Spędziłem 30 godzin w grze tańszej od kebabu i chcę więcej
Vampire Survivors nie jest ładne, ale zamiast oszałamiających doznań wizualnych zapewnia niezwykle wciągającą rozgrywkę, od której nie sposób się oderwać. A to wszystko w cenie niższej od ceny kebabu czy paczki fajek – warto zatem dać temu tytułowi szansę!
Gry to teoretycznie towar luksusowy, który nie jest niezbędny do życia. Można się bez nich obejść, więc nie ma sensu marudzić na wysokie ceny poszczególnych tytułów. Powiem więcej, pewnie nie będą one malały, a jedynie rosły – dotyczy to zwłaszcza produkcji z segmentu AAA. Dlatego ja, jako rasowa cebula, postanowiłem poszukiwać dla siebie tanich gier, wystarczających na przynajmniej kilka godzin dobrej zabawy. W ten oto sposób natknąłem się na Vampire Survivors, kosztujące mniej niż 11 złotych. I co? I wsiąkłem!
Zachwycające cechy Vampire Survivors:
- gra jest tańsza od kebabu w Sosnowcu (12 złotych), paczki fajek (15 złotych) czy biletu do kina (17 złotych);
- nadaje się idealnie do grania i słuchania w tle podcastów lub rozmów służbowych;
- jest cały czas rozwijana, a nowej zawartości ciągle przybywa;
- wystarcza na przynajmniej kilka godzin dobrej zabawy;
- to lepszy odmóżdżacz niż programy telewizyjne.
Tania gra może być dobra?
Vampire Survivors to gatunkowy miks i niemal każda osoba, która się z nim zetknęła, ma odmienne zdanie na temat tego, czym ten tytuł właściwie jest. Jedni zaliczają go do gatunku roguelite (nie mylić z roguelike’ami!), inni do action RPG, spotkałem się też z nazwą „hyper casual”. Wszystko to jednak tylko metki, które koniec końców nie mają większego znaczenia, bo liczy się sama rozgrywka. A ta wciąga jak diabli, o czym przekonałem się osobiście.
Od razu zaznaczę, że po Vampire Survivors sięgnąłem przypadkowo. Na platformie Twitch było o nim głośno, a ja akurat szukałem czegoś taniego oraz niewymagającego. Wiecie, takiej gry do uruchomienia w tle, aby zająć czymś ręce, a niekoniecznie mózg. Mógłbym w tym czasie robić coś pożyteczniejszego, np. ratować świat lub zbierać znaczki, ale jako niewolnik własnych słabości poprzestałem na graniu. I trafił mi się tytuł niekoniecznie ładny, ale przynajmniej tani. Do tego przez wszystkich zachwalany, więc ze zwykłej ciekawości musiałem go sprawdzić. Zwłaszcza że zmarnowałbym najwyżej tylko 11 złotych.
Proste pomysły zrealizowane w świetny sposób
Trzydzieści godzin później mogę z pełną odpowiedzialnością potwierdzić, że wygrałem los na loterii, kupując Vampire Survivors w tak skandalicznie niskiej cenie. Wiem, że nie brakuje graczy przeliczających złotówki na godziny zabawy. Dlatego nie sięgają oni po pozycje zapewniające rozrywkę na dwa wieczory, zamiast tego szukając tytułów na całe miesiące. Ja przykładowo nie miałem problemu z zapłaceniem 72 złotych za Untitled Goose Game, które wystarczyło na niecałe dwie godzinki. Dlaczego o tym piszę?
Vampire Survivors wciąż nie ukończyłem, a mam na liczniku już trzydzieści godzin i wiem, że przede mną jeszcze przynajmniej dziesięć, jeśli będę chciał wymaksować ten tytuł, czyli zdobyć wszystkie postacie oraz osiągnięcia. Nie jest to absolutnie obowiązkowe, ale produkcję tę zaprojektowano w tak przemyślany sposób, że faktycznie CHCE SIĘ odblokowywać niedostępne od razu rzeczy. Za pozornie prostymi wyzwaniami kryją się nowi bohaterowie czy dodatki do rozgrywki, co skutecznie motywuje, aby pozostać z grą chociaż jeszcze przez chwilkę.
Ten system progresji sprawia, że faktycznie mam ochotę grać, chociaż sama rozgrywka nie ulega diametralnej zmianie. Vampire Survivors nie ładnieje po pięciu godzinach, nie staje się ciekawsze po dziesięciu i nie otrzymuje fenomenalnej fabuły po dwudziestu. To prosta w swoich założeniach produkcja, w której omijamy przeciwników (przy okazji ich likwidując) i zbieramy znajdźki, aby przetrwać na mapie 30 minut (lub jak najdłużej). I ten patent niemiłosiernie wciąga, zwłaszcza gdy odkryjemy zależności między przedmiotami oraz odblokujemy dodatkowe elementy. A fabuła? Na co to komu, kiedy można pograć pieskiem!
W ten sposób Vampire Survivors z czasem staje się coraz bardziej rozbudowane, nie zmieniając swego rdzenia. Nie ma tutaj niczego przekombinowanego, drugiego dna lub wzniosłych idei stojących za tym projektem. Autor owej gry nie stworzył kamienia filozoficznego czy czegoś przełomowego. Po prostu zebrał proste pomysły i wcielił je w życie, dostarczając tym samym tytuł, którego popularność na Steamie cały czas rośnie. A mówimy wciąż o Early Accessie! Co więcej, na wspomnianej platformie już zaroiło się od naśladowców, więc może faktycznie jesteśmy świadkami nagłego rozwoju gatunku hyper casual?
Życzę wszystkim więcej takich gier
Z własnego doświadczenia powiem, że jeśli graliście w Vampire Survivors w styczniu tego roku, a uruchomicie ten tytuł w maju, zaskoczy Was ilość nowości. Oczywiście grafika oraz muzyka pozostały nieruszone, tak samo jak paskudne menu – dla mnie to cechy charakterystyczne tego dzieła, które nauczyłem się kochać. Ale te elementy nie są tutaj istotne, bowiem liczy się gameplay, a on z kolei okazuje się diabelnie wciągający. Boję się, co ta produkcja będzie oferowała, gdy zadebiutuje oficjalnie. Już teraz zresztą mam wrażenie, że zapłaciłem za nią za mało i że jej twórca zasługuje na więcej. I życzę nam wszystkim, aby powstawały kolejne tytuły, które zaskoczą swoim bogactwem mimo niskiej ceny. Zwłaszcza że z odwrotną sytuacją mieliśmy do czynienia aż nazbyt często. Ja z przyjemnością będę inwestował pieniądze w małe gry indie, kosztujące do 20 złotych, a oferujące więcej zabawy niż reprezentanci AAA za 240 złotych. Jeśli Wy znacie jakieś produkcje warte polecenia, koniecznie o nich wspomnijcie – chętnie zagram w coś w cenie kebabu na cienkim z ostrym sosem, który piecze dwa razy.
OD AUTORA
Vampire Survivors wzięło mnie z zaskoczenia. I nie chodzi mi jedynie o frajdę z grania, ale również o zmuszenie mnie do chwycenia za pad. Zazwyczaj przechodzę wszystko przy użyciu myszki i klawiatury, niemniej w tym przypadku za pomocą kontrolera bawiłem się o wiele lepiej. W chwili publikowania tego tekstu nie udało mi się zdobyć wszystkich ulepszeń oraz przejść każdej mapy, nie pokonałem także samej Śmierci – podobno da się to zrobić bez oszukiwania i już wiem, że będzie to moje ostateczne wyzwanie!