autor: Jakub Kowalski
Historia przygodówek
Niniejszy artykułu to widziana oczami jego autora (czyli proszę nie liczyć na obiektywizm :-) historia komputerowych gier przygodowych, gatunku niezwykle obszernego i sięgającego swoimi korzeniami epoki prostych komputerów ośmiobitowych.
Napisanie poniższego artykułu było dla mnie bolączką już od trzech tygodni, kiedy to poproszono mnie o sklejenie paru słów o grach przygodowych. Nieopatrznie zgodziłem się na stworzenie takiego felietonu i niestety dopiero po paru chwilach dotarło do mnie, że w zasadzie wszelkiej maści przygodówki uwielbiam, ale nie jestem w stanie za bardzo umiejscowić ich w czasie. Co lepsze, gdy zacząłem już zbierać materiały pośród znajomych i nieznajomych internautów, pojawił się dylemat – czy pisać o wszystkich przygodówkach, które powstały w historii czy też jedynie przedstawić to, co mnie fascynowało przez wszystkie lata zabawy z adventure’ami? Początkowo nosiłem się z zamiarem napisania artykułu bardziej przekrojowo przedstawiającego przygodówki, ale gdy na jednej ze stron przeczytałem wyznanie jakiegoś maniaka, iż „przestał liczyć gry przygodowe, które ukończył, gdzieś tak około sto trzydziestej siódmej”, poczułem się zdecydowanie za „mały” na kompleksowy przegląd gier tego typu. Problemy z przygodówkami zaczynają się już przy formowaniu definicji przygodówki – która gra przygodówką jest, a która nie jest? O ile wczesne gry komputerowe są dosyć łatwe do przyporządkowania konkretnym gatunkom (no bo czymże innym jak nie strzelanką jest Space Invaders?), to później sytuacja zaczyna być zdecydowanie bardziej skomplikowana, swoje apogeum osiągając wraz z rokiem 2000-2001 – obecnie właściwie żadna gra nie należy do jakiegoś konkretnego gatunku, niemal przy każdej premierze fora i grupy dyskusyjne aż huczą od kłótni, czy dana gra może zostać zakwalifikowana do danego gatunku, czy nie. Szczególnie widoczne jest to przy grach cRPG, które dawno już pomieszały szyki twórcom klasycznych kategorii gier komputerowych. Dlatego też moja historia gier przygodowych wprawdzie z początku nie będzie budzić żadnych wątpliwości co do prawidłowych kwalifikacji poszczególnych tytułów, ale wraz ze zbliżaniem się do czasów współczesnych może wzbudzić kontrowersje. Załóżmy zatem, drodzy czytelnicy, że DLA MNIE niżej wymienione gry są i będą przygodówkami, choćby nie wiem co ;)). W związku z powyżej przedstawionym zamieszaniem semantyczno – gatunkowym, wśród samych przygodówek wiele osób, w tym niżej podpisana, wyróżnia kilka, a czasami nawet kilkanaście kategorii. Pierwszą z nich, chronologicznie rzecz biorąc oczywiście, jest tekstówka. Tekstówka to w ogóle jeden z pierwszych rodzajów gier komputerowych – w czasach, gdy na ekranie monitora sprzęt nie umiał jeszcze wyświetlać niczego poza literkami, jedyną formą rozrywki były właśnie gry tekstowe, w rzeczywistości adaptacje tak zwanych „paragrafówek”, czyli gier w formie książkowej, które odsyłały czytelnika do rozmaitych paragrafów w zależności od podjętych przez niego decyzji – sam zagrywałem się „Dreszczem” w nieskończoność niemal... Gry tekstowe nieco utrudniały zadanie gracza – nie wybierał on tylko numerka przyporządkowanego danemu zachowaniu, musiał wpisać dokładnie słowo po słowie to, co chciał zrobić. Z tego też powodu pamiętam do dziś, jak w którejś z wcześniejszych tekstówek na ZX Spectrum nie udawało mi się przejść nawet pierwszej planszy, ponieważ nie wiedziałem jak jest „oskubać” po angielsku (jedynym przedmiotem w pierwszej lokacji tejże tekstówki była gałąź, której nie dało się podnieść z powodu ciężaru obrastających ją liści). Najpopularniejszą tekstówką (a przynajmniej najlepiej rozpoznawalną) przez długie lata był Hobbit (który pojawił się na rozmaite platformy, sam pamiętam, jak z niedowierzaniem dzieliłem się z kolegą atarowcem informacjami na temat tejże gry) – Hobbit był tekstówką dosyć zaawansowaną, ponieważ w niektórych lokacjach wyświetlał całkiem miłą dla oka grafikę, oczywiście nie rezygnując z barwnego opisu przedstawianej sytuacji. Fabuła gry zgadzała się niemal w stu procentach z fabułą książki, co stanowiło jej niezaprzeczalny atut, ponieważ niektórych miejsc przez uprzedniego przeczytania „Hobbita” książkowego nie dawało się w żaden sposób przejść. Pamiętam, że Hobbita męczyłem naprawdę bardzo długo (nigdy go niestety nie skończyłem); podobnie uwielbiałem wręcz prościutkie tekstówki zamieszczane w Bajtku (nie, nie na cover kasecie ;)), które godzinami wklepywałem na gumowej, niewygodnej klawiaturze tylko po to, żeby w nie kilkanaście minut pograć... |