autor: Marcin Serkies
Diablo III. Najbardziej oczekiwane gry 2011 roku - od A do G
Spis treści
Diablo III
Blizzard to taka firma, która nie spieszy się z wydawaniem kolejnych gier. Robi swoje, uchyla lekko rąbka tajemnicy i mówi, że gra będzie, kiedy będzie. Na kontynuację starego, ale jarego Diablo II (które do dziś ma wierną rzeszę fanów) przyjdzie nam poczekać – przy dobrych wiatrach – do końca 2011 roku. Czekać na pewno warto. Amerykańska firma – o ile mnie pamięć nie myli – nie wydała jeszcze gry słabej, gry, która nie stałaby się hitem, a nowe, lepsze, ładniejsze Diablo oparte na nowym, lepszym i fajniejszym battlenecie, jest doskonałym materiałem na przebój. Akcja trzeciej części będzie toczyć się dwadzieścia lat po wydarzeniach opowiedzianych w „dwójce”. Wtedy grupa nieznanych bohaterów ocaliła świat, legiony zła pozbawione przywództwa oszalały i znów biednym bohaterom przychodzi zrobić porządek ze złem.
Barbarzyńca nie stracił formy, dalej, jak wrzaśnie, to rozpadają się mosty.
Nawiązań do poprzednich części z pewnością nie zabraknie. Pojawi się Deckard Cain, pojawi się też Tristram, ale oprócz znanego czeka nas też nieznane. I – jak to w przypadku Blizzarda bywa – możemy sobie co najwyżej pospekulować. Aby, tak jak do tej pory w Diablo 3, dało się grać raz, drugi, setny i jeszcze kolejne, autorzy postawili na losowość poziomów, a obok tych generowanych przez komputer pojawią się poziomy statyczne, co może być całkiem dobrym pomysłem. Zaś oprócz głównej historii, takiej samej dla wszystkich klas, znajdą się tu również zadania charakterystyczne dla profesji wybranego bohatera. Jeśli już o tym mowa – do tej pory potwierdzono pięć klas, kolejne pojawią się zapewne w dodatkach, których – jeśli wierzyć przeciekom – ma być dwa. O szczegółach rozgrywki – tych znanych i tych wynikających ze spekulacji – pisaliśmy już sporo, zapraszamy do lektury i do wspólnego czekania.
Czekamy na Diablo III, bo:
- dostaniemy nowego króla hack’n’slashy na kolejne dziesięć lat;
- chcemy w końcu wiedzieć, czy powstanie również wersja konsolowa;
- nie będziemy musieli dłużej czekać.
Nastroje w redakcji: Łosiu, Verminus i U.V. Impaler - nie mogą się doczekać. Gambrinus – nie interesuje mnie wcale.
Dragon Age II
Kolejna gra umieszczona w tych samych okolicznościach przyrody co Dragon Age: Origins pozwoli nam wcielić się w postać niejakiego (lub niejakiej) Hawke, wygnańca, który wraz z nami przejdzie trudną drogę od znanego lokalnie chojraka do prawdziwego bohatera. Jego rasa będzie narzucona z góry, natomiast gracz podejmie decyzję co do płci i profesji. Cała historia – która rzecz jasna odmieni losy świata – rozegra się na przestrzeni dziesięciu lat. Co ważne, gracze, którzy ukończyli Dragon Age i dodatek, będą mogli zaimportować swoje stany gry, przez co podjęte wcześniej decyzje będą miały wpływ na historię w „dwójce”.
Tan kijaszek jakby znany z poprzedniej części, ale zapewniamy, wiele rzeczy zobaczycie po raz pierwszy.
Obok głównego bohatera pojawi się oczywiście sporo postaci pobocznych. Niektóre – jak Flemeth – już znane, a inne – jak np. krasnolud Varric, będący narratorem opowieści – całkiem nowe. Akcja gry potoczy się na terenach Free Marches, które były wspominane we wcześniejszej części, ale nie mieliśmy okazji ich zobaczyć. Jednym z ważniejszych miejsc będzie spore miasto Kirkwall, podzielone na kilka obszarów. Nie cały Dragon Age II będzie złożony z nowości, wiele elementów „jedynki” jedynie poprawiono, zmieniono albo poszerzono. Nie zabraknie oczywiście walki, flirtowania i dialogów, te ostatnie zostaną tym razem oparte na systemie koła znanego z Mass Effect 2. Podsumowując bardzo krótko, zapowiada się solidna kontynuacja, pozycja obowiązkowa dla każdego fana bardziej klasycznych cRPG.
Czekamy na Dragon Age II, bo:
- ciekawi jesteśmy, czy dorówna świetnej „jedynce”;
- pojawią się nowe tereny, nowi przeciwnicy i nowi bohaterowie;
- nie możemy doczekać się, by znów zmienić losy świata.
Nastroje w redakcji: jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów Łosia, Verminus czeka, ale już nie tak mocno, jak na „jedynkę”.
Duke Nukem Forever
O powstawaniu tej gry można by napisać całkiem solidną książkę. Przez czternaście lat w branży gier komputerowych zmieniło się praktycznie wszystko, jedną z rzeczy niezmiennych pozostał status Duke Nukem Forever – „w produkcji”. Tytuł otrzymał w tym czasie nowego dewelopera, przeszedł dwie renowacje silnika, przetrwał trzech wydawców, znalazł się w sądzie, przeczekał dwa pokolenia graczy i podobno już lada chwila – na początku 2011 roku – ma ukazać się na PC i konsolach nowej generacji. Obawy graczy, że produkt ten nie spełni pokładanych w nim nadziei, są całkiem słuszne. Wyobraźmy sobie czekanie w restauracji na jakieś wyśmienite danie. Czekając kilka godzin, mamy na nie coraz mniejszą ochotę, podjadamy przy tym coś innego, żeby nie paść z głodu. A jak już w końcu kelner przyniesie to wspaniałe coś, możemy zupełnie stracić na to apetyt.
Gra się tworzy, a Duke spokojnie czeka i tylko zmienia cygara.
Mimo to autorzy gry cały czas idą w zaparte, że dadzą radę, że gra spełni oczekiwania i że stanie się takim samym hitem jak poprzedni Duke. Na to, że okaże się świetnym tytułem liczą zapewne nie tylko gracze. Jedna osoba – George Broussard – włożyła w jego produkcję ponad 20 milionów dolarów. Ile kosztowała całość? Głowa boli od myślenia o takich pieniądzach. Po tym, co do tej pory pokazano światu, można z pewnością spodziewać się gry porządnej, dobrze wyglądającej, zawierającej sporą dawkę humoru niekoniecznie dla dzieci, oferującej solidne gnaty i hordy przeciwników do unicestwienia. Trzymamy kciuki da Duke’a, w końcu nie jest mięczakiem i nie z takich opresji wychodził cało.
Czekamy na Duke Nukem Forever, bo:
- może w końcu dowiemy się, dlaczego Duke Nukem Forever;
- jeśli gra spełni nasze oczekiwania, to będzie po prostu boska;
- czysta ciekawość, jak może wyglądać produkcja tworzona tak długo.
Nastroje w redakcji: Totalny entuzjazm – zero, Verminus i Łosiu zagrają, U.V. Impaler też, jak się przestanie obrażać.