Gram w V Rising, ale samemu mam problemy
Wampirza produkcja podbija Steama i powtarza sukces Valheima. To znacznie mniej sielankowy tytuł niż przygody wikingów. Do tego elementy survivalu są tutaj jedynie dodatkiem do zabawy action RPG ze sporą dozą PvP.
Hej, jestem Patryk, mam 31 lat, grupę krwi 0 Rh+ i szukam przyjaciół do grania w V Rising. No dobra, nie muszą być to koniecznie przyjaciele, ale chociażby ekipa, która przygarnie raczkującego wampira i zaprosi go do swojego klanu. V Rising dało mi bowiem trudną lekcję przetrwania – z jednej strony trzeba tu trochę pogrindować, a z drugiej PvP jest po prostu radośnie bezlitosne. Jeśli zatem szukacie alternatywy dla Valheima, musicie zacisnąć zęby oraz zwołać znajomych do wspólnej walki o dominację. Przy czym już mogę Was zapewnić, że warto. Jak to mówi młodzież? A tak, V Rising oddaje!
Odnajdźcie własną grupę krwi
V Rising to kolejna próba podbicia rynku przez ekipę Stunlock Studios. Do tej pory jeszcze jej się to nie udało, zarówno za pomocą Bloodline Champions (MOBA), jak i Battlerite’a (brawler), więc tym razem przyszła pora na action RPG z elementami survivalowymi. Widać, że deweloperzy wyciągnęli wnioski z poprzednich projektów i tym razem postanowili skoncentrować się nie tylko na aspektach PvP, ale również PvE. Dlatego osoby niezainteresowane rywalizacją pomiędzy graczami w wampirzym V Rising nie będą się nudziły.
Zaznaczam jednak, aby już na starcie zwerbować znajomych lub znaleźć sobie jakąś grupę do wspólnej rozrywki. V Rising co prawda pozwala na postawienie serwera samemu sobie, ale gra została tak zaprojektowana, żeby w klanie bawić się przyjemniej. Szybko odczujecie, że – jak to w survivalach bywa – grindowanie materiałów potrzebnych do budowy zamku okazuje się czasochłonne. Dlatego nie warto męczyć się samemu, tylko zagrać z kimś (kto nas wyręczy).
Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby rozrywce oddawać się solo, zwłaszcza na serwerach PvP. Część z nich jest wręcz stworzona do samotnych eskapad i rywalizacji z innymi wampirami o przetrwanie. Możecie wybierać, czy preferujecie światy, w których po śmierci tracicie wszystko, czy też takie, które pozbawią Was tylko części rzeczy. Dotyczy to również reguł podbijania wrogiego zamku – V Rising oferuje mnóstwo opcji i każdy znajdzie lub stworzy tu dla siebie serwer idealny.
Należy jednak pamiętać, że wspomniane PvP jest tutaj częścią rozgrywki – i to całkiem istotną. Ja po kilku godzinach zabawy odniosłem wrażenie, że PvE to tylko wymówka do wzmacniania mojego wampira, a sedno zabawy tkwi właśnie w rywalizacji pomiędzy klanami. Bierzcie to pod uwagę, gdy świadomie pozbawicie się tego aspektu, chociaż i bez niego znajdziecie tutaj atrakcji na kilkanaście dobrych godzin. I to wciąż w Early Accessie!
Słońcu ani śmierci nie można patrzeć prosto w oczy
Twórcy V Rising zasługują na brawa za świetne wykorzystanie wampirzych motywów do stworzenia survivalu, i to takiego pełnokrwistego! Nasza postać musi uzupełniać zapasy krwi, aby móc korzystać z niektórych umiejętności. Bez krwi zacznie powoli umierać, dlatego trzeba pamiętać o tym zasobie. Nie jest on jednak tak problematyczny jak głód i pragnienie w innych grach, bowiem z krwią związane są pewne bonusy. A konkretnie z typem krwi naszych ofiar, którą pijemy. Dlatego warto dbać o swoje wampirze kubki smakowe!
Pokuszono się również o wprowadzenie naprawdę zmyślnie zaprojektowanej mechaniki dnia i nocy. Noc trwa dłużej i w trakcie niej jesteśmy względnie bezpieczni. Gdy jednak słońce wyjrzy zza horyzontu i zacznie powoli wspinać się po nieboskłonie, nasz wampir musi kryć się w cieniu. W przeciwnym wypadku zostanie spopielony przez bezlitosne światło. To wymusza inne podejście do grania za dnia, a także pozycjonowanie się w trakcie walki lub eksploracji – trzeba planować swoje wyprawy z głową!
W V Rising moją uwagę przykuła również broń. Część jej pełni podwójną funkcję, bowiem służy nie tylko do walki, ale również zbieractwa. Dwa topory nadają się idealnie zarówno do ścinania drzew, jak i głów lokalnym mieszkańcom. Buława z kolei to zarówno kilof, jak i buzdygan na co bardziej opornych przeciwników. Wszystkie typy oręża cechują również pewne umiejętności bojowe, dzięki czemu każdy znajdzie tu coś dla siebie. Co więcej, wcale nie trzeba się ograniczać do jednego ich rodzaju.
