Czy elektrownia jądrowa może wybuchnąć jak bomba? 5 mitów o energetyce jądrowej
Wokół elektrowni atomowych narosło tyle legend, że czasem niemal trzeba wołać wiedźmina, żeby wyjaśnić całe to zamieszanie. A wystarczy tylko zaczerpnąć trochę wiedzy, by wyzbyć się obaw.
Spis treści
Do roku 2030 powinny zostać uruchomione reaktory pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Być może nadal istnieją osoby, które wyobrażają sobie taką placówkę, jako mroczne miejsce otoczone radioaktywnymi wyziewami, nad którymi nikt nie panuje i tylko kwestia czasu, gdy eksploduje niszcząc obszar w promieniu dziesiątek kilometrów. Na takie lęki najlepszym lekiem jest wiedza. Zapraszam Was na krótką wycieczkę po najczęściej spotykanych mitach dotyczących energetyki jądrowej.
Elektrownia atomowa może eksplodować jak bomba jądrowa
Jeden z najczęściej powtarzanych „faktów” i zarazem chyba najbardziej niedorzeczny. Wiele osób sądzi, że jeśli w takim miejscu coś pójdzie nie tak, to ujrzymy nad nim znajomy „grzyb” eksplozji atomowej, a obszar w promieniu kilometrów zostanie kompletnie zniszczony. Nic podobnego jednak stać się nie może – elektrownia atomowa to nie bomba jądrowa.
Militarny wynalazek – broń masowego zniszczenia korzystająca z energii rozszczepienia atomu - to coś zupełnie innego. Ma inną budowę i zasadę działania. Pierwsze bomby jądrowe były po prostu ładunkami wysoko wzbogaconego plutonu lub uranu (powyżej 90%). Miały ściśle obliczoną wielkość i masę. Wewnątrz potrzebne były konwencjonalne materiały wybuchowe. Ładunki miały na celu ścisnąć kulę (lub połączyć jej dwie części), by osiągnęła ona stan masy krytycznej i co za tym idzie zapoczątkować wyjątkowo gwałtowną reakcję łańcuchową. Doprowadzenie do eksplozji wymagało ogromnej precyzji mechanizmu i przypadkowe uruchomienie mechanizmu wcale nie jest łatwe.
Reaktor jądrowy w elektrowni, to zupełnie inne urządzenie. W dużym uproszczeniu ma postać pojemnika z betonu i stali, zalanego moderatorem, w którym umieszczone są różne rodzaje prętów – paliwowych i kontrolnych. Tutaj także zachodzi reakcja łańcuchowa, lecz jest ona powolna i jej produktem „ubocznym” jest przede wszystkim ciepło wykorzystywane w turbinach elektrycznych. Żeby doszło do eksplozji jądrowej, w ogromnym uproszczeniu, duża ilość wysoko wzbogaconego materiału rozszczepialnego powinna znaleźć się w jednym miejscu. Paliwo jądrowe w prętach w elektrowni ma postać niewielkich, oddzielonych od siebie uranowych pastylek, z niskim stopniem wzbogacenia – ok. 3% izotopu U-235.
Nie ma tutaj spełnionych żadnych warunków, by nastąpiła eksplozja jądrowa. Co więc wybuchło w Czarnobylu w 1986 roku? Mówiąc krótko – wodór. Zebrał się on w pomieszczeniu nad reaktorem, gdy temperatura rdzenia osiągnęła takie wartości, że para z układu chłodzenia rozsadziła pokrywę. W kontakcie z rozgrzanymi elementami wodór eksplodował niszcząc górną część budynku, a pożar grafitu wydatnie „pomógł” wyemitować chmury rozmaitych radionuklidów do atmosfery.