autor: Krzysiek Kalwasiński
Boję się, że GTA 6 nie urazi nikogo, a powinno każdego
Ostatnie doniesienia o GTA 6 oraz cenzura „piątki” wyraźnie pokazują, że Rockstar Games mocno się zmieniło. I to nie dlatego, że bohaterką nowej odsłony może być kobieta. Problem poprawności politycznej leży gdzie indziej.
Nigdy nie uważałem się za ultrawielkiego fana serii Grand Theft Auto. Oczywiście zawsze mi towarzyszyła i zagrywałem się w nią chętnie, ale przeważnie miałem swoje alternatywy – takie jak najpierw Driver, a później Mafia. I w sumie dobrze, bo z wiekiem łatwiej przyszło mi docenić to, co przez lata robiło studio Rockstar Games. W młodości i tak wielu rzeczy nie wyłapywałem – mogły to być obleśne żarty w radiowych reklamach czy wszelkie nawiązania do popkultury. Z jednej strony niewystarczająca znajomość angielskiego, a z drugiej zwykła niewiedza.
„Gwiazda Rocka” tworzy grę
Od dawna wiem jednak, że ludzie z Rockstara nie mają sobie równych. Są najlepsi w tym, co robią. Dotyczy to chociażby kwestii technicznych, w której to dziedzinie przekraczają kolejne granice i wyznaczają trudną do doścignięcia dla innych jakość. Żadne inne studio nie dostarczyło tak przekonujących i żyjących światów. Z każdym tytułem „Gwiazdy Rocka” jest o to coraz trudniej.
Wyjątkowość tych gier przejawia się również w innych kwestiach. Mowa o treściach, po które inni (ci najwięksi) twórcy nie chcieli (lub nie mogli) sięgać. Nie chodzi już nawet o samo GTA, ale i o pozostałe dzieła. Wystarczy przytoczyć Canis Canem Edit (znane również jako Bully), gdzie wcielić możemy się w szkolnego łobuza, czy Manhunta, gdzie tematem przewodnim jest udział w popapranym show, w którym brutalnie mordujemy innych ku uciesze oglądających to psychopatów. Z grami Rockstara często wiązały się jakieś kontrowersje. Tu rzekomo GTA zainspirowało kogoś do spowodowania policyjnego pościgu, tam do strzelaniny, a w jeszcze innym przypadku urażone poczuły się mniejszości etniczne. Najnowszej odsłonie zarzuca się to wszystko i jeszcze więcej. Ogromna popularność tylko nakręca takie akcje.
Nie tak dawno temu doszło ostatecznie do usunięcia obraźliwych treści z najnowszej części tej serii. Mowa o transfobicznych żartach, które zostały wycięte z nextgenowej wersji gry. Na ulicach Los Santos nie spotkamy więc panów w damskich sukienkach czy innych elementów mających karmić krzywdzące stereotypy dotyczące osób transpłciowych. Wywołało to gorącą dyskusję w sieci i postawiło pod znakiem zapytania przyszłość cyklu, a konkretnie mówiąc – jego charakter. Skoro twórcy ugięli się w tej sytuacji, najpewniej oznacza to, że i w przyszłości tak zrobią lub – co więcej – raczej będą dmuchać na zimne i unikną podobnych treści. A przecież to studio zasłynęło z tego, że nie brało jeńców i jechało po bandzie z każdym.
Nie szukajmy tutaj swojej reprezentacji
Najzabawniejsze, najsmutniejsze i jednocześnie najbardziej zadziwiające w tym wszystkim jest to, że ludzie oczekują po cyklu Grand Theft Auto odpowiedniej reprezentacji danych grup czy jednostek. Przecież to od zawsze była satyra, i to osadzona w świecie gangsterów. Wyśmianie wszystkiego, co mogło zostać wyśmiane, czasem w najbardziej chamski sposób. Oberwało się politykom, policjantom, czarnym i białym, przestępcom, kobietom, facetom, informatykom czy ostatecznie nawet graczom. Jimmy De Santa to ucieleśnienie jednego z najbardziej obraźliwych stereotypów o graczach – wręcz typowy „piwniczak”, który jedyne, co umie, to drzeć się do telewizora i na wszystkich, którzy przeszkadzają mu w oddawaniu się ulubionej rozrywce.
W tych opowieściach nie ma dobrych postaci. Nie wcielamy się przecież w bohatera próbującego ocalić świat, a w cwaniaczka, złodzieja i kombinatora, który chce się szybko dorobić. Nieważne, jakim kosztem. Nie musi to tym samym być persona, która liczy się z czyimikolwiek uczuciami. Bycie wulgarnym i chamskim to „część pakietu”. A że jest to wszystko wyolbrzymione? Taka natura satyry. To trochę jakby odpalić album metalowego zespołu i narzekać na hałas, wrzaski oraz brutalne teksty. Jeśli nie przypada nam do gustu – jest milion innych krążków, wśród których każdy znajdzie coś dla siebie. Podobnie jest z grami. Albo powinno być.
W tym wszystkim nie chodzi przecież o obrażanie kogokolwiek, a po prostu o zwykłą krytykę pewnych postaw. Płeć i status nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli widzimy w tych negatywnych postaciach swoje odbicie, to może należałoby się nad sobą zastanowić. A jeśli nie – czemu czuć się urażonym? Seria Rockstara nie jest źródłem stereotypów. Nie jest też czymś, co mogłoby je zwalczyć. Satyra to zawsze odbicie rzeczywistości. Chciałbym, żeby „pokrzywdzeni” o tym pamiętali.
