Ta gra survivalowa stresuje i boli. Moja opinia o Endling
Endling wywołuje emocje i zmusza do myślenia, tak jak na wartościowy tekst kultury przystało. Nie wszystkim może się to jednak spodobać, bo osoby oczekujące od gier rozrywki, tutaj doświadczą cierpienia i stresu w obliczu katastrofy klimatycznej.
Wszyscy zginiemy. Niby każdy dobrze o tym wie, ale gra Endling: Extinction Is Forever przypomina o tym smutnym fakcie już samym tytułem. Problem w tym, że pewnymi kolektywnymi działaniami możemy przy okazji pociągnąć na dno całą resztę ekosystemu. Debiutanckie dzieło Herobeat Studios to coś więcej niż kolejna produkcja survivalowa, to również apel o silnym przekazie i ponurym wydźwięku. Fikcyjny świat wzorowany na tym naszym, gdzie człowiek liskowi wilkiem, a tylko borsuk liskowi człowiekiem. Zapewniam jednak, że ów pogmatwany łańcuch zależności nie zastąpi tego pokarmowego – stanowiącego jeden z fundamentów mechanicznych Endling.
Mówiąc „survival”, zwykle myślimy o nieustająco wczesnodostępowych produkcjach pokroju The Forest czy Rusta, ale w tym przypadku mamy do czynienia z tworem, który wstrzeliwuje się w ściśle określony gatunek, by wykorzystać go do opowiedzenia emocjonalnej, choć prostej, historii i przedstawienia wizji niedalekiej, a jeśli się postaramy, to i alternatywnej, przyszłości. Ciężarna lisia mama ucieka z płonącego lasu, znajduje tymczasowe schronienie i rodzi samotnie cztery szczenięta. Jedno z nich zostaje porwane, a pozostałe trzy muszą nauczyć się życia w bardzo niesprzyjających warunkach, bo jak już to wcześniej sugerowałem – człowiek to świnia, nie obrażając świń.
Rozgrywkę podzielić można więc na dwie części – jedną polegającą stricte na przetrwaniu, uwzględniającą takie aspekty mechaniczne jak pasek głodu, cykl dnia i nocy, zdarzenia losowe czy interakcje z różnymi elementami otoczenia (czy to wspinaczki na drzewa, czy to rozbrajanie pułapek) oraz drugą, bardziej fabularną, w której próbujemy odnaleźć porwanego niedoliska dzięki znajdowanym po drodze poszlakom. W obydwu przypadkach kluczowy jest zmysł węchu, pozwalający zarówno wyczuć najbliższego królika czy rybę do upolowania, jak i ślady pozostawiane przez tajemniczego oprawcę.
Rozgrywka oferuje więc na pierwszy rzut oka całkiem sporo mechanik, na początku czułem się naprawdę zaszczuty i mały w świecie pełnym niebezpieczeństw i mnóstwa rozgałęziających ścieżek. Cały obszar gry można bowiem określić mianem półotwartego – co prawda poruszamy się, jak to w platformówkach, tylko w lewo i prawo, ale co chwilę czekają nas rozwidlenia i tajemne przejścia, czyniące z Endling produkcję całkiem sporych rozmiarów jak na „indyka” (mimo że grę można ukończyć w niespełna cztery godziny).
Po początkowej terapii szokowej Extinction Is Forever staje się jednak przewidywalne, powtarzalne i skromne. Potencjalne zagrożenia nagle banalnie łatwo omijać (tym bardziej że najgroźniejsze z nich albo stoją w miejscu, albo eliminowane są prostymi sekwencjami QTE), pożywienia wciąż przybywa, a ewentualnych fabularnych znajdziek ubywa. W pewnym sensie jestem w stanie to zrozumieć, z czasem zdobywa się bowiem więcej umiejętności potrzebnych do przetrwania, a bardziej doświadczone liski to bezpieczniejsze liski, ale fajnie byłoby jednak móc zmieniać poziom trudności zabawy. Wtedy o wiele mocniejsze wrażenie robiłaby perspektywa utracenia szczeniąt za sprawą drapieżnej sowy czy niezrównoważonego psychicznie kuśnierza.
W gruncie rzeczy jednak wszystkie te mechaniki – lepiej czy gorzej zaimplementowane i rozwinięte – są jedynie narzędziem w rękach twórców. Narzędziem ostrym, twardym i bardzo skutecznym, ale jednak narzędziem. Pierwsze skrzypce gra tu przede wszystkim sposób budowania narracji. Pozbawiony dialogów, skupiony głównie na obrazie i ciągłej ewolucji (a raczej dekonstrukcji) świata przedstawionego. Gracza otaczają zielone lasy, zaśnieżone pola czy szemrzące potoki, ale wszystkie one sąsiadują z szarawymi fabrykami, śmierdzącymi wysypiskami śmieci czy stodołami wypełnionymi taśmami produkcyjnymi. To kontrastowe zderzenie naprawdę boli – ostatki natury mierzą się tu z chorym przemysłem, korporacjonizmem i brutalną ludzką ręką. Gra oddziałuje najbardziej wtedy, gdy schronienie opatulone drzewami, do którego wchodzimy jednej nocy, na drugi dzień staje się ogołoconym z liściastej korony miejscem, ofiarą masowej wycinki pozbawiającej dachu nad głową i życia wiele leśnych stworzeń.
To wszystko trzeba jednak zobaczyć, poczuć i usłyszeć samemu (oprawa audiowizualna, choć minimalistyczna, dodaje Endling niepowtarzalnego, słodko-gorzkiego klimatu). Szykujcie się na brutalny realizm, ale i na niespodziewane tony postapokaliptyczne przemieszane z ecopunkiem. Extinction Is Forever angażuje i emocjonuje, ale pozytywne odczucia wzbudza bardzo rzadko – ma przede wszystkim boleć. Jasne, przy okazji bolą też trochę mechaniczne i techniczne ograniczenia, nie przeszkadza to jednak w przeżywaniu tej jakże pomysłowej i naprawdę udanej gry niezależnej, której bardzo (nomem omen) zależy na powiedzeniu nam paru ważnych rzeczy. Bo to argument w dyskusji o katastrofie klimatycznej – stawiający raczej na ilustrowanie niż puste straszenie.
Moja opinia o grze Endling
PLUSY:
- mocny przekaz, siła emocji, magia kontrastu;
- udane zwiększenie ekoświadomości i empatii względem ekosystemu;
- oryginalne wykorzystanie gatunku survival – czeka tu wiele ciekawych mechanik do odkrycia;
- skromny, ale bardzo obrazowy styl graficzny wspierany przez przyjemną ścieżkę dźwiękową;
- prosta, angażująca historia.
MINUSY:
- miejscami mogłoby być nieco trudniej;
- początkowo intrygujące mechaniki po jakimś czasie sprawiają wrażenie niedostatecznie rozwiniętych;
- zbyt groteskowa słodycz lisków nosi znamiona szantażu emocjonalnego.
OCENA KOŃCOWA: 8/10
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od firmy Koch Media.