Powrót na Zachód. Jak Rockstar zabił westerny?
Spis treści
Powrót na Zachód
Wraz z nastaniem XXI wieku twórcy w końcu zaczęli kierować oczy na Dziki Zachód. Szlak przetarło Desperados: Wanted Dead or Alive, strategia czasu rzeczywistego studia Spellbound Entertainment, ale prawdziwy wysyp tego typu gier nadszedł w latach 2004 i 2005. Dead Man’s Hand Human Head Studios, późniejszych twórców Preya; Red Dead Revolver; mieszanka horroru i westernu Darkwatch, która miała nawet zostać zekranizowana; Gun, pierwszy eksperyment z kowbojskim otwartym światem; Oddworld: Stranger’s Wrath – wszystkie te tytuły trafiły na sklepowe półki w ciągu dwóch lat, a mimo to większość z nich sprzedała się co najmniej przyzwoicie i otrzymała solidne oceny.
POMIĘDZY DESKOROLKĄ A GITARĄ
Wspomniany wyżej Gun został stworzony przez studio Neversoft, czyli autorów serii Tony Hawk. Po tej krótkiej przygodzie z grami akcji firma przejęła od Harmonixu cykl Guitar Hero i wydała kilka kolejnych części tego muzycznego przeboju. Parę lat później to, co zostało z Neversoftu po dużych zwolnieniach, zostało wcielone przez Activision do studia Infinity Ward.
Na pierwszą dekadę XXI wieku przypadł także renesans kinowego westernu, który zresztą trwa tak naprawdę po dziś dzień. Od premiery i artystycznego sukcesu Propozycji z 2005 roku gatunek ten ponownie zaczął przyciągać do siebie najbardziej utalentowanych reżyserów i znane nazwiska. Efektem były takie obrazy jak 3:10 do Yumy z Christianem Bale’em i Russellem Crowe, Appaloosa z Edem Harrisem i Viggo Mortensenem, Zabójstwo Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda z Bradem Pittem oraz Prawdziwe męstwo nominowane do Oscara w dziesięciu kategoriach. Z kolei w ostatnich latach ku westernom zwrócił się Quentin Tarantino, nadając im własny, pastiszowy styl w Django oraz Nienawistnej ósemce.
Oczywiście, pisząc o growych westernach, nie można zapomnieć o polskim wkładzie w ten gatunek. W 2006 roku firma Techland wypuściła na rynek Call of Juarez, FPS wyróżniający się przede wszystkim dwoma grywalnymi bohaterami o całkowicie odmiennych umiejętnościach. Gra nie zrobiła może furory, ale sprzedała się na tyle dobrze, żeby trzy lata później doczekać się prequela o podtytule Więzy krwi, który poradził sobie od niej zdecydowanie lepiej – zarówno pod względem finansowym, jak i not recenzentów. Po dziś dzień to jedna z najwyżej ocenianych produkcji Techlandu, tym bardziej więc szkoda, że część trzecia – The Cartel – zerwała z motywem Dzikiego Zachodu na rzecz opowieści o współczesnych kartelach narkotykowych.
To miasto jest za małe dla nas obu
Ale czy można się im dziwić? Rozkwit growych westernów trwał w najlepsze przez parę lat, jednak w 2010 roku nadszedł jego koniec. Bynajmniej nie dlatego, że graczy przestała interesować ta tematyka. Po prostu na rynek, niczym do XIX-wiecznego saloonu, wtargnął Rockstar i zaczął rozwalać konkurencję. Red Dead Redemption, jednogłośnie okrzyknięte najlepszym wirtualnym westernem w dotychczasowej historii, walnie przyczyniło się do końca renesansu gatunku. Pieczołowicie budowana narracja i postacie, szczegółowy, przepiękny i otwarty świat, masa dodatkowych aktywności, fenomenalny klimat – dzieło Rockstara miało wszystko. Amerykańskie studio w moment ugruntowało swoją pozycję najszybszej ręki na wirtualnym Dzikim Zachodzie i nic dziwnego, że inni deweloperzy woleli zwinąć manatki zamiast wdawać się w bezpośredni pojedynek.
Stąd też stwierdzenie, że nieuchronny sukces Red Dead Redemption II może mieć nieprzyjemne reperkusje dla całego gatunku. Z tego, co zaprezentowali jak dotąd twórcy, wyłania się obraz kompletnego kowbojskiego doświadczenia – otwartego Dzikiego Zachodu, w którym dostaniemy zarówno swobodę w wytyczaniu własnej ścieżki jako wyjęty spod prawa rewolwerowiec, jak i epicką, iście filmową opowieść. A że studio dysponuje talentem i budżetem nieosiągalnym dla większości konkurencji, raczej trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek pakował się na pole minowe, jakim byłaby próba obalenia Rockstara.
A MOŻE JEDNAK?
Z drugiej strony kolosalny sukces serii GTA studia Rockstar wcale nie zniechęcił konkurencji. W ostatnich latach powstały w końcu takie miejskie gry z otwartym światem jak Sleeping Dogs, seria Watch Dogs czy Saints Row.
To zrozumiałe podejście, ale jednocześnie szkodzi tym graczom, którzy albo nie mają konsoli, albo woleliby raczej bardziej liniową historię, produkcję niewymagającą od nich poświęcenia jej kilkudziesięciu godzin. Słowem – coś w rodzaju Call of Juarez, które dało się ukończyć w dwa niedługie popołudnia. Trudno jednak powiedzieć, czy Techland ma w planach powrót do serii, dzięki której po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno – na razie bowiem całą jego uwagę pochłania raczej Dying Light 2, a więc kontynuacja największego komercyjnego hitu tego studia.
A co dla graczy preferujących rozgrywkę wieloosobową? Cóż, wygląda na to, że na pełnoprawne westernowe doświadczenie ze znajomymi przyjdzie im poczekać aż do premiery Red Dead Online w listopadzie. Niestety, Wild West Online, które miało stanąć w szranki z dziełem Rockstara na multiplayerowym polu, na razie straszliwie zawodzi – ponad połowa recenzji tego MMO na Steamie ma negatywny wydźwięk.