Dobrze, że powstaje Wiedźmin Remake, bo w oryginał ciężko się dziś gra
Na-resz-cie! Studio CD Projekt RED wysłuchało próśb fanów serii Wiedźmin i zapowiedziało remake swojej debiutanckiej gry. Bardzo się z tego powodu cieszę, bo choć uwielbiam „jedynkę” za fabułę, klimat i postacie, granie w nią dziś przychodzi mi z wielkim trudem.
Można powiedzieć, że wczoraj, dość nieoczekiwanie, nastąpiła koniunkcja sfer w pełni odzwierciedlająca marzenia wielu graczy – a przynajmniej licznych fanów cyklu Wiedźmin, którzy dopraszali się u studia CD Projekt RED o remake „jedynki”. Rodzimy deweloper wreszcie go zapowiedział. Trzeba przyznać, że nie sposób było wybrać na to ogłoszenie lepszej daty niż piętnaste urodziny cyklu. Należy również stwierdzić, iż w zalewie remasterów i remake’ów produkcji, które niekoniecznie ich potrzebują, pierwszego Wiedźmina śmiało można określić mianem skazanego na remake.
Remake potrzebny na wczoraj
Rodząca się w wielkich bólach pierwsza growa przygoda Geralta jest już dziś bowiem bardzo trudna w odbiorze. Niebrzydka w 2007 roku grafika paskudnie się zestarzała. Z kolei mechanika gry – polegający na klikaniu w odpowiednim momencie system walki, szybko nużący backtracking, tona ekranów ładowania etc. – nie przeszkadzała mi jedynie przy pierwszym podejściu do tego tytułu (czemu zresztą dałem wyraz w zeszłorocznym felietonie z okazji czternastej rocznicy debiutu „Wieśka” na PC).
Nie chcę przez to powiedzieć, że pierwszy Wiedźmin jest dziś zupełnie niegrywalny – zaciskając nieco zęby, wciąż można się przy nim całkiem nieźle bawić. Jednak wszelki pozytywny odbiór tej produkcji przez współczesnych graczy, jeśli dadzą jej szansę, będzie zasługą znakomitej fabuły, świetnie napisanych dialogów, barwnych postaci i „brudnego” świata gry, podszytego słowiańskim klimatem. To właśnie te elementy zachwycają fanów wiedźmińskiego uniwersum od półtorej dekady i to one stanowiły powód nasilających się z upływem lat próśb o remake.
Niestety, w zasadzie cała reszta oryginalnej gry utrudnia obecnie czerpanie z nich należytej przyjemności. Boleję nad tym przede wszystkim przez wzgląd na serwowaną przez „jedynkę” opowieść, która – śmiem twierdzić – jest lepsza nawet od tej z Dzikiego Gonu. Mam tu, oczywiście, na myśli sam wątek główny. Historię o Salamandrze i poszukiwaniu wykradzionych alchemicznych receptur śledzi się znakomicie – zarówno będąc dotkniętym amnezją na podobieństwo Geralta (tj. nie czytając wcześniej książek Andrzeja Sapkowskiego), jak i mogąc wypełnić sobie luki w pamięci Białego Wilka.
Choć angażująca i ciekawa jako taka, fabuła pierwszego Wiedźmina nie jest jednak wymagana do zrozumienia sequeli. Mogło to skłonić wiele osób do potraktowania „jedynki” po macoszemu – tym bardziej że ta dostępna jest wyłącznie na PC i dziś lekko trąci myszką. Ale, ale… wprawdzie gry Zabójcy królów oraz Dziki Gon zostały zaprojektowane tak, by osoba nieznająca pierwszej odsłony serii nie czuła się w nich zagubiona, nie zmienia to jednak faktu, że „Redzi” stworzyli trylogię, której poszczególne odsłony mniej lub bardziej się ze sobą łączą. Poznanie pełnej historii opowiedzianej przez rodzimego dewelopera i wyłapanie wszelkich jej „smaczków” jest więc możliwe dopiero po ukończeniu wszystkich trzech części.
Tymczasem leciwa na PC leciwa „jedynka” dość mocno to utrudnia – mimo że da się ją uruchomić na starym laptopie i łatwo można ją zdobyć za darmo. Przestarzałość jej mechanik stanowi w mojej opinii wystarczający argument, by osoby preferujące konsole mogły z (dość) czystym sumieniem po nią nie sięgnąć.
