autor: Grzegorz Bobrek
Gry w South Parku
Lepiej się kochać niż grać w WarCrafta, PSP to dar niebios, a plastikowe gitary są dla gejów - oto wybrane madrości ze świata miasteczka South Park. Jak w serialu przedstawiano "granie" i "graczy"?
Spis treści
Świat South Park nie jest grom obcy. W przeciągu ostatnich 15 lat postacie z tego kultowego serialu próbowały swoich sił na konsolach różnych generacji. Nic w tym dziwnego – Matt Stone i Trey Parker są zapalonymi maniakami elektronicznej rozrywki i swoją miłość do niej mniej lub bardziej subtelnie przemycają w kolejnych odcinkach. W 2012 roku fani otrzymają następną produkcję osadzoną w realiach prowincjonalnego miasteczka w Colorado. Nad scenariuszem i koncepcją South Park: The Game czuwają obaj wspomniani panowie, więc o jakość i klimat produkcji nie powinniśmy się martwić. Zapewne zaserwują historię pełną kontrowersji, bystrych komentarzy do spraw bieżących i szyderstw z największych świętości. Jestem też niemal pewien, że w grze nie zabraknie autoironii i sami odbiorcy zostaną wyśmiani, i to nie jeden raz. Skąd to przekonanie? Zobaczcie sami. Niniejszy przegląd wybranych odcinków najlepiej dowodzi, jak w serialu twórcy odnosili się do „grania” i „graczy” w ogóle.
Wczesny South Park – Pearl Harbor, Okama i jak zarobić na Dreamcasta
Czy gry mogą być nośnikiem idei? Oczywiście – najlepszym przykładem niech będzie japońska produkcja Chinpokomon. Nie znacie? Ten element kampanii o bardzo szerokim zasięgu – obejmującym maskotki, serial animowany, gadżety i inne wątpliwej jakości produkty – do South Park dociera w trzeciej serii. Ku rozpaczy rodziców nowa mania „zebrania ich wszystkich” szturmem zdobywa serca i umysły dzieci z miasteczka. Ośmiolatkowie łykają bakcyla niemal natychmiast i spędzają godziny przy odmóżdżającej kreskówce oraz tytułowej grze. Jedynie sprzedawca z lokalnego sklepu z zabawkami domyśla się, że za modą na japońszczyznę kryje się coś znacznie bardziej niebezpiecznego niż tylko ogłupienie całego pokolenia Amerykanów. Kraj Wschodzącej Wiśni planuje bowiem... powtórkę ataku na Pearl Harbor. Amerykańskie dzieci, chłonąc masową japońską kulturę, stają się marionetkami mającymi poprowadzić nalot na flotę USA. Tylko sprytny manewr rodziców może zapobiec katastrofie...
Gra Chinpokomon, o dziwo mająca z Pokemonem niewiele wspólnego, w serialu polega na zrzucaniu bomb na stojące w porcie okręty i pełna jest propagandowych przekazów. W tym odcinku bardziej obrywa się japońskiej popkulturze jako takiej niż samym grom, ale – jak zobaczymy za moment – i na nich Parket i Stone nie pozostawią suchej nitki.
W serialu coraz większą rolę zaczyna odgrywać Cartman – niejednoznaczna postać „grubokościstego” łobuza, przeważnie pomysłodawcy kabał, w jakie pakują się bohaterowie. Łączy on paskudny charakter, nieprzeciętną inteligencję i – niewykluczające bystrości – ogromne pokłady zwykłej, dziecięcej naiwności. W pierwszym odcinku czwartej serii Eric rozkręca interes kradzieży mlecznych zębów... Wszystko po to, aby zarobić na konsolę Dreamcast. Pomysł grubaska jest tylko pretekstem do opowiedzenia zabawnej historii z tłem mafijnym, ale jak się okaże w przyszłości, nie ostatni raz miłość do gier skłoni Cartmana do, co by nie mówić, czynów nierozsądnych.
W międzyczasie w uniwersum South Park pojawia się kompletnie nowy produkt – konsola najnowszej generacji, czyli jedyna w swoim rodzaju Okama Gamesphere (mocno przypominająca kolorystycznie pierwszego Xboksa). Idealny weekend w wydaniu czwórki bohaterów, polegający na 48-godzinnym maratonie z grami, zostaje przerwany przez rząd federalny, konfiskujący urządzenie. Chłopcy robią wszystko, aby odzyskać drogocenny sprzęt. W obliczu uzależnienia od gier przyjaźń znaczy niewiele – Kenny zostaje poświęcony i tragicznie kończy w płynnej lawie. Na szczęście Gamesphere pozostaje w jednym kawałku i pozwala spędzić ostatnie godziny weekendu w wirtualnych światach. W takim momencie myśleć o Kennym? Dajcie spokój.
Southpark na fali – PSP ratuje świat... WarCrafta
Parker i Stone zapomnieli o grach na kilka dobrych lat. Wrócili do nich w ósmej, dziewiątej i dziesiątej serii, serwując odcinki na najwyższym dotychczas poziomie. Do dziś opus magnum pozostaje pieczołowicie dopracowane Make Love, not WarCraft.
Mania MMO dociera z impetem także do spokojnego miasteczka i mocno angażuje dzieci oraz niektórych dorosłych. Dobra zabawa zostaje przerwana przez dopakowanego trolla – w znaczeniu internetowym – zabijającego słabsze postacie nawet w rejonach z zablokowanym PvP. Blizzard nie jest w stanie opanować sytuacji, a bestialskie mordy zniechęcają kolejnych użytkowników. Jedynym ratunkiem dla świata (WarCrafta) może być grupka zdolnych do poświęceń śmiałków i tajemniczy artefakt, przetrzymywany w zakopanej głęboko pamięci USB. Cartman mobilizuje przyjaciół i we czwórkę rozpoczynają żmudny proces „grindowania”. Trwa on ponad dwa miesiące i polega na zabijaniu kręcących się po lesie dzików (za minimalną wartość w punktach doświadczenia). Wraz z pakowaniem postaci chłopcy wyraźnie się zmieniają – fatalnie przybierają na wadze, zostają obsypani wypryskami (prawdopodobnie od niezdrowej żywności), coraz mniejsze znaczenie przywiązując do świata realnego i nawet... sposobu załatwiania potrzeb fizjologicznych (obrzydliwe i śmieszne). „Postęp” przedstawiono w formie pastiszu filmów sportowych z lat 80. i 90., w których beznadziejna drużyna, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przemienia się w liderów ligowej tabeli. Różnica jest jedna – tutaj więcej jest powodów do płaczu niż do śmiechu.
Odcinek słusznie okrzyknięto jednym z najlepszych w historii serialu. To ostra satyra pierwszej wody, która mocno krytykuje uzależniającą formę MMO i gier sieciowych. Najlepszym komentarzem Parkera i Stone’a do tej formy rozrywki niech będzie zestawienie wizerunków chłopców i ich nemezis. Pomimo dynamicznej akcji na ekranie komputerów można odnieść wrażenie, że wszyscy bawią się... średnio. Rozwaleni na fotelach beznamiętnie wpatrują się w wielkie monitory, klikając jak opętani, kompletnie odcięci od życia „na zewnątrz”. Po zwycięstwie nad trollem brak morału, końca historii. Świat WarCrafta pełen jest przecież tysięcy dzików do zabicia, prawda?