym właśnie momencie. Oznaczać to może tylko jedno - Skarborr powraca. Do tego jednak daleka droga; smok, którego losami przyjdzie nam pokierować, jest jeszcze młody i niedoświadczony... Warto zaznaczyć, iż fabuła nie odgrywa w trakcie właściwej gry zbyt dużej roli. Generalnie wszystko sprowadza się do rozwijania młodego smoka, tak aby w przyszłości mógł stawić czoła demonowi. Nie jest to krótka droga, dzięki czemu przejście gry wymaga poświęcenia jej co najmniej kilkunastu godzin wolnego czasu.

Jeszcze przed rozpoczęciem właściwej zabawy gracz musi się zdecydować na jednego z trzech smoków. W zamierzeniach przebieg rozgrywki miał się zauważalnie różnić w zależności od rodzaju wybranego smoka. Trzeba przyznać, że autorzy całkiem nieźle wywiązali się z tej obietnicy. Podstawowym czynnikiem, który rozróżnia smoki jest rodzaj wypuszczanych przez nie pocisków. Oprócz tradycyjnej bestii ziejącej ogniem, mamy tu smoka lodowego oraz plującego kwasem. Gracz powinien wybrać tego, który najbardziej odpowiada jego stylowi walki. Smok ogniowy to odpowiednik rolplejowego wojownika, lodowy jest świetny w magii, a plujący kwasem to wyśmienity snajper.

Oczywiście nie jest tak, iż po wybraniu jednej z trzech bestii trzeba się kurczowo trzymać odgórnej „profesji”. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby rozwijać go w zupełnie innym kierunku. Jako że mamy tu do czynienia z klonem „Diablo”, statystyki ograniczono do minimum. Podstawowe wartości, którymi opisano wszystkie smoki, to liczba punktów życia, szybkość regeneracji, prędkość w locie, siła i możliwości wypuszczania pocisków oraz przyrost many. Większość z nich jest raczej zrozumiała. Z racji tego, iż nie można leczyć się w tradycyjny sposób (zbierając apteczki czy korzystając z fiolek leczniczych), istotną rolę odgrywa regeneracja. W przeciwieństwie do gier diablopodobnych, walki są tu znacznie bardziej stonowane. Gracz musi rozsądnie wybierać cele, w miarę możliwości unikać wrogich pocisków i nie wdawać się w większe walki. Istotny wpływ na zachowanie smoka na polu walki mają również stamina oraz głód. Sterowana bestia musi się co jakiś czas odżywiać. Na szczęście w praktyce nie sprawia to żadnych problemów. Pożerać można zarówno mniejsze żyjątka (w tym ludzi!), jak i ciała pokonanych wrogów. Nie trzeba natomiast robić tego zbyt często. Warto również dodać, iż sam proces pożerania jest niezwykle widowiskowy. Osobom o słabszych żołądkach nie radziłbym wykonywać wtedy zbyt dużych zbliżeń :-) Awansowanie na wyższe poziomy odbywa się standardowo, tj. po dotarciu do określonego pułapu punktów doświadczenia smok automatycznie wskakuje na kolejny level. Otrzymuje wtedy też cenne punkty. Może je przeznaczyć na wzmocnienie wybranych parametrów lub zakupienie czaru. One same odgrywają niebanalną rolę w trakcie rozgrywki. Ilość dostępnych czarów budzi podziw. Każdy z trzech smoków ma ich do dyspozycji grubo ponad dwadzieścia. Podobnie jak w „Diablo”, te bardziej zaawansowane można nabywać dopiero po dotarciu na określony poziom doświadczenia. A trzeba przyznać, iż na niektóre z nich warto czekać. Dostępne czary są jednymi z ciekawszych z jakimi ostatnio miałem do czynienia. Autorzy „The I Of The Dragon” mieli o tyle ułatwioną sprawę, iż nie musieli zbytnio wysilać się modyfikując te czary, które świetnie znamy już z innych gier role-playing. Z racji tego, iż sterowana postać to potężny, kilkutonowy smok, wystarczyło je odpowiednio wzmocnić. Czary w ogromnej większości przypadków są dostosowane do profesji smoka - smok nekromanta lubi przyzywać potwory (zombiaki, robale, itp.), rzucać klątwy czy wręcz zatruwać swych przeciwników. Jego lodowy odpowiednik z wrodzoną gracją zamraża swych oponentów i osłabia ich odporność, a tradycyjna ogniowa bestia sieje spustoszenie pociskami o dużej sile rażenia. To oczywiście tylko przykłady, każdy ze smoków ma do wyboru wiele typów czarów. Równie dobrze mogą to być pociski raniące przeciwników czy wybrane budynki, jak i zaklęcia mające na celu wzmocnienie smoka lub jego natychmiastowe wyleczenie. Zdobywane lub kupowane czary wkłada się w specjalne sloty. Początkowo jest ich niewiele (zaledwie dwa), ale z czasem ich ilość zaczyna wzrastać. Czary można odpalać na dwa sposoby - klikając na specjalną ikonę lub wciskając odpowiedni skrót. Po użyciu należy odczekać aż zaklęcie ponownie się naładuje, czas potrzebny do przygotowania czaru jest oczywiście uzależniony od jego mocy. Te silniejsze ładują się znacznie wolniej. Korzystając z okazji warto również wspomnieć o kryształach, które zbiera się ze zniszczonych legowisk wrogów. W grze pojawiają się trzy typy kryształów: czerwone, zielone i niebieskie. Po uzbieraniu pięciu o tym samym kolorze, gracz nagradzany jest bonusem. W zależności od koloru zebranych kryształów mogą to być na przykład punkty zdrowia czy dodatkowy slot na czary.

