autor: Marek Grochowski
PGA 2008 okiem Vercettiego
Dwa dni zwiedzania stoisk, szukania odpowiednio mocnych wrażeń i zastanawiania się, gdzie tak naprawdę uleciała atmosfera growego święta – to w skrócie główne aktywności, na jakich upłynęło nam tegoroczne PGA.
Najważniejszy w polskiej branży gier weekend już za nami. Targi Poznań Game Arena 2008 dobiegły końca, a wraz z nimi – nasza wyprawa do stolicy Wielkopolski. Dwa dni zwiedzania stoisk, szukania odpowiednio mocnych wrażeń i zastanawiania się, gdzie tak naprawdę uleciała atmosfera growego święta – to w skrócie główne aktywności, na jakich upłynęło nam tegoroczne PGA.
Zapowiadało się atrakcyjnie – od umiejscowienia imprezy w nowej, większej hali i zebrania w całość osobnych niegdyś elementów (aren Digital, Fantasy i Freestyle/Extreme) aż po możliwość wygrania nowiutkiego auta. Różnorodność i przepych miały sprawić, że dla wielu gości Poznań stanie się w przyszłości mekką, do której będą chcieli przybywać każdej jesieni, by dzielić się z innymi wirtualną pasją. Takiego przekonania można było przynajmniej nabrać po zakrojonej na szeroką skalę kampanii promocyjnej, w którą organizatorzy PGA włożyli więcej czasu i wysiłku niż kiedykolwiek.

Jak bardzo długa droga dzieli jednak ambitne plany od rzeczywistości, pokazał wyraźnie sobotni poranek. Gdy przybyliśmy na targi, okazało się, że gier za wiele tu nie ma, a te, które są, giną pośród stoisk ze sprzętem i rzeczami na siłę podciągniętymi pod hasło „game arena”. To swego rodzaju paradoks, kiedy ludzie pojawiający się na targach z myślą o położeniu łapek na rynkowych nowościach dostają w zamian rozrywkę swobodnie wpisującą się w klimat hermetycznych konwentów dla miłośników fantasy lub/i piłkarzyków. Bo co z tego, że w piłkarzyki grali czołowi zawodnicy świata, a na końcu hali odbywały się paintballowe zmagania najlepszych w kraju drużyn, skoro przytłaczająca większość zwiedzających wyobrażała sobie imprezę jako możliwość zagrania w hity na konsole i PC. Resztę rzeczy można było obejrzeć równie dobrze w innych okolicznościach, a dla zwyczajnych, niezaangażowanych w niszowe atrakcje osób jedynie kilkaset metrów hali okupowanych przez Microsoft i Electronic Arts było sporym rozczarowaniem. Niedosyt pozostawiła również niewielka liczba stanowisk z produkcjami pokroju Guitar Hero, które – bądź co bądź – świetnie nadają się do rozkręcania imprez, także masowych. Na targach takim grom łatwiej było się przyjrzeć niż samodzielnie je przetestować.