autor: Piotr Stasiak
Czy Androidy marzą o prawdziwej miłości?
„Sztuczna Inteligencja” nie jest wbrew pozorom filmem o przygodach farbowanej na ciemno blondynki. Jak Spielberg poradził sobie ze spuścizną Kubricka? Czy otrzymaliśmy ambitne dzieło s-f pokroju „Odysei Kosmicznej”, czy raczej baśń w stylu „E.T.”?
Film rodził się w wielkich bólach przez prawie trzydzieści lat. Zaczęło się od opowiadania s-f autorstwa Briana Aldissa „Supertoys Last All Summer Long” („Superzabawki żyją przez całe lato”). Zainteresował się nim Stanley Kubrick, wtedy już po sukcesie „Spartakusa” i „2001 Odysei Kosmicznej” - uznany reżyser. Przez wiele lat zastanawiał się, w jaki sposób opowieść o niekochanym dziecku-robocie przenieść na srebrny ekran. Przez ten czas fabuła rozrosła się o nowe wątki, zaś pomiędzy Kubrickiem a Aldissem narodziła się prawdziwa przyjaźń. Jednakże cały czas pojawiały się przeszkody w realizacji ambitnego konceptu. Brakowało pieniędzy, ekipy, wreszcie – możliwości technicznych na urzeczywistnienie wybujałych pomysłów scenograficznych. Śmierć reżysera w marcu 1999 roku zupełnie położyła plany i projekt omal nie powędrował do kosza. Schedę po Kubricku (szkice, kilka rozpisanych scen i ramowy zarys scenariusza) przejął jednak jego dobry znajomy Steven Spielberg. Stefan, cudowne dziecko Hollywood, ma nosa do dobrych fabuł i od razu „wyczuł temat” na zrobienie współczesnej baśni o Pinokiu. Na podstawie odziedziczonych materiałów napisał 125-stronicowy scenariusz i rozpoczął jego realizację.
Koniec końców „Sztuczna Inteligencja” wyszła na dość poważne dzieło z gatunku kina science-fiction, aczkolwiek, dzięki reżyserskiej ręce Stefana, zmiękczono nieco jego trudną wymowę, tak iż miejscami mamy wrażenie oglądania czegoś z pogranicza „E.T.” i klasycznego wyciskacza łez – baśni dla dużych i małych. Film opowiada o świecie przyszłości, w którym katastrofa ekologiczna spowodowała stopienie się lodowców i zalanie wielu fragmentów stałego lądu. Nowy Jork, Wenecja i Holandia zniknęły pod taflą wiecznego oceanu. Zapanował chaos i głód, wprowadzono restrykcyjne metody limitowania populacji, zaś zezwolenie na dziecko stało się prawdziwym marzeniem dla wszystkich młodych małżeństw. Żyjące w stłoczeniu społeczeństwo zrealizowało model 20-80. Bogata elita, posiadająca pracę, domy i ubezpieczenie, zamieszkała w odciętych od świata enklawach. Pozostała większość zmuszona została do życia w ponurych, zadymionych kompleksach miejskich, bez większych perspektyw na lepszą przyszłość. Film w swej konstrukcji jest dość nierówny, składa się jakby z trzech części. Najpierw zabiera nas do świata klasy wyższej. Oto stateczna rodzina, mąż i żona, w której zdarzyła się tragedia. Wymarzony syn zapadł na nieuleczalną chorobę i poddano go hibernacji. Zrozpaczony ojciec, pracownik wytwórni robotów Cybertronics, odnalazł jednak coś, co przynajmniej może spróbować zastąpić utracone dziecko. Tym „czymś” jest David – robot nowej generacji, pierwsza maszyna, która potrafi czuć i myśleć jak człowiek, kierować się emocjami i - co najważniejsze – prawdziwie kochać. David wprowadza się do swych nowych rodziców, zaczyna z nimi zwyczajne życie. Je (albo przynajmniej macha łychą, bo organiczne jedzenie mu szkodzi), bawi się, wypytuje, kocha i chce być kochanym. Po pewnym czasie, siłą rzeczy zajmuje również poczesne miejsce w ich sercach.
Jak się okazuje, do czasu jednak. Gdy zahibernowany dotąd synek zostaje uzdrowiony i wraca do swych uszczęśliwionych rodziców, pomiędzy chłopcami rozpoczyna się naturalna konkurencja o względy i uczucia. Walka, w której sztuczny chłopiec od początku skazany jest na porażkę. W tej części (a jest to prawie jedna trzecia filmu) fabuła rozwija się nieśpiesznie. Możemy spokojnie wczuwać się w klimat, obserwować subtelne relacje międzyludzkie i świetną grę aktorów. Frances O’Connor bardzo dobrze wcieliła się w rolę matki, zaś znany z rewelacyjnej roli w „Szóstym Zmyśle” Haley Joel Osment po raz kolejny udowadnia, iż nie na darmo okrzyknięto go najlepiej rokującym młodym aktorem w Hollywood. Już dziś głośno mówi się, iż pomimo młodego wieku rola Davida w „Sztucznej Inteligencji” może mu przynieść Oscara. W stworzeniu tak dobrej kreacji z pewnością pomogła mu doświadczona ręka Spielberga. Sam reżyser bardzo starał się uderzać w poetykę Kubricka (w czasie zdjęć mawiał nawet, że jego duch jest na planie), co widać prawie na każdym kroku. Duże, sterylne pomieszczenia, drewniane powierzchnie, dużo bieli, łagodny poblask, oniryczne barwy i klimat niczym ze snu. |