Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 13 czerwca 2022, 13:00

autor: Karol Laska

Starfield wygląda jak 3 gry, na których się zawiodłem

Po ujrzeniu Starfielda w akcji nie odleciałem w kosmos, choć w paru miejscach prezentował się nieziemsko. Za bardzo jednak przypomina mi pewne trzy gry, na których wcześniej się sparzyłem, bym nie podzielił się z Wami paroma wątpliwościami.

Piętnaście minut międzyorbitalnej wycieczki zapoznawczej ze Starfieldem wystarczyło, bym poczuł zarówno ciekawość, jak i obawę. Trudno mi bowiem choć trochę nie ekscytować się nowym „ergpegiem” sporych rozmiarów, nawet jeśli przy oglądaniu gameplayu stanęły mi przed oczami demony przeszłości. Demony w postaci trzech równie wielkich tytułów, które z perspektywy czasu uznaję za rozczarowujące i nierówne, mimo że dziś przez gros graczy uważane są za wielkie dzieła (a to dzięki aktualizacjom, a to dzięki fanowskim modyfikacjom).

Elementy każdej z owych produkcji – No Man’s Sky, Skyrima i Cyberpunka 2077 składają się razem na obraz Starfielda. A przynajmniej na to, co zobaczyłem w pierwszych fragmentach rozgrywki z tejże gry. Z jednej strony boję się więc, że twór Bethesdy popełni podobne grzechy i grzeszki, a z drugiej z całej siły liczę, że błędy wspomnianych pozycji i kolegów z branży będą stanowić naukę – w teorii deweloperzy mają jeszcze dwanaście miesięcy na dopieszczenie swego dzieła pod względem mechanicznym i technicznym. Trudniej może być jednak z paroma założeniami koncepcyjnymi, które nieumiejętnie zrealizowane mogą przyczynić się do kolejnego jęku zawodu połowy graczy ze mną gdzieś w tłumie.

Starfield jak No Man’s Sky, czyli: widzicie tę planetę?

Todd Howard reklamuje Starfielda jako grę ogromną. Znów próbuje nas przekonać, że poza główną fabułą czekają przede wszystkim opowieści mniejsze, kreowane przez nas samych, przez wybrane przez nas ścieżki i podjęte decyzje. Tym razem jednak idzie o parę kroków dalej i mówi nie o tej jednej górze na horyzoncie, której szczyt możemy zdobyć, ale o ponad tysiącu globów do przemierzenia, składających się na wiele układów planetarnych. A każdy punkt każdego takiego ciała niebieskiego będzie mógł zostać przez gracza dokładnie zbadany. Piękna perspektywa dla każdego aspirującego astronauty eksploratora, nieprawdaż?

Starfield wygląda jak 3 gry, na których się zawiodłem - ilustracja #1

Chciałbym w to wierzyć. Naprawdę. Ale nie mogę. W sensie wierzę w słowa Todda o ilości i swobodzie wyboru kierunku podróży, ale tak ogromna liczba planet niemal na pewno sugeruje, że są one generowane choć w pewnym stopniu proceduralnie. Rodzaje powierzchni, flory i fauny mogą być grupą bliźniaczo podobnych assetów w innych kolorach i konfiguracjach rodem z pierwotnej wersji No Man’s Sky. A w tym wszystkim spodziewajmy się oczywiście losowo rozmieszczonych baz, jaskiń i innych miasteczek. Przyjemność związana z ich odkrywaniem zapewne będzie odczuwalna w pierwszych godzinach gry, ale schematyczność owej randomizacji po jakimś czasie może być uderzająca.

Jasne, No Man’s Sky nie jest pełnoprawnym tworem wysokobudżetowym, a Bethesda dysponuje większymi środkami finansowymi i zasobami ludzkimi. Może więc zaoferować więcej dobra już na samym starcie. W tym przypadku jednak nie mielibyśmy do czynienia ze zwykłym otwartym światem, a z wieloma otwartymi światami w ramach otwartej galaktyki. Czy to aby nie jest porywanie się z motyką na słońce? Czy twórcom wystarczy mocy przerobowej i kreatywności? Chciałbym znać odpowiedzi na te pytania już teraz. Chciałbym, żeby po premierze opadła mi szczęka. Na razie jednak liczę na to, że Bethesda ogarnie szczęki swoich postaci.

Starfield jak Skyrim, czyli: to nadal gra Bethesdy

A tak w zasadzie to nie tylko szczęki, ale i brwi czy kości policzkowe. Bo patrząc na mimikę i animacje bohaterów w trakcie starć i dialogów, przypomniałem sobie, że Bethesda to nie tylko wydawca oraz producent gier wideo. To również specyficzna filozofia tworzenia tychże gier, zapalczywa walka wizjonerstwa z archaicznością, po prostu stan umysłu.

W powyższym śródtytule zestawiłem Strafielda ze Skyrimem, ale prawda jest taka, że zamiast piątej części The Elder Scrolls mógłby się tam znaleźć czwarty Fallout, a nawet starsze gry Bethesdy. To bowiem nadal twór oparty na autorskim silniku Creation Engine (tym razem jednak na jego ulepszonej wersji z „dwójeczką” w nazwie). Oglądając więc urywki rozgrywki poczułem niemałe deja vu. Te wszystkie maniery, wygibasy i ragdolle (a nawet pirackie bazy) gdzieś już widziałem. Tylko to studio potrafi stworzyć grę, która jednocześnie pachnie erą next-genów oraz śmierdzi technicznymi ograniczeniami. Ale chyba dobrze, że każdy przynajmniej wie o tym już teraz, po pierwszym gameplayu. Nie ma się bowiem co oszukiwać, to nadal będzie gra dla ludzi o wysokim poziomie tolerancji na bethesdowe jajka niespodzianki.