Wierzę jednak, że powstający na Unreal Enginie 5 Wiedźmin Remake to zmieni. Co prawda studio CD Projekt RED nie podało platform, na jakich się on ukaże, ale myślę, iż bez wahania można typować PC, PlayStation 5 oraz Xboksa Series X. Sam fakt, że wszyscy posiadacze tych urządzeń otrzymają możliwość poznania pierwszej growej przygody Geralta, jest dla mnie wystarczającym powodem, by uznać zapowiedź remake’u Wiedźmina za strzał w dziesiątkę w wykonaniu „Redów”.
Stary nowy Wiedźmin
Zobaczywszy wczorajszy komunikat CD Projektu, zacząłem zastanawiać się – jak pewnie również wielu z Was – jak będzie wyglądać Wiedźmin Remake. Konkretów w zasadzie nie mamy, więc pozostaje wróżenie z fusów. Na jedyny w miarę pewny trop naprowadza wybór zewnętrznego studia, które ma opracować tę grę. Jest to polski zespół Fool’s Theory, mający w dorobku całkiem udane Seven: The Days Long Gone – skradankowe RPG z widokiem izometrycznym. Czy powinno to cokolwiek sugerować? Niewykluczone – zwłaszcza że inne tytuły, przy których owo zlokalizowane w Bielsku-Białej studio do tej pory pomagało, to Baldur’s Gate III, DLC do Divinity: Original Sin 2, strategia czasu rzeczywistego Gord, Outriders i Hellblade: Senua’s Sacrifice.
Choć gry z perspektywą trzecioosobową są tu w mniejszości, prywatnie uważam, iż nie przesądza to losu remake’u Wiedźmina. Być może moje myślenie jest nieco życzeniowe, ale wierzę, że „Redzi” – mimo wszystko – zdecydują się na widok TPP. Obawiam się bowiem, iż remake nazbyt wierny oryginałowi za bardzo odbiegałby od wyobrażeń fanów na jego temat. Cóż, z moimi taka wizja na pewno nie koresponduje.
Zamykając oczy i myśląc „Wiedźmin Remake”, widzę grę garściami czerpiącą z Dzikiego Gonu – pozwalającą obserwować Geralta zza jego pleców, oferującą zręcznościowy system walki i quasi-otwarty świat. Ten ostatni wydaje mi się najmniej pewny. O swobodnym odwiedzaniu Kaer Morhen raczej można zapomnieć – byłoby to bowiem sprzeczne z fabułą „trójki”, w której Biały Wilk mówi do Vesemira, że zdecydowanie zbyt długo nie był w wiedźmińskim siedliszczu (konkretnie od prologu „jedynki”). Niemniej bardzo bym chciał móc przemieszczać się po Podgrodziu, Wyzimie, lesie na bagnach oraz wsi Odmęty tak, jak eksplorowałem Velen i Novigrad w Dzikim Gonie, czyli na jednej wielkiej mapie pozbawionej jakichkolwiek ekranów ładowania.
Oczywiście wymagałoby to znacznego rozszerzenia tych terenów – dodania kilkunastu bądź kilkudziesięciu ciekawych miejsc oraz pomniejszych wiosek, w których Geralt mógłby podejmować się zleceń na potwory, rozciągnięcia wyzimskich ulic, by tworzyły nieco bardziej skomplikowany labirynt, etc. Pociągnęłoby to za sobą, rzecz jasna, konieczność wymyślenia nowych questów i postaci, a być może również wprowadzenia kilku drobnych zmian do głównego wątku fabularnego.
Te ostatnie, wbrew pozorom, wcale nie musiałyby grze zaszkodzić – jak bowiem wspomniałem na początku tekstu, pierwszy Wiedźmin powstawał w bólach. Za obrazujący to przykład niech posłużą słowa, którymi Artur Ganszyniec – były pracownik CDPR, główny projektant zadań w „Wieśku” – opisał kiedyś w wywiadzie dla tvgry pracę nad questem „Tajemnice Wyzimy”.
W pierwszym Wiedźminie w drugim akcie jest śledztwo, które się prowadzi. To był quest, po którym sobie obiecałem – i przez wiele lat trzymałem się tej obietnicy – że nigdy więcej nie zrobię żadnego questu o śledztwie. Mogliśmy to oprzeć głównie na dialogach; tam nie było takich mechanizmów jak w trzecim Wiedźminie – silnik na to nie pozwalał, więc nie rozrzuciliśmy jakoś fajnie śladów czy coś. Było mnóstwo świadków, którzy opowiadali różne historie, i gracz musiał to „rozkminić” […]. Przez długi czas totalnie nie trzymało się to kupy. W sensie: my wiedzieliśmy, jaka jest historia, ale […] była tam tak rozbudowana nieliniowość, że owa opowieść w oczach graczy – tak jak oni ją poznawali – w ogóle nie trzymała się kupy. A bazowała na niej struktura połowy aktu.