O ile co do samego rozwoju smoka nie można mieć żadnych zastrzeżeń, to spore rozczarowanie przynoszą questy. Być może niektórym z Was ciężko będzie w to uwierzyć, ale sprawę rozwiązano jeszcze prościej niż w obu częściach „Diablo”. Brak tu questów nieliniowych, kolejne zadanie dostaje się dopiero po zaliczeniu tego aktualnego. Questy są bardzo proste i przeważnie wymagają od gracza, aby zdobył on jakiś ważny przedmiot, zniszczył wszystkie legowiska wrogów znajdujące się na planszy czy odparł atak wrogiej armii. Zdarzają się co prawda nieco ciekawsze zadania, ale są to wyjątkowe sytuacje. W ogromnej większości przypadków wszystko sprowadza się do eksterminacji napotykanych przeciwników. Tyle chociaż dobrze, że same questy są wyjątkowo dokładnie opisane, tak że nigdy nie ma problemów z ich zrozumieniem. Cały świat gry został podzielony na kilkanaście sektorów, przy czym, podobnie jak w przypadku czarów, kolejne są odblokowywane w miarę postępów gracza. Do wyboru są dwie mapy: aktualnej okolicy (rysowana w czasie rzeczywistym) oraz ogólna, którą wykorzystuje się do przeskoków między sektorami i badania ilości jednostek oraz legowisk przeciwników. Mapy są bardzo czytelne, nie ma żadnych problemów z odczytaniem wyświetlanych na nich informacji. W szczególności mam tu na myśli minimapę, na której dokładnie zaznaczono legowiska, sojusznicze miasta czy miejsca ważne do zaliczania questów. Przy okazji warto również powiedzieć kilka słów o możliwości manipulowania upływem czasu. Gracz może zwalniać grę, czy wręcz ją zatrzymać, aby na spokojnie zaplanować dalsze działania. Rewelacyjnie rozwiązano też kwestię poziomu trudności. Gracz w każdej chwili może nim manipulować. Do wyboru ma dziesięć ustawień, przy czym już od piątki zaczyna się ostra walka o przeżycie.

Kolejna mocna strona „The I Of The Dragon”, to kwestia sterowania smokiem. Do wyboru mamy klawiaturę oraz myszkę. Oba te ustawienia sprawdzają się wyśmienicie. W przypadku wybrania klawiatury, smokiem steruje się przy użyciu kursorów, a strzela spacją. Odrobiny treningu wymaga natomiast obsługa przy użyciu myszy, aczkolwiek bardzo szybko można się do niej przekonać. Lewy przycisk myszy to ruch, a prawy strzał. Nic więcej! Warto natomiast dodać, iż tempo gry jest znacznie mniejsze niż w przypadku wielu innych klonów „Diablo”. W „The I Of The Dragon” nie morduje się przeciwników hurtowo, lecz detalicznie :-) W dalszej części gry dochodzą co prawda czary o działaniu obszarowym, które potrafią załatwić kilku przeciwników jednocześnie, ale nie zmienia to faktu, iż wrogów zabija się tu raczej pojedynczo. Osobna kwestia, to wspomniane wcześniej legowiska wrogów. Jak sama nazwa wskazuje, co jakiś czas „wykluwają się” z nich nowe potwory. Zniszczenie legowiska nie tylko pozwala zatrzymać ten proces, ale i bardzo często owocuje zdobyciem kryształu. Niestety, zniszczone legowiska bardzo szybko się odradzają. Często okazuje się więc, iż ciężka praca poszła na marne, a jedynym pocieszeniem są zdobyte punkty doświadczenia. Można jednak temu zaradzić, budując w wybranych miejscach planszy miasta. Aby tego dokonać, trzeba dysponować specjalnym typem energii. Wybudowanie miasta zatrzymuje przypływ nowych legowisk. Miasta można naprawiać oraz rozbudowywać. Niestety, sam proces postawienia miasta jest wyjątkowo ograniczony. Bardzo często jest on związany z zaliczeniem danego zadania. Co więcej, miasta można stawiać tylko w wyznaczonych do tego celu miejscach.

Jako ciekawostkę warto też dodać, iż gracz nie jest ograniczony wyłącznie do postaci smoka. Zdarzają się etapy, w których wciela się w kogoś zupełnie innego, jak chociażby paladyna dosiadającego dwunogiego rumaka. Szkoda tylko, że poziomów tych jest niewiele, a one same są znacznie trudniejsze od standardowych. Przeważnie zadania te są ciekawe, bardzo często bowiem opłaca się omijać silniejszych wrogów niż wdawać z nimi w bezpośrednie starcia.