Kwestia kobiet
Pozostaje jeszcze kwestia kobiet w grach tego studia, szczególnie w przypadku omawianego cyklu. Zwłaszcza w odniesieniu do „piątki” narzekano na to, że płeć piękna pokazana jest tu w bardzo niekorzystny sposób. Cóż... ma to sens. Tak jak wspominałem wcześniej, wszystkie postacie są przedstawione raczej niezbyt pozytywnie. Trzeba przy okazji znów przypomnieć, że mowa o grze traktującej o gangsterach, często patologicznych. Kogoś dziwi, że otaczają się niezbyt inteligentnymi kobietami lekkich obyczajów? Przecież protagoniści to trio paskudnych nieudaczników. Taki Michael ma żonę, ale co z tego, skoro śmieje się z niego nie tylko ona, ale i jego dzieci? To facet w podeszłym wieku, który raczej marzy o kolejnych sukcesach, aniżeli je świętuje. I to dotyczy każdej dziedziny jego życia.
Trevor gardzi wszystkimi jak leci, niezależnie od płci. Poza jego matką oczywiście, której się wręcz boi. Do tego stopnia, że na jej widok klęka, szlocha i błaga o litość. Z całej trójki najnormalniejszy wydaje się Franklin, nie tylko zresztą w podejściu do kobiet. Ale też nie ma lekko – walczy przecież o względy ukochanej, która raczej nie jest nim zainteresowana z uwagi na środowisko, do którego ten należy. Bo się szanuje i nie chce mieć do czynienia z przestępcą. To tylko kilka najbardziej widocznych przykładów. Mówienie o tym wszystkim wymaga zresztą dogłębnej analizy, i to najlepiej z różnych perspektyw, bo naturalnie każdy z nas większą uwagę zwróci na to, jak reprezentowana jest jego płeć. O ile w ogóle będzie się nad tym zastanawiać.
Całkiem spore poruszenie wywołała informacja, że w grze może pojawić się protagonistka. Osobiście jestem za, bo dobrze wymyślona postać jest zawsze na plus, a grywalnej kobiecej bohaterki jeszcze w tej serii nie było (nie licząc jej pierwszej odsłony, w której narracja była bardzo prosta). Gdyby miał to być przykładowo współczesny odpowiednik Sadie Adler z Red Dead Redemption 2, byłbym zachwycony. To przecież jedna z najlepszych postaci w tej grze. Wydaje mi się, że jeszcze bardziej doceniłbym osobę zainspirowaną szalonymi rolami Samary Weaving. W żadnym wypadku nie byłaby to persona pozytywna, więc nie traktowałbym tego jako przejawu poprawności politycznej. Za takową uważam rezygnowanie z własnych pomysłów i przysłowiowe dmuchanie na zimne, żeby nikt się przypadkiem nie poczuł urażony. Rockstar Games nigdy tego nie robiło, ale trochę się obawiam, że właśnie zacznie. Tym samym piąta odsłona cyklu może okazać się ostatnią, w której mieliśmy szansę zobaczyć tę mocno karykaturalną i niestosowną satyrę na Amerykę i nie tylko. Byłaby to wielka szkoda, bo drugiej takiej serii zwyczajnie nie ma.
Zabijanie artystycznej wolności
Gry czy ogólnie pojęta popkultura mogą oczywiście edukować, uświadamiać lub poniekąd dostrajać wrażliwość. Są jednak pozycje mniej i bardziej do tego odpowiednie, a seria Rockstara zdecydowanie należy do tej drugiej grupy. Można odnieść wrażenie, że ludzie są dzisiaj znacznie bardziej wrażliwi niż kiedykolwiek. Może to zasługa mediów społecznościowych, ale moja casualowa obserwacja skłania mnie ku zdaniu, że dziś zbyt wiele osób nie rozumie powiedzenia „nie traktuj życia zbyt poważnie, bo i tak nie wyjdziesz z niego żywy”. Niektórzy już gry potrafią traktować zbyt poważnie, jednocześnie mocno im umniejszając. To medium może być kolejnym dostarczycielem sztuki, ale do takowej trzeba jednak dorosnąć. Rozumieć pojęcie satyry, wiedzieć, co to ironia, hiperbola. Kiedy twórcy obierają podobny kierunek, zawsze muszą się liczyć z kontrowersjami. Rockstar Games robiło to przez lata, niemal zawsze stawiając na swoim.
Na tym polega artystyczna wolność. Wierzę, że dotychczasowy kierunek serii wynikał właśnie z upodobań twórców. Nie mam nic przeciwko nowemu, jeśli nie będzie podyktowany nastrojami publiki. I to dotyczy obu stron – zarówno „oburzonej” dotychczasowymi treściami, jak i tej, której nie podobają się potencjalne zmiany. To do twórców powinna należeć decyzja o tym, jak ma wyglądać ich dzieło. My możemy je zaakceptować lub nie. Ważne w tym wszystkim jest to, żebyśmy umieli dyskutować bez skakania sobie do gardeł. A pod tym względem społeczność graczy ma, niestety, spore braki.
Jeśli wspomniane doniesienia okażą się prawdziwe, będę raczej mocno zawiedziony. Będzie mi brakować popapranych postaci pokroju Trevora czy takiego Michaela, który w dużym stopniu był growym Tonym Soprano. A także absolutnie niestosownych reklam, śmiania się ze wszystkiego, co zepsute w ludziach i na świecie, oraz cieszenia świetną fabułą. Po odejściu Houserów już nawet na to nie liczę. Oczekuję jedynie nowej jakości pod względem technicznym, ale ostatecznie i to może być za mało.