Starfield wygląda jak 3 gry, na których się zawiodłem - ilustracja #2

Mam jednak cichą nadzieję, że Starfield okaże się pozycją lepszą od innych produkcji studia przynajmniej od strony scenariuszowej. Chciałbym rozmawiać z nieco ciekawszymi NPC, marzę o sterowaniu charyzmatyczną postacią, a nie zakutym łbem w skafandrze (już teraz jednak wiadomo, że możliwości personalizacji będzie sporo, jakżeby inaczej), klikaniu w bardziej interesujące okienka dialogowe i podążaniu za ciekawą główną linią fabularną. Z materiału da się wyczytać, że naszym zadaniem będzie przeczesywanie galaktyki w poszukiwaniu artefaktów, mających dać odpowiedź na pytania nurtujące podbijającą kosmos ludzkość. Na papierze naprawdę fajnie wpisuje się to w szablon podróżniczej epopei o podążaniu w nieznane i nieskończone.

Starfield jak Cyberpunk, czyli: zacinanie i strzelanie

Koncepcyjnie Starfield intryguje, obiecuje sobą naprawdę dużo, szczególnie łowcom przygód i marzycielom żądnym odkryć. Za każdym pomysłem na grę powinien jednak stać przyjemny, choć trochę mięsisty i responsywny gameplay. Ten będzie niemożliwy, jeżeli tytuł ów będzie działał w podobnie niestabilnym klatkażu jak na materiale (i nie była to raczej wina twitchowego streama). Potencjalna eliminacja technicznych bolączek nie zmieni jednak paru faktów dotyczących podstawowych mechanik gry.

Duże wątpliwości żywię wobec systemu walki, który w opinii internautów mocno przypomina ten znany z Fallouta 4, a mnie wygląda na coś bardzo podobnego do strzelania i biegania w Cyberpunku 2077. Wrogowie jako gąbki wchłaniające pociski, dynamiczne ruchy puentowane licznymi ślizgami, a w ramach mało „cyberpunkowego” bonusu plecak odrzutowy rodem z Elexów. Chaos, prędkość i arcade’owość trochę niepasujące mi do klimatów space opery, ale z pewnością wpisujące się w podstawy tego, co nazwalibyśmy w dzisiejszych czasach satysfakcjonującym gameplayem.

Starfield wygląda jak 3 gry, na których się zawiodłem - ilustracja #3

Cieszy jednak parę innych rzeczy – w tym między innymi estetyczny, minimalistyczny interfejs, możliwość konstrukcji własnego statku i zarządzania jego załogą czy też trochę bardziej realistyczny i powolny model poruszania się w kosmicznej przestrzeni wraz z możliwością staczania starć na modłę tych ze Star Wars Squadrons (oby tylko nie zostało to zrobione na doczepkę, a sterowność pojazdów przebijała to, co odczuwaliśmy podczas jazdy motocyklami i cadillacami w Night City).

Malkontenctwo natury umiarkowanej

Mnóstwo ale, jeszcze więcej obaw i zapytań. Mimo wszystko chciałbym, zgodnie z duchem Lucasowskiego kina fantastycznonaukowego, zakończyć wczesne rozważania o Starfieldzie motywem nadziei. Może nie „nowej”, bo Obi-Wana Kenobiego w bethesdowym uniwersum nie znajdziecie, a i sama gra powstaje od wystarczająco wielu lat, by w tym czasie jakiś oczekiwania zdążyły się już ustalić, ale na pewno nie przeterminowanej.

Rzadko bowiem na rynku pojawiają się tak głośne i już na samym powierzchownym poziomie spektakularne RPG jak Starfield, więc skazując go z góry na przeciętność czy niedoskonałość, byłbym po prostu nieuczciwy. Jasne, mam przesłanki ku temu, by twierdzić, że produkcja ta nie będzie arcydziełem i wpadnie w parę gatunkowych oraz branżowych klisz, ale na rozliczenia, śmiechy, zachwyty bądź łzy przyjdzie jeszcze czas. Drodzy deweloperzy z Bethesdy, szczerze liczę, że zaserwujecie grę uczciwszą od No Man’s Sky i Cyberpunka w wersjach 1.0 oraz lepszą od czegokolwiek, co dotąd stworzyliście. Bo to, że parę razy się na Waszych produkcjach sparzyłem, nie znaczy, że choć raz nie chciałbym się pozytywnie zaskoczyć.

O AUTORZE

Zamiast Skyrima wolę stworzone w nim The Forgotten City, a z Falloutów najbardziej lubię te klasyczne. Nie chcę jednak wyjść na zagorzałego przeciwnika Bethesdy, bo nie pracują w tej firmie ludzie z pierwszej lepszej łapanki. Tam jest wizja, tam jest talent, tam są chęci, tylko często brakuje szczęścia, konsekwencji i przywiązania do detali. W Starfielda zagram na pewno, pomimo obaw. I naprawdę chciałbym zostać bez końca wciągnięty – nie tylko w czarną dziurę.

Więcej o grach, filmach i innych tworach popkulturowych przeczytasz na moim profilu twitterowym.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej