Nie tylko Skyrim - mniej znane gry z serii The Elder Scrolls
Seria The Elder Scrolls jest kojarzona przede wszystkim z sandboksowymi grami cRPG, jednak w ciągu 20-letniej historii cyklu jego twórcom, firmie Bethesda, zdarzały się też kroki w bok i romanse z innymi gatunkami.
Kiedy myślimy „The Elder Scrolls”, zazwyczaj od razu nasuwa się nam gatunkowe skojarzenie, „cRPG” na pecety i stacjonarne konsole. I nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że 20-letnia historia wspomnianego cyklu to przede wszystkim pięć świetnych gier o podtytułach Arena, Bug... Daggerfall, Morrowind, Oblivion i Skyrim, jak również ewentualnie nieco mniej udane MMORPG ochrzczone jako The Elder Scrolls Online, wydane w bieżącym roku. Warto jednak wiedzieć, że w ciągu tych długich dziejów omawianej serii ekipa Bethesda Softworks stworzyła również kilka innych gier osadzonych w świecie Tamriel. O tym właśnie niemal zapomnianym dorobku Bethesdy piszemy w niniejszym artykule.
An Elder Scrolls Legend: Battlespire
An Elder Scrolls Legend: Battlespire
- Gatunek: RPG akcji z widokiem FPP;
- Platformy sprzętowe: PC (MS-DOS);
- Rok wydania: 1997.
Pierwotnie pozycja ta miała nazywać się Dungeon of Daggerfall: Battlespire – tytuł ten nieprzypadkowo nasuwa skojarzenia z drugą odsłoną serii The Elder Scrolls, bo i wstępnie z gry planowano zrobić dodatek do Daggerfalla. Bethesda chciała wyciągnąć na pierwszy plan to, co było jej zdaniem najlepsze we wspomnianym cRPG, czyli łażenie po lochach. Twórcy stopniowo odchodzili od „rolplejowych” elementów pierwowzoru, aż w końcu postanowiono stworzyć całkowicie odrębną grę. Tak powstał An Elder Scrolls Legend: Battlespire, wydany w 1997 roku wyłącznie na komputery pracujące pod systemem MS-DOS.
Akcja gry toczyła się w tytułowej Battlespire – zawieszonej w alternatywnym wymiarze znanym jako Otchłań cytadeli, służącej Cesarstwu Tamriel za szkołę dla magów bitewnych. Kształcenie w akademii skończyło się, gdy padła ona pod naporem demonicznych wojsk prowadzonych przez daedrycznego Księcia Zniszczenia, Mehrunesa Dagona. Gracz wcielał się w młodego adepta sztuk magicznych, który miał nieszczęście zostać wysłanym do Battlespire na swój ostateczny egzamin akurat w dniu upadku cytadeli. Odkrywszy, że w szkole doszło do rzezi, bohater ruszał w podróż przez Otchłań – podzieloną na siedem liniowych poziomów – by znaleźć drogę powrotu do Tamriel, a przy okazji dać nauczkę złej Deadrze za zadzieranie z cesarzem [z marnym, jak się okazało, skutkiem, skoro jakiś czas potem w The Elder Scrolls IV: Oblivion Mehrunes Dagon urządził sobie kolejny najazd, i to tym razem na samą Prowincję Cesarską].
Rodowód Battlespire widać było już na samym początku zabawy, w momencie tworzenia postaci. Gra oferowała sześć ras do wyboru i szereg klas, razem z możliwością wygenerowania własnej profesji. System rozwoju bohatera zawierał osiem atrybutów znanych z głównych odsłon serii, umiejętności rozwijające się w toku ich używania, a nawet takie wynalazki jak system mocnych i słabych stron postaci (element nieobecny w „normalnych” TES-ach). Problem z tym bogactwem mechaniki był jednak taki, że świat Battlespire – złożony w zasadzie z samych lochów – nie dawał za bardzo okazji do tego, by ją docenić. Dla przykładu, po co komu perswazja, skoro przez całą grę spotyka się raptem parę postaci, z którymi można pogawędzić? Mało tego, mimo wprowadzenia niszczącego się ekwipunku, przez całą przygodę nie dało się uświadczyć ani jednego kowala (bo i skąd miałby wziąć się w Otchłani...), zatem wyrzucaliśmy zużyte przedmioty i zastępowaliśmy je świeżymi „znajdźkami”.
Co ciekawe, omawiana gra jako pierwsza w serii (i w zasadzie ostatnia na pececie, dopóki nie wyszło The Elder Scrolls Online) oferowała tryb multiplayer. Mogliśmy zarówno toczyć drużynowe boje z innymi graczami na arenach, jak i oddawać się rozgrywce w formie, która ostatnimi czasy święci triumfy na nowo – czyli przechodzić kampanię w kooperacji.
Skoro mamy więc do czynienia z reprezentantem tak rzadko spotykanego gatunku, jakim są pierwszoosobowe gry akcji podlane sosem cRPG, dlaczego Battlespire nie jest wymieniany dziś jednym tchem razem z pozycjami takimi, jak Hexen, Heretic czy Dark Messiah of Might & Magic? Z tego prostego powodu, że dzieło Bethesdy nie miało czym zapisać się w historii elektronicznej rozrywki. Ot, popłuczyny po Daggerfallu, łączące zbyt rozbudowaną mechanikę rozwoju postaci jak na tak małą ilość elementów cRPG-owych ze zbyt ubogim i nieciekawym systemem walki w stosunku do dużego natężenia akcji. An Elder Scrolls Legend było nudne i frustrujące, a w dodatku zarzynało komputery wymaganiami sprzętowymi, oferując w zamian technologię pełną bugów i gliczów. Ba, już sama instalacja tego dziełka potrafiła podnieść ciśnienie. I choć Battlespire wcale nie był gniotem (GameRankings podaje średnią ocen na poziomie 63%), gra ta najwyraźniej zatarła się w pamięci nawet jej twórcom, skoro na oficjalnej stronie cyklu The Elder Scrolls można znaleźć błędy w opisie jej fabuły. Na sam koniec warto jeszcze napomknąć, że gdyby nie Battlespire, prawdopodobnie szybciej doszłoby do premiery Morrowinda – na pewnym etapie produkcji personel dłubiący przy trzeciej odsłonie omawianej serii został bowiem oddelegowany do pomocy właśnie przy An Elder Scrolls Legend.