W końcu musiałem wziąć komputer, zamknąć się gdzieś na trzy dni – tak żeby nikt w firmie nie wiedział, gdzie jestem, żeby mi nie przeszkadzał. I siedziałem trzy dni przy tym komputerze, przepisując ten quest ze dwa razy, i w końcu wyszedł „jakoś”. To nie był błyskotliwy quest, nie była to najlepsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu, ale przynajmniej dało się ją wydać. Był to najtrudniejszy quest, nad jakim pracowałem.
Jeśli wykonywaliście owo zadanie, to wiecie, iż momentami rzeczywiście trudno się w nim połapać. Dzięki temu przynajmniej nie wstydzę się przyznać, że gdy grałem w Wiedźmina po raz pierwszy, pominąłem jeden istotny fragment układanki, przez co później – pod wieżą na bagnach – czekała mnie paskudna niespodzianka. Generalnie questów, które dałoby się poprawić, jest w grze więcej, np. większość polowań na potwory przydałoby się przeprojektować tak, by nieco bardziej przypominały wiedźmińskie zlecenia z „dwójki” i „trójki”, a nie generyczne zadania z pierwszego lepszego hack’n’slasha.
Jeśli zaś chodzi o mechaniki, zmiany z pewnością muszą objąć system walki. Prywatnie nie pogardziłbym odświeżoną, nieco bardziej urozmaiconą wersją tego z Dzikiego Gonu – tylko może z ciekawszym sposobem rozwijania postaci. Nie zaszkodziłaby również implementacja wiedźmińskich zmysłów i – przede wszystkim – funkcji skakania.
Warta zachowania wydaje się natomiast medytacja z pierwszego Wiedźmina. Co prawda stanowi ona pewne ograniczenie dla gracza – wyłącznie w ten sposób można bowiem ważyć eliksiry – ale za to dodaje masę klimatu. Tego ostatniego ujmują zaś „jedynce” karty erotyczne, lecz o ich nieobecność w remake’u jestem raczej spokojny – takie rzeczy to nie w erze szeroko zakrojonej poprawności politycznej, mili państwo.
Pozostaje jeszcze kwestia dubbingu, w tym polskiego. Powiększenie gry wymagałoby dogrania nowych kwestii, co ostatecznie – dla zachowania spójności – mogłoby zrodzić potrzebę zarejestrowania wszystkich dialogów od nowa. Jeśli chodzi o rodzimą obsadę, wydaje się, że główni jej członkowie – Jacek Rozenek (Geralt), Jacek Kopczyński (Jaskier), Agnieszka Kunikowska (Triss), Monika Pikuła (Shani), Paweł Szczesny (Zoltan), Jarosław Boberek (Magister) i Jacek Mikołajczak (Azar Javed) – powinni z chęcią powrócić do swoich ról. Niestety, nie wszyscy aktorzy będą mieli taką okazję, gdyż np. Miłogost Reczek (Vesemir) zmarł w 2021 roku.
Wiedźmin 4 celem?
Trochę sobie pospekulowałem – mam więc nadzieję, że podejmiecie ze mną dyskusję w komentarzach, bo na pewno macie nieco inną wizję tego, jak mógłby wyglądać Wiedźmin Remake. Pozostaje fundamentalne pytanie: po co CD Projekt RED w ogóle zamierza go wydać? Dla pieniędzy? Oczywiście. By spełnić marzenia fanów? Poniekąd pewnie tak. Stawiam jednak dolary przeciwko orzechom – nawet przy obecnym kursie „zielonych”, a co – że „Redzi” chcą upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Bo czy istnieje lepszy sposób na podtrzymanie zainteresowania marką Wiedźmin do momentu wydania „czwórki” niż wypuszczenie remake’u swojej nieco już pokrytej patyną debiutanckiej gry?
Jakiekolwiek powody by za tym nie stały, podkreślę to jeszcze raz – cieszę się, iż Wiedźmin Remake powstaje. Ba, mam nadzieję, że jego zapowiedź jest jedynie jaskółką, zwiastującą nie tylko wiosnę, ale również długie lato z Geraltem. Tym, co mogłoby je zapewnić, byłaby, oczywiście, odświeżona wersja Zabójców królów – w tym przypadku wystarczyłby jednak porządny remaster. W połączeniu z omawianym remakiem i Dzikim Gonem mielibyśmy nie lada trylogię. Nie wybiegajmy jednak zbyt daleko w niepewną przyszłość. Najpierw niech „Redzi” wypuszczą wreszcie „next-genowy” patch do trzeciego Wiedźmina, który powinien umilić wszystkim oczekiwanie na kolejne gry z serii.