Pisząc zapowiedź „The I Of The Dragon” zastanawiałem się czy autorzy gry podołają wyzwaniu i zdołają stworzyć oryginalne postaci przeciwników. Z radością stwierdzam, iż cel został osiągnięty. Nie jest oczywiście tak, iż strzela się do samych pokrak, ale kilka oryginalnie wyglądających jednostek udało się stworzyć. O ile jeszcze zombiaki czy wrodzy magowie prezentują się dość standardowo, to niektóre mutacje (jak chociażby coś co przypomina dużego orangutana) wypadły całkiem nieźle. Z racji tego, iż wrogów atakujemy z powietrza, niemal każda z jednostek potrafi się przed tymi atakami bronić. W ogromnej większości przypadków musimy więc unikać różnorakich pocisków, czy to tradycyjnych czy magicznych. W dalszej części gry trzeba już naprawdę uważać, gdyż 2-3 kontakty z takim czarem i koniec gry. Sporym ułatwieniem jest natomiast automatyczne namierzanie kolejnych przeciwników. Początkowo trochę mnie ono denerwowało, ale bardzo szybko doceniłem jego zalety. Namierzanie przeciwników ruchliwych, szczególnie w przypadku sterowania smokiem cechującym się ulepszonymi parametrami lotu, byłoby zapewne mordęgą. Co jakiś czas pojawiają się również bossowie, przy czym oni prezentują się już dość standardowo. Przeważnie mamy do czynienia z tradycyjnymi gigantami, którym zwykłe jednostki dorastają co najwyżej do kolan. Szkoda, iż eliminuje się ich tradycyjnymi metodami. Nie trzeba szukać żadnych pięt achillesowych, potworki mają określony limit zdrowia, którego trzeba się pozbyć.

Oprawa wizualna recenzowanej gry przypadła mi do gustu. Muszę przyznać, iż miałem pewne obawy co do tego, że może być przeterminowana. Beta demo „The I Of The Dragon” ukazało się przecież dobrych kilkanaście miesięcy temu, a pełna wersja na pierwszy rzut oka niewiele się od niego różni. Z czasem zaczyna się jednak dostrzegać liczne usprawnienia. Przede wszystkim mam tu na myśli przepięknie zrealizowane efekty czarów. Widok spadającego z nieba głazu, który równa z ziemią ogromną budowlę, jest niewątpliwie przyjemny dla oka. Być może się mylę, ale najmniej zmian przeszedł sam smok. Nie oznacza to oczywiście, iż wygląda przez to źle. Jest świetnie animowany. Moją uwagę zwróciły końcówki jego skrzydeł, które są przezroczyste. Niby drobny szczegół, a cieszy. Wspomniani już przeciwnicy wypadli niewiele gorzej. Faktycznie, momentami brakuje im detali, ale mniej uważny gracz nawet tego nie zauważy. Przeważnie ostrzał prowadzi się z wyższego pułapu, co skutecznie tuszuje takie uchybienia. Na pochwałę zasługuje natomiast cykl dobowy. Czas płynie stosunkowo szybko, aczkolwiek same przejścia między dniem a nocą są płynne. Obserwowanie wschodów i zachodów tutejszego Słońca, to czysta przyjemność. Mapki są całkiem spore, przynajmniej znaczna ich większość. W połączeniu ze stosunkowo dużą ilością lęgowisk do wytępienia, ich „zaliczanie” wymaga poświęcenia sporej ilości wolnego czasu. Gra, jak na klon „Diablo” oczywiście, jest stosunkowo długa i to nawet przy założeniu, że będzie się ją chciało skończyć tylko jednym z dostępnych smoków. Warto oczywiście spróbować wszystkie bestie, ot, choćby dla poznania ich czarów. Oprawa dźwiękowa nie wywołuje już takich zachwytów. Dialogi mówione, o ile w ogóle się pojawiają, są niezwykle drętwe. Grę ratują nienajgorsze odgłosy bitew. Silnik graficzny jest całkiem wydajny. Zdarzają się co prawda momenty, w których potrafi się on solidnie zakrztusić (płynność animacji spada wtedy do kilku klatek), ale w ogromnej większości przypadków engine stara się utrzymywać solidny framerate (nawet przy maksymalnych detalach).

„The I Of The Dragon” to jeden z najbardziej oryginalnych, a zarazem grywalnych, klonów „Diablo” z jakim ostatnio miałem do czynienia. To zarazem najciekawsza gra ze smokiem w roli głównej od czasu pierwszego „Drakana”. Miłośnicy tych ogromnych bestii będą w siódmym niebie. Jeśli szukasz prostego cRPG-a w niecodziennych szatach, to lepiej nie mogłeś trafić. „The I Of The Dragon” zapewni Ci kilkadziesiąt godzin świetnej zabawy. Ostrzegam jednak, iż miłośnicy rozbudowanych wątków fabularnych nie znajdą tu dla siebie nic ciekawego. Ta gra ma bawić, a nie dawać do myślenia.

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...