Zgubiłem się na pustyni w Total War: Pharaoh. To świetna, ale skomplikowana strategia
Gra o tron to walka o wpływy i przychylność ludu oraz intrygi, które pozwalają w mniej lub bardziej czysty sposób dotrzeć na sam szczyt. Niczym o Żelazny Tron z Westeros w Total War: Pharaoh bijemy się o tytuł faraona i bardzo mi się to podoba.
Kilka tygodni temu dzięki uprzejmości twórców i wydawcy mogłem przetestować przedpremierowo najnowszą odsłonę serii Total War. Przez 50 tur dowodziłem rodem Ramzesów, dzięki czemu mogłem zapoznać się z nowym dla tego cyklu terytorium (tereny Egiptu oczywiście pojawiały się już wcześniej, ale nie w takiej skali i w tym konkretnym okresie). To, rzecz jasna, tylko ułamek tego, co otrzymamy w pełnej wersji gry, ale daje dobre poczucie tego, z czym trzeba będzie się zmierzyć.
Total War: Pharaoh przenosi nas do XII w. p.n.e., czyli czasów rozpadu Nowego Państwa w Egipcie. Bez wchodzenia w szczegóły powiem tylko, że był to okres, w którym działo się mnóstwo rzeczy naraz – upadał stary porządek polityczny, stabilne wcześniej państwo dzieliło się na frakcje, a te z kolei walczyły o wpływy i dominację. Zostajemy więc wrzuceni w sam środek tego polityczno-społecznego konfliktu.
Frakcją, do której mnie przypisano, byli Ramzesowie. To silni i zdyscyplinowani wojownicy z przywódcą w osobie Ramzesa II, który chce zrobić wszystko, by dorównać, a może nawet i przebić osiągnięcia wielkiego faraona Ramzesa I. Kilka pierwszych tur zeszło mi na przyzwyczajaniu się do mapy kampanii i zarządzania miastami. System wydaje się dość skomplikowany, ale już po chwili niemal automatycznie będziecie wybierać kolejne budowle i rekrutować wojska. Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło, było tempo zużycia surowców przez armię, w moim odczuciu dużo szybsze niż w poprzednich odsłonach serii.
Gracze chcący przygotować się do ataku w zaciszu własnych granic będą mieli utrudnione zadanie, bo po kilkunastu turach gromadzenia wojska ich skarbce i spichlerze mogą świecić pustkami. Kluczowe jest tutaj znalezienie balansu pomiędzy liczbą jednostek potrzebnych do obrony a czasem na wyszkolenie nowych. Warto też zwracać uwagę na wszelkie bonusy do tańszego czy darmowego utrzymania armii, bo dzięki np. skoszarowaniu jej w fortach można zyskać znaczną przewagę nad potencjalnym wrogiem. Twórcy zaimplementowali też ciekawą mechanikę dziedzictwa, która umożliwia odtworzenie w trakcie gry istotnych wydarzeń z prawdziwej historii, co pozwala zgarnąć niemałe bonusy.
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę na mapie kampanii, choć z pozoru sporo się zmieniło, wciąż mamy do czynienia ze starym, dobrym Total War. Tak jak w poprzedniej „dużej” odsłonie cyklu – Three Kingdoms – dysponujemy kilkoma rodzajami surowców. W Total War: Pharaoh są to żywność, kamień, drewno, brąz i złoto. Na początku myślałem, że oparcie gospodarki na złocie będzie klasycznie najlepszym pomysłem, ale okazało się, że surowce trzeba wykorzystywać z głową, zależnie od potrzeb.
Złoto przydaje się tu zaskakująco rzadko, głównie w dyplomacji, bo tam pozwala kupić naprawdę wiele, ale na co dzień znacznie bardziej potrzebne okazuje się jedzenie czy brąz. Nie wiem jednak, czy jestem fanem tego dość swobodnego poruszania się po mapie kampanii, które trochę nie pasuje mi do gry turowej, wolę chyba jednak klasyczny system, w którym mamy określoną ilość punktów ruchu. Podobnie wolałem oldskulowe szkolenie jednostek w koszarach, a nie przez generałów, jak ma to miejsce w Total War: Pharaoh.
