Jaką grą będzie Starfield? Bo na trailerach naliczyłem ich co najmniej kilka
Starfield nie będzie grą-usługą ani MMO. Mimo to ilość i kompleksowość różnych mechanik oraz ogrom tego tytułu przyprawiają o zawrót głowy. Czy okaże się to jego największą zaletą, czy też Bethesda przesadziła?
Starfield Direct na tegorocznym Xbox Games Showcase chyba na wszystkich zrobił ogromne wrażenie, znacznie lepsze niż poprzednia prezentacja – ta z wyraźnymi chrupnięciami w animacji czy gadającymi głowami rodem ze starych gier Bethesdy. Ale mnie najbardziej rzuciła się w oczy inna rzecz, która wcale nie była pokazywana w długim filmie. Oglądałem bowiem to wszystko na miejscu, wraz z tłumem największych fanów Xboksa, ubranych w xboksowe bluzy, robiących dziwny znak „X” z rąk, co łatwo dało się przyrównać do entuzjazmu kibiców piłkarskich. I właśnie na Starfieldzie, największej i najciekawszej prezentacji, ten entuzjazm jakby odrobinę siadł.
Przez większość czasu było standardowo, czyli dobrze – z apogeum gdzieś przy ujawnieniu powrotu ikonicznej postaci „adoring fana”. Ale później, mniej więcej przy segmencie budowania baz, zainteresowanie jakby zmalało. Zaczęło się przeglądanie feedów w smartfonach i rozmowy. Tak, to prawda, że film o Starfieldzie był baaardzo długi i w takich przypadkach niełatwo utrzymać zainteresowanie publiki przez cały czas. Jednak rodzi to też pytania, czy samej grze również uda się utrzymać naszą ciekawość przez cały jej niesamowity ogrom? Czy główny wątek fabularny gdzieś się nie zgubi i nie rozmyje podczas odkrywania sekretów kolejnej planety? Czy nie będzie to jedna z tych pozycji, które rozpoczną miliony, ale do końca dotrwa tylko niewielki procent graczy? Czy nowa produkcja Bethesdy pozwoli nam w końcu rozwinąć skrzydła i znaleźć w rozgrywce wszystko to, czego pragniemy, czy też przygniecie nas masą nudzących się szybko możliwości?
Kilka gier w jednej
Kiedy przypomnę sobie Skyrima i jego: „Widzisz tę górę? Możesz na nią wejść”, a także kilka frakcji do wyboru, dom do kupienia i trochę buildów postaci do stworzenia, niemal zaczynam czuć się przytłoczony przy tych wszystkich zapowiedziach, co to też będzie można robić w Starfieldzie. Zobaczyliśmy materiał, który równie dobrze mógł opowiadać o kilku odrębnych grach upchniętych w jednej produkcji. I co więcej, każda z tych rzeczy wydaje się całkiem dobrze przemyślana i rozwinięta, a nie zrobiona po łebkach. Takie wrażenie sprawia chociażby wznoszenie baz czy rozbudowywanie statków, gdy kamera odpowiednio zmienia pozycję, aby manipulowanie obiektami było wygodne i czytelne. Liczba dostępnych opcji też ma prawo się podobać.
Może to jeszcze nie Kerbale czy Space Heaven, ale wszystko wskazuje na to, że Starfield pozwoli nam spędzić mnóstwo czasu na budowaniu i personalizacji statków oraz baz. A to przecież tylko mała część całości. Obok jest jeszcze opcja zabawy w kosmicznego kupca bądź pirata, zbieranie surowców, eksplorowanie globów, bitwy w międzygwiezdnej przestrzeni, starcia na planetach w dowolnym stylu walki, no i gdzieś na czubku tego wszystkiego mnóstwo questów pobocznych oraz erpegowa historia głównego wątku fabularnego. Tylko czy damy radę podążać śladem tej opowieści? Czy gdzieś pomiędzy misjami nie staniemy się kolejnymi „zaginionymi w kosmosie”?
Single player na maksa
Starfield kojarzy mi się na tym etapie z próbą połączenia klasycznego, singleplayerowego RPG Bethesdy z grą MMO lub usługą sieciową, nastawioną na ciągłe granie bez końca. Widać tu Skyrima, ale również Elite Dangerous czy Star Citizena – i przy tej okazji trudno nie pokusić się o przytyk, że we wrześniu Bethesda pokaże w jednej grze wszystko to, co Chris Roberts zapowiada w niej od lat, tyle że na razie firma skupi się na sprzedaży wirtualnych statków za prawdziwe pieniądze. W porównaniu z tym kozacki smartzegarek z kolekcjonerki Starfielda wydaje się o wiele bardziej konkretną inwestycją.
Ale wracając do głównej myśli... tak rozbudowane i liczne mechaniki rozgrywki sprawdzają się w grach, w których nie chodzi o to, by je ukończyć, tylko by granie w nie zmienić w hobby, jedną z cyklicznych czynności dnia codziennego. A w tym przypadku skala wydaje się większa niż wcześniej, byle tylko utrzymać nasze zainteresowanie do wydania DLC z nową historią, które zresztą już zapowiedziano. Ba, większa niż w grach Ubisoftu! Jednak podczas gdy pozycje pokroju Valhalli opierają swoją wielkość na rozmiarze mapy i liczbie questów oraz znaczników do odhaczenia, są jednocześnie ograniczone do danej krainy i pewnych uwarunkowań historycznych.
W Starfieldzie natomiast ogrom świata wydaje się o wiele bardziej naturalny dzięki przeniesieniu akcji w kosmos, a na dodatek twórcy dobrze reklamują związane z eksploracją mechaniki. Jeśli Bethesdzie się uda, otrzymamy wymarzoną grę dla wszystkich miłośników trybu single player – grę, w którą będzie można grać jak w sieciowy live service czy MMO, ale bez tych wszystkich problemów z ciągłym podpięciem do serwerów i bez humorów bądź złośliwości innych użytkowników.
Nadzieje większe niż wątpliwości
Czy są obawy? Oczywiście! Skoro skala tego przedsięwzięcia jest tak duża, istnieje spore ryzyko, że nie wszystko wyjdzie tak, jak tego oczekujemy. Już teraz widać nieco mało dynamiczne konwersacje, nie najlepszy wygląd twarzy postaci czy dyskusyjne zapożyczenia z No Man’s Sky. Wątpliwości wzbudza też zapowiadana liczba planet i lokacji do odwiedzenia. Trudno sobie wyobrazić, by po iluś wizytach nadal było to ekscytujące przeżycie przynoszące coś nowego. Ale jeśli twórcom naprawdę udało się zachować właściwe proporcje, naprawdę udało się stworzyć uniwersum, które pochłonie nas bez reszty, to inne premiery zapowiedziane na wrzesień i październik tego roku będą musiały mocno powalczyć o nasz wolny czas do grania.
Była już wcześniej gra, która łączyła wszystkie te rzeczy – wciągający wątek fabularny, swobodę wyboru profesji, ulepszanie statków, wędrówkę po wielu planetach i systemach oraz starcia w kosmosie. Privateer i jego sequel oferowały wszystko to, co zapowiada Starfield, choć oczywiście na o wiele mniejszą skalę. Marzy mi się, by gra Todda Howarda miała ten sam klimat, wciągającą fabułę i swobodę przemierzania kosmosu bez multiplayerowych kaprysów, a cała reszta niech będzie opcją do wyboru, by każdy mógł spędzać najwięcej czasu na ulubionym przez siebie zajęciu. Po obejrzeniu pokazu – nadal mam taką nadzieję!