Gralingrad - monotematyczni
Każdy twórca ma jakąś swoją ideę, jakiś swój własny pogląd na świat. Z grami i ich autorami jest podobnie, jak się któryś uprze na dany styl to się go już zmienić nie
Każdy twórca ma jakąś swoją ideę, jakiś swój własny pogląd na świat. Z grami i ich autorami jest podobnie, jak się któryś uprze na dany styl to się go już zmienić nie da.
Taki wniosek nasunął mi się po obejrzeniu nowego trailera Final Fantasy XIII. Z racji tego, że w ostatnich dniach kończyłem Final Fantasy X-2 na Playstation 2 to miałem niezły ubaw widząc atakujące mnie z każdą minutą podobieństwa. Za obiema produkcjami stoi Tetsuya Nomura, więc o fakcie ich istnienia nie muszę nikogo przekonywać.
Od czasu fuzji Squaresoftu z Enix produkcje nowej firmy prezentują niesamowite wręcz podobieństwo do siebie. Na forach najwięksi fanatycy jRPG nie mogą wręcz znieść dlaczego wszystkie gry firma robi „na jedno kopyto”, próbując za każdym razem wcisnąć podobny miks Matrixa z Rycerzami Króla Artura. I niestety zanosi się na to, że FFXIII trendu nie przerwie.
O tym, że Japończycy ze Square Enix zakochali się w skokach z pistoletami i Matrixowych ujęciach nie trzeba przekonywać nikogo, kto widział jakąkolwiek ich ostatnią produkcję lub trailer z niej. W najnowszym materiale filmowym mamy efektowne skoki, kopniaki i gustownie poprowadzoną przez operatora kamery strzelaninę. W 2003 roku, w FFX-2 główna bohaterka Yuna także miała swoją scenę z efektownym saltem w powietrzu z jednoczesnym strzelaniem z dwóch pistoletów. Co zresztą „idealnie” komponowało się z jej poprzednią profesją summonerki i całą średniowieczno-pompatyczną otoczką Final Fantasy X.
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się kończąc FFX-2, że ta gra będzie aż tak dziwna. Cała historia oparta o Vegnaguna (nie wiesz co to jest? Wyobraź sobie skrzyżowanie ośmiornicy ze zbroją samuraja) i poszukiwania Tidusa w ogóle nie pasowały mi do nazwy Final Fantasy. Po obejrzeniu trailera trzynastej części dochodzę jednak do wniosku, że to moje wyobrażenie serii nie pasuje już do niej. A to jest niezrozumiałe dla osoby, która przeżywała przygody Clouda, Squalla i Cecila. Kiedyś facet z bronią palną był pasującym do klimatu i grywalnym dodatkiem komponującym się mądrze z systemem. Ba, twórcy potrafili go odpowiednio wykorzystać w niektórych scenach czy sekwencjach. Pojedynek Barreta z Dyne’em czy sławetne i pojawiające się sporadycznie „wróg jest poza twoim zasięgiem” tylko zachwycały i budziły odpowiednie odczucia. Dzisiaj o takich emocjach możemy zapomnieć, bo musimy reagować jak amerykański nastolatek na oglądanego w kinie Iron Mana. „Woooooooooooooooooooooooooow, amazing!!!!!!” - bo apetyczna babka zrobiła trzy salta i podwójnego Ritbergera z wyrzutnią rakiet i posłała trzech wrogów do piachu…
Czytając jedną recenzję Lost Odyssey natknąłem się na stwierdzenie, że gra ta od razu przypomina inne produkcje Hironobu Sakaguchiego, ojca psxowych „fajnali”. Czyli teza mówiąca, że każdy twórca ma swój własny styl jest prawdziwa. Szkoda tylko, że graczy dotyczy to w taki sposób. Zamiast cieszyć się z kolejnych dobrych, niepowtarzalnych i mających swój własny urok przygód wymyślnych postaci musimy oglądać dziełka Nomury. I jego próby udowodnienia nam, że Sephirot to cienias, bo w rękach nie miał strzelby, a z butów nie wysuwały mu się działka laserowe.
To dziwne, że FFXIII tak bardzo przypomina inne produkcje Nomury. W końcu poprzednie gry wyprodukowane przez tego pana na forach zbierały głównie cięgi. Jego uwielbienie do broni palnej i wszelkich trików z nią związanych też zaczyna już przerastać fanów. O ile jeszcze możemy mówić, że zaczyna, bo w niektórych kręgach autor ostatnich dzieł Square Enix już wypisał na siebie wyrok. Ile można oglądać w Finalach strzelanin, futurystycznych broni i tych pseudo-efekciarskich skoków?
Zastanawiające jest jak bardzo Square Enix działa wbrew woli graczy. Mimo negatywnych opinii o mieszaniu stylu dawnych gier z serii Final Fantasy z Maxem Paynem twórcy dalej próbują iść obraną przez siebie ścieżką. Mają swoją ideę dobrego RPG i zrobią wszystko, by została ona zrealizowana. Wymusi to wprowadzenie spowolnień czasu, fragów i deathmatchów? Nie ma sprawy. Zrobimy z tego Unreala z turowymi walkami? Niech będzie. Ważne, że RPG będzie nasz i będzie efektowny. A gracze modlą się i z utęsknieniem oglądają starusieńki już pokaz mocy Playstation3 z kultowym, w pewnych kręgach, rozpoczęciem siódmej części Final Fantasy. Ludzie chcą powrotu Clouda i klimatu Midgar. Chcą odpalić grę i posiedzieć z Redem XIII przy ognisku w Cosmo Canyon. Ludzie chcą powrotu walk, w których magia i miecz były na równym poziomie. Ludzie chcą wreszcie odmiany i przemieszania baśni z cyberpunkiem. Zamiast tego dostajemy jednak wciąż to samo. I wciąż nie to o czym marzymy.
To jak Panowie, gramy w Capture The Flag?