Bardzo spodobał mi się obecny tu erpegowy akcent, który pozwala na wybieranie umiejętności i bonusów dla naszej postaci. Dzięki temu można dostosować rozgrywkę do własnych preferencji i jeśli np. lubicie używać łuczników w połączeniu z pikinierami, z pewnością znajdziecie odpowiednie boosty w karcie postaci. Otrzymujemy także dostęp do drzewka technologii, które również bardzo mocno wpływa na dalszą rozgrywkę, więc przed wybraniem kolejnego ulepszenia warto przeczytać jego opis i zobaczyć, dokąd prowadzi dana gałąź.
Owa erpegowość rozciąga się zresztą dalej, bo głównym celem zabawy jest zajęcie miejsca faraona. By tego dokonać, trzeba knuć, plotkować, przekupywać wrogów i ogólnie bawić się w polityka niemal na każdym kroku. Dostajemy także dostęp do specjalnych modyfikatorów (faction commands) przypisanych do konkretnych nacji. Można je aktywować, by na krótki czas zyskać pewne bonusy, np. zredukowanie zmęczenia wojaków, możliwość wyszkolenia mocniejszych jednostek itp..
Sporo dobrego dzieje się także w bitwach, które są dla mnie taką wisienką na torcie strategii wypracowanej na mapie kampanii. Bardzo lubię sam etap tworzenia armii, ulepszania statystyk, ale niczym w Football Managerze, gdy już wszystko jest gotowe, nie ma nic lepszego niż wskoczenie do meczu – w tym przypadku do walki!
W Total War: Pharaoh widać zmiany na plus w tej części rozgrywki – animacje żołnierzy wyglądają lepiej, zbroje ulegają degradacji, czuć, że ciosy mają więcej wagi itp. Bardzo ciekawym dodatkiem (choć takim, który na dłuższą metę może nieco irytować) jest dynamiczny system pogody. Dzięki niemu nawet z pozoru proste bitwy mogą przeobrazić się w walkę z siłami natury, bo np. taka burza piaskowa kompletnie zmienia użyteczność miotaczy. Ten system wykracza też poza pogodę, gdyż np. używanie płonących strzał w pobliżu traw, drzew czy drewnianych budynków może spowodować chaos na wielką skalę, pochłaniając dosłownie całe osady w trakcie bitwy.
Miałem także wrażenie, że wróg lepiej broni się przed klasycznym flankowaniem i dużo trudniej było go okrążyć oraz zamknąć w kręgu z każdej strony. Co więcej, podczas jednej bitwy to ja zostałem okrążony i musiałem się porządnie namęczyć, żeby wyjść z tego cało.
Jak widzicie, dzieje się tu naprawdę sporo, a jak wspominałem – było to zaledwie 50 tur, co jest kroplą w morzu rozgrywki w każdym Total War. Jeśli chodzi o moje pierwsze wrażenia, są zdecydowanie pozytywne, większość zmian dodaje świeżości rozgrywce, a postawienie na erpegowość pozwala na skonkretyzowanie kampanii i dostosowanie całości do własnych potrzeb. Z tyłu głowy słyszę jednak taki cichy głosik, że Total War: Pharaoh może przytłoczyć nowych graczy lub po prostu osoby szukające nieco bardziej tradycyjnego podejścia w stylu Medievala 2 czy Rome.
Cieszę się, że twórcy rozwijają tę serię, nie stoją w miejscu i tworzą naprawdę kompleksowy symulator zarządzania wielką cywilizacją, ale mam pewne obawy co do coraz większego, z części na część, stopnia skomplikowania gameplayu. Niemniej ja bawiłem się świetnie i nie mogę doczekać się pełnej wersji. A co Wy sądzicie o rozgrywce w nowszych Total Warach – podoba Wam się to bardziej kompleksowe podejście czy może wolicie klasyczną, nieco prostszą formułę z pierwszej dekady XXI wieku? Dajcie znać w komentarzach.