Mamy Diablo w domu. Bez Get Medieval nie byłoby wielu kultowych gier
Get Medieval, choć nie należało dokładnie do tego samego gatunku, co Diablo 2, zostało uznane przez „podwórko” za tanią podróbkę gry Blizzarda. Kiedy jednak odrzucaliśmy uprzedzenia, okazywało się, że to ciekawa i wdzięczna zręcznościówa.
Okolice roku 2000 to był dziwny czas. Niby Polska podpełzła do Zachodu, ale jeszcze nie przeskoczyła kilku płotków, na które dziś patrzymy niemal z sentymentem. Byliśmy biedni, nie na wszystko było stać ani nas, ani naszych rodziców czy dziadków. Dlatego często lecieliśmy na tanich podróbkach – zabawek, ciuchów, jedzenia, paliwa (ach, olej rzepakowy) – i gier. Bo jak ktoś już miał komputer, to nie zawsze wystarczająco mocny. Albo rodzicom ciężko było wywalić jedną dziesiątą czy jedną dwudziestą (optymistycznie…) pensji na nową pudełkową produkcję.
Na szczęście z pomocą przychodziły pisemka takie jak CD-Action lub Komputer Świat GRY, gdzie po względnej taniości dołączano na płytkach całkiem solidne tytuły. Takie jak Get Medieval od słynnego studia Monolith Productions. Bez sukcesów Blooda i tej gry nie zagralibyśmy w takie pozycje jak Shogo: Mobile Armor Division, Aliens vs Predator 2, F.E.A.R i Śródziemie: Cień Mordoru.
Ten cykl nie jest częścią naszego działu Premium. Decydując się na zakup abonamentu, możesz jednak pomóc w tworzeniu większej liczby takich tekstów. Dziękujemy.
Kup Abonament Premium Gry-Online.pl
Gdy się nie ma, co się lubi
Dla dzieciaków z osiedla, przesiadujących w kafejkach internetowych (cztery złote za godzinę grania – pamiętam!) była to tania, ale efektywna namiastka Diablo 2. Hack’n’slash Blizzarda, wtedy nazywany częściej action-RPG, był skarbem trudnym do zdobycia. Kosztował 139 albo 159 złotych i nie na każdym PC ruszał. Dla dzieciaków biegających wtedy po osiedlu to były miesiące odkładania – a rodzice nie zawsze chcieli wywalać spory kawałek wypłaty na coś, co budzi zgorszenie. Takie to były czasy.
Skromna gra z pisemka o kilku wspólnych punktach musiała wielu z nas wystarczyć (w Diablo 2 grałem jedynie w kafejce internetowej przyszywanego, ale bardzo fajnego wujka – pozdrawiam z tego miejsca!; grę Blizzardów na własność miałem chyba dopiero rok czy dwa później, już z dodatkiem). I wystarczyła.
Bo na pierwszy rzut oka ten prosty dungeon crawler rzeczywiście wyglądał jak daleki, nieco upośledzony krewny Diablo. Oto gra fantasy polegająca na wyrzynaniu hord potworów w podziemiach, z których próbujemy się wydostać. Polowaliśmy wprawdzie na pyskatego, złośliwego smoka, nie na wcielenie Szatana, ale oj tam, oj tam. Wybieraliśmy jedną z czterech, przypisanych do płci klas. Barbarzyńcę (Zared), wojowniczkę (Kellina), łucznika (Eryc) lub czarodziejkę (Levina). Różnili się oni wyglądem, szybkością i siłą ataku, ale generalnie każdą postacią grało się bardzo podobnie.
Na takim podstawowym założeniu podobieństwa do „Diablosa” się kończyły – po prostu dla 10- lub 12-latków z kafejki internetowej nie było to ważne. Nie byliśmy dziennikarzami, znawcami, ledwie ogarnialiśmy mechaniki z action-RPG. Chcieliśmy zabijać potwory w klimatach fantasy. Do tego Get Medieval nadawało się całkiem nieźle.
Rozgrywka była nieskomplikowana i dosyć przyjemna. Fabuła – jeszcze prostsza. Ot, smok najechał krainę, a my musieliśmy podjąć się degadzizacji regionu. Każdy z naszych bohaterów działał na podobnej zasadzie – miotał pociskami wyglądającymi jak ich domyślna broń. Łucznik puszczał strzały, a czarodziejka kule energii, ale barbarzyńca i wojowniczka też okazywali się postaciami dystansowymi – miotali ostrzami toporów i mieczy. I mieli ich nieprzebrane ilości. Nie, nikt się wtedy nad tym nie zastanawiał. Albo był uciszany przez podwórkowo-kafejkową radę starszych.
Duchy arcade
W gruncie rzeczy przypominało to stareńkie The Gauntlet od Atari. Widok z góry, szybka akcja, przemierzanie podzielonych na etapy labiryntów i arcade’owe zacięcie. Automatowy rodowód wyłaził choćby przy śmierci postaci (mieliśmy ograniczoną ilość żyć, a i poziom zdrowia sukcesywnie spadał) oraz przy superprostym systemie wzmocnień (doładowujemy atak i obronę). Do tego dochodziły specjalne zaklęcia ochronne lub koszące wszystko, co znajduje się w zasięgu wzroku.
Zbieraliśmy je po mapie, traciliśmy, gdy ginęliśmy lub napadał nas złodziej. Generalnie było to proste i intuicyjne, nie spowalniało rozgrywki, a pozwalało jako-tako przywiązać się do naszego barbusa czy czarownicy. I zapewniało odrobinę adrenalinki – w skrzyni znajdziemy skarb czy może wyskoczy z niej bandzior, który ucieknie z naszymi dobrami?
Ogólnie rozgrywka przynosiła sporo szybkiej, nieskomplikowanej frajdy. Sprowadzała się do szukania skarbów, odklikiwania przełączników, by odblokować przejście – i do masowej eksterminacji wrogów. Narzucała szybkie tempo. Z czasem rósł stopień złożoności pułapek, a potwory stawały się coraz wredniejsze (musieliśmy też rozbijać ich gniazda, by się nie odradzały), miały coraz bardziej pokręcone i groźne ataki. Nacierały też coraz większą masą. Po prostu nie było tego wszystkiego dość, byśmy się w końcu nie znudzili. Get Medieval nadawało się raczej do szybkich posiadówek, takich na godzinę, dwie. Nie znajdowaliśmy w tej grze nic nowego, ale i tak miała kilka cech, które ratowały przed ostateczną monotonią.
Po pierwsze – grę obsypano konkretną dawką suchego na wiór humoru, nawiązaniami i parafrazami książek i filmów fantasy. W polskiej wersji tego nie doświadczyliśmy, ale np. oryginalny aktor głosowy Zareda świetnie parodiował schwarzeneggerowego Conana Barbarzyńcę. Każdy z bohaterów strzelał głupkowatymi tekstami na prawo i lewo, a wtórował im komentator-narrator, który brzmiał jak nakręcony czymś mocniejszym niż kieliszek szampana. Elektroniczna muzyka udająca średniowieczne brzmienia też pięknie podbijała tempo.
Wspomnienie trudno dostępne
Proste jak budowa cepa Get Medieval sporo zyskiwało w multiplayerze. Mogliśmy grać przez sieć, ale też w hot seat – i to w cztery osoby, jeśli starczyło nam kontrolerów. Wtedy zabawa zaczynała się na całego. Trzeba było tylko przetrwać kłótnię z siostrą, bratem i kolegą o to, kto kim gra. Get Medieval oferowało też losowy generator map oraz edytor, które wydłużał rozgrywkę teoretycznie w nieskończoność, ale bądźmy poważni – raczej nikt nie poświęci nie wiadomo jakich gór czasu prostej zręcznościówce, która chodziła z łatką retro już w dniu premiery. Nie powalała też wysokimi notami (okolice 6 i 7/10), ale z drugiej strony odbiorcy i recenzenci darzyli grę specyficzną sympatią.
Niemniej, jeśli poszukujecie prostej, wdzięcznej sieczki na pół godziny i chcecie poczuć strzał dopaminy od kilku wciśnięć klawisza ataku – Get Medieval jest dla Was pigułką idealną. Niestety, na razie musicie szukać gry na własną rękę, choćby na aukcjach (użytkownicy szturchają GOG o tę grę, więc może kiedyś będziemy mogli dodać ją do biblioteki). I mieć nadzieję, że Wam ruszy. Gdy zależy Wam na sentymentalnej podróży lub prostej frajdzie płynącej z rąbanki – to warto chwilę za Get Medieval pokopać.
Retro Gaming
Cykl Retro Gaming rozwijamy od października 2023 roku. Teksty wchodzące w jego skład znajdziecie w tych miejscach. Poniżej linkujemy do pięciu poprzednich odcinków:
- 21 lat temu ta strategia oszałamiała liczbą jednostek. Impossible Creatures to unikalne dzieło twórców CoH
- Chciałem napisać o wybitnej strategii Myth. Przepraszam, że skończyłem z tekstem na 23 tysiące znaków
- Ten Need for Speed jechał pod prąd. EA powinno częściej eksperymentować z takimi odsłonami jak Porsche 2000
- W 1993 roku ta gra paliła najmocniejsze pecety. Dzisiejsze narzekania na crunch w gamedevie to niemal nic przy historii powstawania Strike Commandera
- Cztery gry w jednej. Giants: Obywatel Kabuto był jedyny w swoim rodzaju