Taktyczna strzelanka dla każdego. Conflict: Desert Storm przypominał Ghost Recona, ale próg wejścia był tu wyjątkowo niski
Strzelanki o taktycznym zacięciu przyzwyczaiły nas do tego, że ze względu na swoją symulacyjną specyfikę często są kierowane do specyficznego typu gracza. Conflict: Desert Storm próbował przełamać ten schemat, oferując rozgrywkę dla każdego.
We wrześniu 2002 roku większość ekspertów i komentatorów nie pytała już o to, czy wybuchnie II wojna w Zatoce Perskiej, lecz o to, kiedy do tego dojdzie. W takiej atmosferze zadebiutowała gra Conflict: Desert Storm, czyli dzieło studia Pivotal Games, pozwalające graczom przekonać się, jak wyglądała wcześniejsza operacja militarna w tamtym rejonie (co zresztą sugerował tytuł, gdyż przedsięwzięcie to ochrzczono mianem Pustynnej Burzy). Sprawdźmy, czy omawiana produkcja oferowała coś więcej, niż tylko tematykę będącą wówczas „na czasie”.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Pustynna burza na ekranie monitora
Conflict: Desert Storm przenosił nas na Bliski Wschód z sierpnia 1990 roku. Produkcja opowiadała o żołnierzach amerykańskich i brytyjskich sił specjalnych – Delta Force oraz SAS – którzy działali na tyłach wroga, początkowo starając się możliwie najbardziej przeszkodzić Irakowi w inwazji na Kuwejt, a w miarę trwania operacji – znacząco przyczyniając się do wyzwolenia tego państwa.
Na przestrzeni 15 misji przychodziło nam dokonywać sabotaży i atakować cele o znaczeniu militarnym (od mostów przez lotniska i bazy po potężne wyrzutnie rakiet), chronić ważne osoby oraz cywili czy też uwalniać jeńców. Poszczególne rozdziały opowieści składały się z szeregu następujących po sobie zadań, których wykonywanie, przynajmniej w teorii, musiało być owocem współpracy całego czteroosobowego zespołu.
Jako że w realizowaniu celów przeszkadzali nam przeciwnicy (najczęściej mający nad nami przewagę liczebną), w trakcie zabawy musieliśmy trzymać rękę na pulsie oraz palce na spustach pistoletów, strzelb, karabinów (maszynowych, szturmowych i snajperskich); ponadto na naszym podorędziu znajdowały się między innymi wyrzutnie rakiet czy granaty, zaś podczas nocnych operacji nieodzowny okazywał się noktowizor.
Oprócz tego na placu boju mogliśmy zrobić użytek ze wsparcia z powietrza i z powierzchni (prosząc o nalot na dany obszar lub ostrzelanie go z czołgów). Poza tym od czasu do czasu mieliśmy okazję zasiąść za sterami rozmaitych pojazdów. W miarę postępów rosły umiejętności naszych podkomendnych, co czyniło ich bardziej skutecznymi żołnierzami.
Prawie jak Ghost Recon?
W Conflict: Desert Storm prowadziliśmy do boju czteroosobowy zespół, co automatycznie rodziło porównania tej gry z tuzami gatunku taktycznych strzelanek, na czele z seriami Tom Clancy’s Rainbow Six oraz Tom Clancy’s Ghost Recon. Podczas zabawy mogliśmy swobodnie przełączać się pomiędzy żołnierzami, których zróżnicowano pod kątem specjalizacji; kontrolując jednego z członków oddziału, pozostałym wydawaliśmy polecenia. Prostota tych ostatnich, w połączeniu z łatwym do opanowania sterowaniem i nie najwyższym poziomem trudności misji sprawiały, że próg wejścia był w tej produkcji naprawdę niski. Czyniło ją to przystępną nie tylko dla weteranów, lecz również dla osób, których ulubioną taktyką było „na Rambo”. Niemniej to, co nowi w temacie gracze mogli uznać za plus, starzy wyjadacze, którzy zjedli zęby na o wiele bardziej skomplikowanych produkcjach tego typu, uznawali za spory minus. Dla tych ostatnich Conflict: Desert Storm mógł być zwyczajnie za łatwy.
Podobnie miały się sprawy z realizmem pola walki (plecak i kieszenie naszych żołnierzy były wyjątkowo pojemne; dodatkowo potrafili oni przyjąć „na klatę” więcej niż jeden pocisk) oraz konstrukcją map i misji. Te drugie były liniowe, zmuszając nas do wykonywania zadań w ściśle określonej kolejności. Sprzyjały temu lokacje, w których nie brakowało korytarzy (co prawda szerokich i przeplatanych większymi połaciami terenu o bardziej otwartej strukturze, ale jednak).
Wszystko to sprawiało, że Conflict: Desert Storm było blisko do widowiskowego filmu wojennego (opowiadającego o przygodach snajpera Paula Foleya i strzelca Johna Bradleya oraz ich kolegów z oddziału – Micka Connorsa i Davida Jonesa)... a na pewno bliżej, niż do produkcji o zacięciu symulacyjnym.
Konsolowa taktyka
Pewne uproszczenia i ustępstwa, na które musieli pójść deweloperzy z Pivotal Games, tworząc Conflict: Desert Storm, najpewniej wynikały z rodowodu tego projektu. Otóż gra trafiła jednocześnie na PlayStation 2, Xboksa i komputery osobiste (wiosną 2003 roku pojawiła się również na platformie GameCube), toteż śmiało można było założyć, że autorzy już na wstępie za punkt honoru postawili sobie dostosowanie sterowania i możliwości oddanych graczom do ograniczonej liczby przycisków pada.
Co ciekawe, poszczególne wersje gry różniły się pod względem dostępnych trybów. Podczas gdy na komputerach osobistych oprócz kampanii fabularnej otrzymaliśmy oparty na rywalizacji tryb multiplayer, na konsolach jego miejsce zajął tryb współpracy. Na PlayStation 2 można było bawić się z tylko jedną osobą, z kolei Xbox i GameCube pozwalały na rozgrywkę w towarzystwie trójki graczy.
Umiarkowany sukces i narodziny serii
Conflict: Desert Storm doczekał się dosyć chłodnego przyjęcia ze strony branżowych mediów, najczęściej otrzymując od nich „piątki” i „szóstki”. Niemniej produkcja spodobała się graczom. Wystarczy powiedzieć, że tylko wersja na PlayStation 2 znalazła 800 tysięcy odbiorców w samych Stanach Zjednoczonych; ponadto w serwisie Metacritic opisywana pozycja cieszy się średnią ocen od graczy na poziomie 7,8/10.
Kując żelazo póki gorące, autorzy szybko zabrali się za stworzenie kontynuacji swojego dzieła, w postaci wydanego w 2003 roku Conflict: Desert Storm II – Back to Baghdad. Rok później światło dzienne ujrzała trzecia część serii, czyli Conflict: Vietnam, zaś dwa lata później – czwarta odsłona cyklu, zatytułowana Conflict: Global Storm.
W 2008 roku seria powróciła za sprawą gry Conflict: Denied Ops. Projekt powstawał początkowo pod nazwą Crossfire i dopiero z czasem zdecydowano się go przemianować; dodatkowo z uwagi na fakt, że znacząco różnił się od swoich poprzedników (dość powiedzieć, że był FPS-em), trudno uznać go za faktyczną kontynuację. Niedługo po jego premierze, bo w sierpniu 2008 roku, Pivotal Games zostało zamknięte.
Jak dzisiaj zagrać w Conflict: Desert Storm?
W chwili pisania tych słów Conflict: Desert Storm jest dostępny zarówno na platformie GOG.com, jak i na Steamie. W obu przypadkach wyceniono go na 25,49 zł. Pudełkowe wydanie gry nie jest dużym wydatkiem – wersję na PlayStation 2 lub Xboksa kupimy za około 10-15 zł, zaś wersję na PC – za około 40 zł.
Przed rozpoczęciem rozgrywki warto jednak mieć na względzie, że produkcja ta zestarzała się dość okrutnie. W oczy kłuje przede wszystkim otoczenie, które z dzisiejszej perspektywy może prezentować się niczym „ciosane siekierą”. Niemniej, po przymknięciu oka na tę oraz pewne inne bolączki (rozgrywkę też nadgryzł ząb czasu), wciąż można się tu dobrze bawić.
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Polecamy teksty wchodzące w jego skład. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- BioWare zawsze chciało stworzyć taką grę. Jade Empire było ich pierwszym oryginalnym RPG-iem
- Sony miało swoje GTA. The Getaway: Black Monday to klimatyczna, gangsterska opowieść z trzema postaciami i otwartym światem
- Metal Fatigue odbiegał tempem od StarCrafta, ale to wciąż ciekawy RTS dla fanów mechów
- Hack’n’slash, który oferował otwarty świat na długo przed Diablo 4. Sacred robił kilka rzeczy wyjątkowo ciekawie
- „Eminem” z licencją na zabijanie. W Devastation walczyliśmy z bezduszną megakorporacją
Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!