autor: Daniel Kazek
15 lat Dooma!
Dziś mija 15 lat od premiery kultowego Dooma. Okazja to wyśmienita, by trochę powspominać i zajrzeć za kulisy powstawania jednej z największych legend w historii komputerowej rozrywki.
Nie ma chyba na świecie innej gry, która odcisnęłaby takie piętno na graczach jak właśnie Doom. Słynna sentencja „We are all doomed” mówi właściwie wszystko, bo kto raz zagrał w produkt studia id Software, temu został on na wieki w pamięci. Dla wielu osób jest to zdecydowanie coś więcej niż tylko gra.
W tym roku mija piętnaście lat od momentu, kiedy Doom stał się dostępny szerokiemu gronu odbiorców. Artykuł ten powstał właśnie na tę okoliczność i nie będę ukrywał, że napisany został przez fana i dla fanów. Z prostej przyczyny, dla młodszych graczy Doom zaczyna się co najwyżej od trzeciej odsłony cyklu, natomiast dwie pierwsze to kompletna prehistoria.
Doom na rynku zadebiutował 10 grudnia 1993. A dokładnie stał się wówczas możliwy do pobrania za pośrednictwem serwera FTP jednego z amerykańskich uniwersytetów. Dystrybuowany na zasadzie shareware, czyli „rozpowszechniaj darmową próbkę, ale zapłać za całość”, z miejsca podbił serca graczy na całym świecie. Ściągający dostali szansę zapoznania się z pierwszym epizodem gry, co większości wystarczyło do szczęścia. Szacuje się, że w ciągu dwu lat od premiery program w tej wersji został pobrany przez ponad 10 milionów ludzi. Zdecydowanie mniej, bo oficjalnie tylko nieco ponad 600 tysięcy zdecydowało się wykupić pozostałe dwa epizody. Nieoficjalnych właścicieli, trudno określić konkretną liczbą. O ogromie zainteresowania niech najlepiej świadczy fakt, że pod koniec 1995 roku więcej użytkowników komputerów miało zainstalowanego Dooma niż wspierany ogromną kampanią marketingową Windows 95.
Świat oszalał na punkcie tej gry z prostej przyczyny – to była pod każdym względem rewolucja w branży elektronicznej rozrywki. Z pozoru nic nadzwyczajnego, FPS z wciągającą, dynamiczną akcją, ale wówczas była to pierwsza tego rodzaju produkcja z tak szczegółowo opracowanym i zaawansowanym technicznie światem. Oczywiście wcześniej mieliśmy Wolfenstein 3D, też od id Software, absolutny obiekt westchnień graczy przed 1993 rokiem. Natychmiastowa detronizacja przygód B.J. Blazkowicza to idealny dowód na wielkość Dooma, jak i samej firmy z przedmieść Dallas. W końcu tylko najlepszym udaje się wielki sukces przekuć w jeszcze większy. Ale o tym na pewno już sami dobrze wiecie.
Za głównych twórców Dooma uważa się Johna Carmacka oraz Johna Romero, choć naturalnie nie można umniejszać wkładu innych, bez których program nie miałaby zwyczajnie racji bytu. Kiedy zespół id Software pracował w pocie czoła nad Spear of Destiny – sequelem Wolfensteina 3D, John Carmack poświecił się w całości tworzeniu nowego silnika. Jak sam zresztą przyznał, Wolfenstein 3D to nie był szczyt jego możliwości i czuł, że ówczesne komputery są w stanie udźwignąć znacznie bardziej skomplikowany engine. I tak doczekaliśmy się wreszcie różnicy w wysokościach, ścian przylegających względem siebie pod różnym kątem, całkowitego mapowania tekstur każdej płaszczyzny oraz chyba najważniejszej rzeczy, czyli różnicy w oświetleniu pomagającej budować atmosferę stale czyhającego zagrożenia. Nie bez znaczenia było także zaimplementowanie dźwięku stereo oraz takich efektów, jak kołysząca się broń, co wreszcie zdradzało, że sterujemy człowiekiem w pełni sił, a nie wózkiem inwalidzkim.