Pełnokrwisty system walki
Wyznaję, że po samej walce w V Rising oczekiwałem wiele i na początku nie zostałem usatysfakcjonowany. Zmieniło się to z czasem, gdy rozwinąłem wampirzy potencjał, otrzymując wraz z wyssaną krwią nowe umiejętności, a także gdy ulepszyłem broń. Nagle okazało się, że dostałem dostęp do szerokiego wachlarza możliwości, jeśli chodzi o kreowanie własnego krwiopijcy. Dodatkowo, w związku z brakiem klas postaci nie było problemu, aby eksperymentować i próbować wszystkiego. Dlatego niech Was początkowa nuda nie zniechęca, dalej faktycznie jest lepiej.
Twórcy pokusili się również o brak poziomów – występuje tu jedynie Gear Score, wskazujący naszą siłę, która wynika z jakości posiadanego ekwipunku. Jeśli zatem ktoś z Waszych znajomych dołączy do Was, bez większego wysiłku nadgoni braki – wystarczy, że dacie mu odpowiedni sprzęt. Zadania również wykona natychmiastowo, bowiem gra nie wymusza robienia wszystkiego samemu, tylko pozwala na korzystanie z tego, co wypracował klan. W ten sposób nikt nie zostaje w tyle.
To rozwiązanie sprawia również, że bardzo szybko przechodzimy do najlepszego elementu V Rising, czyli walki. Widać tutaj doświadczenie deweloperów z poprzednich tytułów, bowiem jest ona fenomenalna. Mamy zróżnicowane umiejętności, potyczki są dynamiczne oraz precyzyjne, ponadto trzeba wykorzystywać ukształtowanie terenu, a także mgłę wojny. Nawet starcia ze sztuczną inteligencją potrafią stanowić wyzwanie. Trzeba bacznie obserwować jej ruchy i odpowiednio reagować. W PvP sprawdza się to jeszcze lepiej, ale wymaga pewnej wprawy – ja szybko zostałem sprowadzony na ziemię, co zmotywowało mnie do trenowania.
Jak na tym tle wypada budowanie? V Rising nie rozpieszcza, jeśli chodzi o ten aspekt. Opcji tworzenia własnego zamku nie brakuje, crafting również daje radę, ale póki co te elementy są tutaj czymś dodatkowym. Trzeba z nich korzystać, bowiem wymaga tego sama rozgrywka, niemniej gra nie oferuje takich możliwości w tym zakresie jak chociażby Valheim. Z drugiej strony jako lord wampirów nie zajmujemy się tutaj zakładaniem osady, jak robią to wikingowie. Zamiast tego polujemy, rośniemy w siłę, pozyskujemy służących oraz rozbudowujemy klan. Zamek jest tylko naszą bazą wypadową.
Najpierw action RPG, potem survival
V Rising stawia przede wszystkim na walkę, a dopiero potem na budowanie oraz zbieractwo. Są one nieodzownym elementem zabawy, ale nie grają pierwszych skrzypiec. To właśnie zdobywając krew specjalnych bossów, odblokowujemy nowe moce wampira, a także kolejne projekty do craftingu. Nie jest to zatem sielankowy survival, ale produkcja, w której cały czas będziecie z czymś lub o coś walczyli. Dla mnie to przyjemna odmiana, zwłaszcza że V Rising w udany sposób łączy PvE z PvP.
Mam jedynie obawy co do tego, czy twórcom wystarczy pomysłów na rozwój gry. Ta bowiem już teraz wygląda bardziej na premierowy tytuł niż wczesny dostęp i poza problemami z optymalizacją większych bolączek tu nie zauważyłem. Zawartości również nie brakuje, chociaż odczułem nastawienie na rywalizację pomiędzy klanami, co może być osikowym kołkiem tego projektu. Dlatego mam nadzieję, że przyszłość wampirów nie zostanie oparta jedynie na tym aspekcie i Stunlock Studios zadba również o inne atrakcje. Szkoda byłoby bowiem, gdyby kolejny tytuł tego studia z czasem się wykrwawił.
O AUTORZE
W V Rising spędziłem godzinę w trybie PvP solo, gdzie inne wampiry nie były zbyt gościnne. Na serwerze ze zwykłymi zasadami PvP, czyli bez „full lootu”, wytrzymałem jedynie dwie godziny. Dopiero we własnym świecie PvE pozostałem przez pięć godzin. Czy w którymkolwiek momencie zraziłem się do gry? Absolutnie nie, wszystkie te doświadczenia utwierdziły mnie jedynie w przekonaniu, że do V Rising potrzebuję po prostu znajomych do wspólnej zabawy. Pozostało więc tylko uświadomić im, że również chcą w to grać!