Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

League of Legends Publicystyka

Publicystyka 17 października 2012, 16:00

autor: Kamil Ostrowski

Podsumowanie. League of Legends od kuchni - oto przyszłość e-sportu

Spis treści

Podsumowanie

Wielki finał drugiego sezonu League of Legends – widowisko na sto fajerek

W sobotę autokary Riot Games zawiozły nas pod Galen Center, wielką halę widowiskową, na terenie której, jeżeli wierzyć zapowiedziom, miało odbyć się jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń w historii e-sportu. Tysiące osób stały w kolejce, a z tłumu od czasu do czasu wyrywały się okrzyki podniecenia, kiedy fani dostrzegli jakiegoś znanego zawodnika.

Ocelot, kapitan drużyny SK Gaming, wzbudzał spore zainteresowanie. Pozował do zdjęć z fanami, rozdawał autografy, ściskał ręce. Bardzo medialny facet, urodzona gwiazda.

Po wejściu na teren hali czekała odwiedzających niemała atrakcja. Trzy figury postaci, które możemy zobaczyć w grze League of Legends: Katarina, Ryze i Tryndamere. Poprzedniego dnia jeden z pracowników Riot Games zdradził, że nad każdą z nich pracował przez miesiąc zespół dwudziestu osób.

Nie widać tego na zdjęciu, ale kula mocy Ryzego, niczym naładowana energią, mieniła się różnymi kolorami.

Po wejściu na trybuny ciężko było oprzeć się wrażeniu, że to nie mogą być zawody e-sportowe. Dziesięć tysięcy osób zgromadziło się, żeby oglądać jeden tylko mecz w grę komputerową. Jeżeli wątpicie w przyszłość wirtualnych zmagań, to po wizycie w Galen Center z pewnością zmienilibyście zdanie. Skala wydarzenia była bezprecedensowa. Stojący obok mnie bywalec wielu e-sportowych imprez stwierdził: „Nie zdawałem sobie sprawy, jak daleko w tyle jest Blizzard ze swoimi turniejami, dopóki nie zobaczyłem tego”. Finał World Championship Series, mistrzostw organizowanych przez twórców Starcrafta II, już wkrótce. Nie jestem jednak przekonany, czy Blizzard jest równie zaangażowany jak Riot Games.

Ciar, które miałem w momencie uwiecznionym na zdjęciu, nie da się opisać.

Imprezę otworzyła orkiestra symfoniczna, grająca muzykę z League of Legends. Później na scenie pojawił się znany z prowadzenia i komentowania turniejów Starcrafta II Marcus „djWHEAT” Graham i Rachel Quiruco. Niesamowicie medialny facet i umiarkowanie medialna kobieta. Wiem, że Rachel ma dużo fanów i fanek, ale nie należę do ich grona. Wygląda na miłą, ale sprawia wrażenie, jakby nie do końca wiedziała, o czym mówi.

O ten puchar walczyli Taipei Assassins i Azubu Frost. Wygląda na ciężki i podobno taki właśnie jest.

Riot Games udało się tym razem uniknąć problemów technicznych. Impreza przebiegła bez zakłóceń, zarówno na miejscu, jak i w sieci.

Finał drugiego sezonu League of Legends to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka spotkała e-sport od wielu lat. Wirtualne rozgrywki cieszą się już niemałym zainteresowaniem, brakowało jednakże dobitnego dowodu ich popularności. Oto on. Nie za kilka lat, nie w wyobraźni fanatyków. Teraz, namacalny i spektakularny. Dziesięć tysięcy osób, które wydały kilkadziesiąt dolarów na bilety, setki tysięcy oglądających mecz na żywo w sieci, prawdopodobnie kolejne setki tysięcy, które obejrzały zawody po fakcie dzięki VOD.

Riot Games podniosło poprzeczkę bardzo wysoko, a z zapowiedzi wynika, że sezon trzeci będzie jeszcze gorętszy. Nie było lepszego momentu, żeby zainteresować się e-sportem. To już nie fanaberia najbardziej skrajnych nerdów i maniaków komputerowych. Popularność wirtualnych zmagań zatacza coraz szersze kręgi, pieniędzy jest coraz więcej, profesjonalizm rodzi się na naszych oczach. Będąc w Galen Center, nie mogłem pozbyć się pewnej natrętnej myśli: „Za ile lat uda się zapełnić stadion piłkarski?”. Kiedyś powiedziałbym, że za pięćdziesiąt. Teraz myślę, że za pięć.

League of Legends

League of Legends