Doom - recenzja filmu
„Wiedzieliśmy, że fabuła filmu zostanie znacznie zmodyfikowana w stosunku do tego, co można było zobaczyć w pierwszej i trzeciej odsłonie Dooma. Ma to swoje dobre i złe strony.”
Od redakcji: Chcielibyśmy serdecznie podziękować Marcinowi Cisowskiemu oraz dyrekcji krakowskiego Cinema-City Zakopianka, za życzliwość.
Doszliśmy do takiego etapu, że filmy na podstawie gier komputerowych kojarzą się tylko i wyłącznie z jednym człowiekiem – Uwe Bollem. Niemiecki anty-reżyser, który najwyraźniej nie ma co robić z pieniędzmi, zakupił popularne licencje i zabrał się za masową produkcję totalnych gniotów, że wspomnę tutaj House of the Dead i Alone in the Dark (wkrótce do tego towarzystwa dołączy pewnie BloodRayne). Przed premierą Dooma żywiłem głęboką nadzieję, że obrazowi Andrzeja Bartkowiaka uda się wreszcie uratować honor ekranizacji gier video i rozpocząć nową erę dla innych projektów tego typu. Co z tego wyszło? No cóż, zobaczmy wpierw, co Doom oferuje...
Głównymi bohaterami filmu są członkowie elitarnej jednostki komandosów, którzy przybywają na Marsa w celu odnalezienia zaginionych naukowców, pracujących dla korporacji UAC. Wyprawa do placówki Olduvai odbywa się poprzez Arkę – odnaleziony na amerykańskiej pustyni kompleks, zbudowany dawno temu przez nieznaną cywilizację. Tuż po okupionym wymiotami procesie teleportacji, drużyna przystępuje do działania. Nie mając zielonego pojęcia o czających się na terenie stacji przeciwnikach, rozpoczyna poszukiwania nieostrożnych naukowców. Żołnierze korzystają z pomocy pracowników kompleksu, konkretnie dwóch osób. Pierwszą z nich jest doktor Samantha Grimm (grana przez Rosamund Pike), która stopniowo ujawnia szczegóły ponurej historii o nieetycznych eksperymentach genetycznych. Rolę obserwatora i koordynatora akcji pełni jeżdżący na wózku Pinky (Dexter Fletcher). Jest on jednak postacią drugoplanową i poza jednym, bardzo wymownym wątkiem, nie odgrywa większego znaczenia.
Od dawna wiedzieliśmy, że fabuła filmu zostanie znacznie zmodyfikowana w stosunku do tego, co można było zobaczyć w pierwszej i trzeciej odsłonie Dooma. Scenarzyści (na prośbę id Software) całkowicie zrezygnowali z wątku o demonach i zastąpili go eksperymentami genetycznymi, tradycyjnie wymykającymi się spod kontroli. Ma to swoje dobre i złe strony. Do pozytywów należy zaliczyć fakt, że autorzy filmu próbowali stworzyć zupełnie nową historię, która widzów mających w pamięci grę, mogłaby w paru miejscach zaskoczyć. Strona negatywna jest jednak bardziej wymowna. Czy ktoś wyobraża sobie Dooma bez ataku sił z piekła rodem? Ja na pewno nie. Do końca miałem nadzieję, że obraz Bartkowiaka wprowadzi głównych bohaterów do wypełnionej ogniem otchłani, że przemierzanie bazy jest tylko wstępem do wielkiego finału, gdzie żołnierzy czeka wyczerpujący pojedynek z Cyberdemonem. W tej kwestii srodze się zawiodłem.